Dzień dobry, Dark Souls (Remastered)
Dzwon w Parafii Nieumarłych nie milknie.
Jego dźwięk rozbrzmiewa raz za razem głosząc nowinę. Wszyscy grający słyszą, że oto jakiś śmiałek gdzieś w swoim świecie stanął naprzeciw gargulców z dzwonnicy i przetrwał.
Okolice kościoła to jedno z niewielu miejsc w Lordran, gdzie jeszcze widać słońce, więc dźwięk dzwonu wlewa nieco otuchy i nadziei w serca graczy niepewnie badających teren. Raduje też tych, co przebiegają przez dziedziniec tak pewnie, że mogliby to robić z zawiązanymi oczami. Na kamiennych posadzkach błyszczą znaki zostawione przez mieszkańców innych światów, czekających aż ktoś wezwie ich do swojego. Jak na umierającą krainę Lordran wydaje się wyjątkowo żywe – po raz pierwszy od lat.
Gdy 4 lata temu żegnałem się na Polygamii z pierwszym Dark Souls, napisałem: „Może nie wkrótce, ale wrócę”, ale tak szczerze mówiąc, nie podejrzewałem, żeby jednak to nastąpiło. Tak już mam, wolę nowe doświadczenia, zazwyczaj przechodzę gry raz i sięgam po coś nowego, by poznać jak najwięcej. Dla Dark Souls złamałem tę zasadę, skończyłem ją kilka razy, a nawet zdobyłem platynowe trofeum, co też zazwyczaj mi się nie zdarza. Gdy pojawiło się info o zremasterowanej edycji na m.in. PlayStation 4, powiedziałem sobie, że nie, po co, pewnie tylko popsuje mi piękne wspomnienia, mam nowe gry... Ale pokusa odwiedzenia Anor Londo raz jeszcze i zatańczenia z Flipem i Flapem, Pikachu i Snorlaxem, Timonem i Pumbą w towarzystwie okazała się silniejsza.
Powrót do Dark Souls przypomina mi przyjazd na nowo do miejsca, gdzie kiedyś regularnie jeździłem na wakacje. Wszystko wygląda znajomo, ale odrobinkę inaczej. Jest zdecydowanie ładniej. Nie jest to wielka zmiana, ale polskie studio QLOC zrobiło kawał niezłej roboty – choć nigdy nie grałem w Soulsy dla graficznych uniesień, to płynność wyświetlanych 60 klatek i podwyższona rozdzielczość do 1080p (lub więcej) sprawiły mi sporą przyjemność.
Nawet znane z dosłownego mordowania graczy 10 FPS-ami Blighttown wygładzono i okiełznano. Pewnie samo to wystarczy, by do Soulsów przyciągnąć osoby rozpieszczone przez grafikę Bloodborne i Dark Souls 3. Choć pewnie legenda pierwszej części i nieoficjalny tytuł „tej najlepszej gry w serii” zadziała nawet skuteczniej.Czemu najlepszej? Gdy siedem (!) lat temu recenzowałem Dark Souls, udało mi się w miarę uchwycić to, za co tę grę tak cenię nawet i dziś – za sugestywny, spójny świat pełen przecinających się ścieżek:
W Demon’s Souls teleportowaliśmy się do różnych krain z neutralnej strefy Nexus, która odgrywała też rolę osady, gdzie robiliśmy zakupy. W Dark Souls jest pod tym względem trudniej – ponieważ przemierzamy jeden świat, nierzadko trzeba wracać do znanych już miejsc, by kupić brakujące wyposażenie albo naprawić sprzęt. (...) gra jest nieco ładniejsza od poprzedniczki, ale przede wszystkim urzeka konstrukcją świata, a nie fajerwerkami graficznymi. Jeśli w oddali widzimy np. mury zamku, to pewnie wkrótce się na nich znajdziemy i spojrzymy z daleka na skały, po których chodziliśmy wcześniej. Z jednej strony świat został podzielony na różne od siebie krainy, a z drugiej – są one logicznie połączone: pod cmentarzem są katakumby, pod miastem kanały, a za murami las. Dowodem na dokładność w projektowaniu świata są też skróty, które otwieramy w miarę grania, a które sensownie łączą ze sobą odległe nawet lokacje. W świecie da się wyróżnić główną ścieżkę, jednak są także odnogi – miejsca opcjonalne. Da się np. wrócić do samouczka, by jeszcze raz stoczyć walkę, ale już z innym bossem. Choć nie jest to otwarty świat na miarę serii Elder Scrolls, to i tak daje sporo możliwości do myszkowania.
