Earthlock – recenzja. Nowa twarz muzycznego festiwalu?
Przedstawiam wam norweskie jRPG, w którym gracz będzie musiał wstrzymać słońce, a ruszyć... Umbrę.
Earthlock zadebiutowało z podtytułem Festival of Magic już 2 lata temu na PC, a w zeszłym roku listę platform zasiliło jeszcze PS4. Powodem, by do niego powrócić jest jednak wydana w marcu tego roku wersja na Switcha. Przy okazji jej tworzenia, twórcy postanowili rozliczyć się z dość znaczną krytyką, jaka spadła na starsze wersje.
Platformy: PC, PS4, Switch, Xbox One, Wii U
Producent: SnowCastle Games
Wydawca: SnowCastle Games
Wersja PL: Nie
Data premiery: 27.09.2016
Wymagania: Windows 7, x86 Dual Core 2.6 GHz, 4 GB Ram, Karta z 1 GB vram, DX 10, 4 GB HDD
Grę do recenzji udostępnił wydawca. Graliśmy na PC. Obrazki pochodzą od redakcji.
W okolicach premiery na konsoli Nintendo, starsze wersje Earthlocka zostały zasilone sporą łatką, będącą porównywalną do podmienienia całej gry na nową, bardziej dopracowaną. Twórcy nawet chwalili się parę dni temu na swojej stronie internetowej, że dzięki poprawkom, udało im się awansować z gry ocenianej na 60 do poziomu 80. Jak zatem prezentuje się ten obecny Earthlock?Produkcja przenosi nas na planetę Umbrę. Jej mieszkańcom żyło się dobrze, ale pewnego dnia okazuje się, że ich „dom” przestał poruszać się ruchem obrotowym. Chociaż wyliczenia fizyków pokazują, że takie zjawisko doprowadziłoby do wielkiej katastrofy, życie na Umbrze staje się o tyle bardziej skomplikowane, że połowa planety ma zbyt długą noc, drugiej natomiast dłuży się dzień. Mieszkańcy globu próbują na swój sposób zaradzić coś w tej nowej sytuacji. Część z nich zwraca się w stronę magicznych artefaktów, reszta szuka nadziei w pradawnej technologii. Zadaniem prowadzonej przez gracza drużyny będzie całe zamieszanie wyjaśnić.Przy okazji jest też jednak dotykający bezpośrednio głównego bohatera motyw osobisty. Choć do drużyny dołączy cała plejada postaci drugoplanowych, historia generalnie kręci się wokół Amona. To lubujący się w blasterach i kradzieżach kieszonkowych młodzieniec, który pewnego dnia odnajduje wraz ze swoim wujkiem całkiem ładną błyskotkę. Na bazarze odkupuje ją pewien kupiec i wydawałoby się, że wszystko dobrze, będą pieniądze, by mieć co do garnka włożyć i nagle... wujek znika. Motyw poszukiwania jedynej bliskiej Amonowi osoby oraz tajemnicze „zjawisko atmosferyczne” będą towarzyszyć nam w czasie kilkudziesięciogodzinnej podróży po różnych rejonach Umbry.Pozostałe postaci mają swoje problemy – jak choćby Ive, której pierwszy lot po pobycie w szkole kadetów nie kończy się zbyt szczęśliwie – raczej pozostają one jednak na drugim planie. Cóż, powiedzmy sobie wprost. Earthlocka ciężko mi będzie zaliczyć do grona niezapomnianych narracji. Problemem gry są towarzyszący nam bohaterowie. To istoty jednowymiarowe i schematyczne, a ich charakter da się streścić w jednym zdaniu. Przykłady?
W naszym składzie melduje się np. Olia, rudowłosa wojowniczka, która nigdy nie pęka. Spotkacie też choćby Gnarta, stereotypowego mędrca o niewielkim wzroście (czyżby nawiązanie do roli umysłu we współczesnym świecie?) przypominającego krzyżówkę królika i sowy. Zarzut dotyczy także po części głównego bohatera, choć jego akurat szerzej obrazuje nam całkiem strawna historia.O całości nie najlepiej świadczy fakt, że choć jest to przygoda na około dobę, siadając do tekstu musiałem posprawdzać sobie imiona postaci. Choć twórcy chwalą się nowymi cutscenkami i rozbudowaniem części scen, a ja ćwiczyłem w przeszłości pamięć przy wykresie fazowym żelazocementytu, absolutnie nic nie zapadło mi w pamięć. Jeszcze bardziej nijakie są postaci spotykane w trakcie naszej przygody. Wiecie, jakieś tam były, ale jakbym miał pomyśleć, gdzie i kiedy to tekst dojechałby może za tydzień.Znacznie lepiej prezentuje się za to świat i oprawa, przywodząca mi na myśl „Wojny klonów”. To porównanie zresztą nieprzypadkowe, bo deja vu powoduje już wkroczenie do Zaberu(*), jednego z pierwszych miast w grze, cechującego się pustynnym klimatem. Poza tym jednak stylistycznie gra nawiązuje do jRPG z dawnych lat (również pod względem totalnej liniowości). Warto wspomnieć tylko o ciekawym rozwiązaniu na mapie świata. Choć wszyscy przeciwnicy są widoczni, zasięg widzenia naszego bohatera nie jest zbyt duży. Stąd jeżeli nie chcemy wdawać się w potyczki, musimy cały czas patrzeć, czy na horyzoncie nie pojawił się wróg. Dla tych co się zagapią, twórcy przewidzieli też możliwość zainscenizowania własnej śmierci, co pozwala wyskoczyć z areny i wykorzystać dane nam sekundy na ucieczkę.Czasami trzeba na nich jednak pozostać. Pomówmy o walkach, będących wąskim gardłem całego projektu. Nie chodzi o to, że czegoś brakuje im od strony wykonania. Wręcz przeciwnie, jest prosto, ale fajnie. Standardowo dla gatunku, postaci wyprowadzają ataki nie ruszając się z miejsca. Niestety aż nazbyt dosłownie, bo zawarte w grze animacje są dość skromne. Jednak od strony samej mechaniki, dyskusyjne wydaje się jedynie to, że zmiana broni kosztuje nas turę. Niezależnie od punktów akcji, wykonujemy zwykle jeden ruch, a wybranie słabszego ataku oznacza co najwyżej, że w kolejnym ruchu nie zabraknie nam sił na mocniejszy.Postaci posługują się bronią białą oraz dystansową, a każda ma swoje własne akcje. Rola gracza sprowadza się do wybierania rodzaju ciosu, dbania o zdrowie bohaterów oraz ustawieniu drużyny na polu walki. Ma to znaczenie o tyle, że określone postaci stojące obok siebie oznaczają dodatkowe bonusy. Czasami uruchomi się też atak specjalny i to właściwie tyle. Nie udało mi się jednak za Chiny Ludowe zrozumieć, dlaczego poziom trudności to taka sinusoida? Earthlock w 5 minut potrafi zmienić się z gry, w której wystarczy dusić w czasie potyczek na oślep podstawowy atak w twór, przy którym chce się rwać włosy z głowy.
