EA nie podoba się fakt, że fani utrzymują przy życiu tryby online starych części Battlefielda
I grzecznie prosi o zaprzestanie tego procederu.
Taki oto list dostali ludzie z Revive Network, którzy jak sami określają swoją działalność, "wypełniali pustkę blisko miliona graczy" poprzez przywracanie do życia nie wspieranych już przez EA odsłon Battlefielda. Inicjatywa narodziła się po śmierci GameSpy, z którym umarło wiele trybów multi popularnych gier. Z czasem pokuszono się nawet o postawienie na nogi Battlefield Heroes, który miał być odpowiedzią EA na Team Fortress 2. Nic z tego nie wyszło, co nie oznacza, że to słaby tytuł. Do dziś ma swoich fanów.
Wkrótce pozostaną im jednak tylko wspominki, podobnie jak graczom Battlefield 2 czy Battlefield 2142. W przesłanej Kotaku korespondencji załoga Revive pisze, że na prośbę EA zaprzestanie swej działalności, a pliki z klientami zostaną skasowane.
List od EA został napisany z wyczuciem, nie pozostawiając jednocześnie wątpliwości, że to propozycja z kategorii tych nie do odrzucenia. Mimo wszystko miło, że EA skontaktowało się z Revive właśnie w ten polubowny sposób, nie wytaczając z miejsca dział i paragrafów. Niemiło, że staje na drodze graniu w gry, które ludzie przecież legalnie kupili. Nie tylko wyłączaniem serwerów, ale też ubijaniem tego typu inicjatyw.
Jak najbardziej rozumiem pobudki EA - są one jasne i logiczne. Pytanie, czy nie dałoby się jakoś inaczej rozwiązać tej sprawy? Dać w jakiś sposób zielone światło tym oddolnym inicjatywom? Jeżeli EA razem z innymi największymi wydawcami nie wymyśli jakiejś recepty na podtrzymywanie przy życiu swoich sieciowych gier, to za 10 lat po wszystkich tych online'owych shooterach (Destiny, Division, Rainbow Six) pozostaną tylko recenzje i let's playe na YouTubie.
Chyba, że prośba EA zwiastuje więcej powrotów online’owych klasyków w kooperacji z GoG-iem? Battlefront był „tak sobie” grywalny, ale ważniejszy od frajdy płynącej z tej jednej gry jest fakt, że tego typu sieciowe produkcje mogą w ogóle wrócić do żywych, o ile mają oficjalnego partnera i błogosławieństwo wydawcy. To dopiero byłoby coś!
Paweł Olszewski