Namyszkowałem się swego czasu, więc nic dziwnego, że po ponownym dotarciu do Kaplicy Firelink tylko chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, którędy i dokąd mogę się udać. A i tak udało mi się pójść ścieżką, z której do tej pory nie korzystałem. Kolejne części nie oferowały już tak gęsto połączonych ze sobą lokacji. Ich światy były prostsze – w dwójce jeszcze można było sobie wybrać jedną z kilku liniowych ścieżek, trójka niemal nie ma rozgałęzień. W efekcie w kolejnych częściach, mimo ładniejszej grafiki, czegoś mi brakowało. Zamiast zanurzać się w świat i go odkrywać, przypominałem sobie, że gram w grę i zwyczajnie przemierzałem poziomy - ładne i zapadające w pamięć, ale nie zawsze logicznie posklejane ze sobą. Mniej dbano o to, czym jedynka mnie urzekła: z wielu miejsc w Lordran da się wypatrzeć inne - nierzadko takie, do których dopiero się dotrze. A przy tym da się też pewne lokacje całkowicie przegapić. Fakt jednak, że to uczucie towarzyszy mi głównie w pierwszej połowie gry. Czuć, że druga była robiona w większym pośpiechu i nie jest aż tak dopracowana. Niemniej w remasterze powróciło.
Podobnie po kilku częściach inaczej patrzę na szybką podróż - teleportację między ogniskami. Doceniam fakt, że w pierwszej części Dark Souls nie jest dostępna od początku. Więcej – jest nagrodą za dość trudną walkę w mniej więcej połowie gry. Do tego czasu jej brak pozwala zżyć się ze światem i pozwiedzać go. Choć można też rzec, że zmusza to do irytującego wracania po własnych śladach albo pozwala gdzieś utknąć na dobre – co być może wytkną gracze przyzwyczajeni do standardów z części drugiej i trzeciej. Dla mnie to jednak plus – z radością wydeptuję stare ścieżki i przypominam sobie skróty. Drangleic czy Lothric nie pamiętam nawet w połowie tak dobrze jak Lordran, które przemierzyłem wzdłuż i wszerz – myśląc przy tym, jak szybko i bezpiecznie wrócę do głównego ogniska.
Zresztą, mądrzejsi ode mnie o tym pisali albo kręcili filmy - zachęcam do obejrzenia:Nie da się jednak ukryć, że twórcy remastera postarali się, by nieco bardziej przemawiał do nowych graczy i dokonali kilku zmian. Mogą one budzić mieszane uczucia: dla części fanów będąc po prostu dostosowaniem jedynki do nowszych standardów (głównie z Dark Souls 3), a dla części niepotrzebnym ułatwieniem gry. Łączenie z przyjaciółmi przy pomocy hasła na pewno ułatwia zrobienie z gry tytułu kooperacyjnego – czy jednak nie odbiera części wyzwania? A czy możliwość wezwania większej liczby osób (do 6) w grze wieloosobowej nie sprawi, że część graczy będzie nadmiernie ułatwiać sobie walki z bossami?