Weźcie mnie na tortury, łamcie cały dzień kołem, a i tak nie będę umiał powiedzieć wam, jak właściwie działa cały system zarządzający siłą przeciwników. Na początku byłem święcie przekonany, że chodzi o to, by trochę pogrindować. Rzeczywiście wzmocnienie postaci nieco ułatwia sprawę, ale gdy ta taktyka w końcu przestała zdawać egzamin, uknułem teorię, że po prostu trudność starcia zależy od typu wrogów. Całkiem sprawnie klepałem totemy czy gobliny, mając problem z dajmy na to „piratami”. Jak mocno jednak nie starałbym się zrozumieć tego wszystkiego, odniosłem wrażenie, że w Earthlocku największą rolę odgrywa po prostu szczęście. No i... podpowiedzi, jakie możemy znaleźć przed każdą walką z bossem typu „poustawiaj bohaterów tak i tak”. Serio muszę się bawić w zgadywanki?To jeszcze nie wszystko, bo równie wredny w Earthlocku jest system zapisu gry. Służą do tego celu specjalne statuetki o kształcie żaby... i tylko one. Ja rozumiem przywiązanie do klasyki, ale w 2018 roku zdecydowanie nie powinny zdarzać się sytuacje, że gracz traci 20 minut zabawy tylko dlatego, że nie ma akurat możliwości zapamiętać postępów i zginie mu się w ostatniej walce w danej lokacji. Zwykle wszystko działa, jak trzeba i wspomniane już kamienne żaby pojawiają się przed wszystkimi cięższymi walkami, ale (zwłaszcza w drugiej połowie) w końcu traficie na miejsca, w których na jakiś czas odechce się wam dalszej gry.
Fajnie wypada za to ograniczający zabawę w dodawanie system rozwoju postaci. Wygląda on tak, że po każdym awansie dostajemy punkty, pozwalające nam wzmocnić bohatera jedną z zebranych w trakcie zabawy kart. Te układamy na specjalnej planszy, a puste pola do wypełnienia przeplatają się z domyślnie zapełnionymi. By je uaktywnić, musimy ułożyć taką jakby ścieżkę, łączącą je z portretem postaci. Można to oczywiście olać i kłaść, jak popadnie, ale system ten wiąże się z dodatkowym wzmocnieniem określonych statystyk. Oczywiście im dalsza do takiej gotowej karty droga, tym lepsza nagroda. Fajna sprawa, bo można trochę pokombinować, a przy tym nie tracić całego dnia na dodawanie cyferek.Earthlock hula na Unity i nie jest niestety wysoko w czołówce najładniejszych gier na tym silniku. Naprawdę ciężko patrzyło mi się na biedne otoczenie. Całość ostatecznie broni się jednak stylem graficznym, a ubogiego w detale świata nie każe się nam oglądać ze zbyt bliska. Podobnie jak w grach platformowych, nie mamy swobody manipulowania kamerą, a ta ustawia się zazwyczaj w taki sposób, by ujęcie było nieco filmowe. Choć na początku takie rozwiązanie wydaje się przeżytkiem, zaskakująco szybko je polubiłem.Cóż, doceniam pracę wykonaną przez autorów Earthlocka, nie uważam jednak by po poprawkach gra zasługiwała już na szczególne zainteresowanie fanów gatunku. Baśniowemu klimatowi przeciwstawia kompletnie nieciekawą fabułę i bohaterów. Udanemu systemowi walki w paradę wchodzi bardzo nierówny poziom trudności. System rozwoju postaci jest ciekawy, ale czasami można się trochę zirytować, gdy trzeba powtarzać operacje przyznawania punktów po tym jak zginiemy, a projektant poziomów akurat trochę zaspał i do najbliższej żabki jest kawał drogi. Wyposzczonym fanom gatunku Earthlock da jednak trochę radości, a poza tym w ostateczności uruchomi się na dowolnym złomie i zaoferuje trochę niezobowiązującej rozgrywki np. w podróży. Na takich warunkach, mogę go nawet polecić.(*) Umieszczenie w recenzji owej nazwy kosztowało mnie dwa odpalenia gry. Najpierw sprawdziłem ją w pakiecie z imionami bohaterów. Zapomniałem ją jednak chwilę po przejściu do kolejnego akapitu.