Natknąłem się na przypadek wędrowca, który przy jednym z prostszych wrogów wezwał sobie mały oddział, a sam stał z boku... Z drugiej strony, walkę w szóstkę docenią miłośnicy okładania innych żelastwem – mają teraz więcej opcji na arenach. Zwiększono też restrykcje dotyczące tego, jacy gracze mogą się ze sobą łączyć – pod uwagę brany jest nie tylko poziom postaci, ale i broni – co na pewno uchroni przed najeźdźcami czającymi się na niskopoziomowych graczy z potężnym orężem w łapie. A wszystkie zabawy z innymi wspomogą dedykowane serwery, a nie peer-to-peer. Cóż, opcje sieciowe Dark Souls choć oryginalne i nowatorskie, to jednak nigdy nie działały do końca dobrze, więc świetnie, że to wygładzono.
Z innych kontrowersyjnych modyfikacji - można wreszcie zmienić przynależność do przymierza z menu dostępnego przy ognisku, ale warto pamiętać, że niektóre z nich srogo karzą za zdradę. Największą chyba nowością jest dodanie ogniska z opcją teleportu koło kowala w Katakumbach. Ułatwi życie przy ulepszaniu broni, gdzie do kowala wraca się kilka razy. No i są też takie urocze drobnostki, które docenią weterani – jak fakt, że drugi dzwon w podziemiach też da się teraz usłyszeć, jeśli jest się w pobliżu.Dużo to czy mało? Niewiele - na pewno budzi apetyt na więcej. Osobiście jestem zadowolony, że to Dark Souls, z większością wad i zalet, które pamiętam, ale też czasem myślę, co mogłoby być, gdyby ktoś usiadł, poprawił najgorsze błędy, połączył co niepołączone i dokończył niedorobione lokacje z późnej fazy gry. Może w innym świecie – dostaliśmy tylko remaster w niemal klasycznym znaczeniu tego słowa, którym określano nadanie nowego brzmienia już gotowej płycie. No, jeszcze przy okazji nagrano na nowo tę jedną solówkę, co kiepsko brzmiała, ale to tyle.
Nie lubię odpowiadać na pytanie „Czy warto kupować?”, zwłaszcza, że - jak widać po tekstach na Polygamii - zupełnie nie jestem obiektywny. Dla tych, co nie grali na PS3 i X360 albo nawet PC, a znają resztę serii, to lektura obowiązkowa. Gra, dzięki której seria Souls wkroczyła na wszystkie platformy i niejako do mainstreamu. Mimo pewnej toporności to dalej znakomita przygoda w fantastycznym świecie zaludnionym kultowymi już przeciwnikami jak wspomniani wcześniej Ornstein i Smough.
Dla posiadaczy starej wersji na PC remaster może być mniej kuszący – wiele z tych zmian załatwiały mody. A nową wersję trzeba zwyczajnie kupić, choć za pół ceny, co budzi pewne i w sumie dość zrozumiałe oburzenie części społeczności uważającej, że to powinna być darmowa aktualizacja. Spodziewam się więc, że sięgną po niego pewnie głównie miłośnicy gry wieloosobowej – ruch na serwerach jest, ale warto wiedzieć, że remaster nie ma żadnej lepszej ochrony przed cheaterami i hakerami (poza faktem, że używam serwerów Steam) i oni też już wylegli do Lordran.
No i gdzieś w końcówce tych kalkulacji są jeszcze tacy jak ja - weterani wersji konsolowej, którzy widzą, jak mało się zmieniło, ale widzą też na nowo tętniący życiem świat... Każdy sam musi ocenić, jak silna jest jego nostalgia.Ja sam wracam, bo wiem, że choć Soulsy są wielkie i choć zrobiłem platynę, to nie spróbowałem w grze jeszcze wszystkiego – np. wciąż są przymierza, dla których nie powalczyłem zbyt wiele. Remaster zacząłem od wyzwania przejścia gry na SL1 – Soul Level 1, czyli bez rozwijania swojej postaci. Ulepsza się tylko broń. To jeden z wielu stosowanych przez graczy sposobów utrudniania sobie rozgrywki, który jednak dowodzi, że Soulsy to może i gra trudna, ale uczciwa. Zamiast postaci gracza podnosi się poziom samego gracza. Daje to nową perspektywę na grę, gdy i tak większość przeciwników zabija jednym ciosem. Liczy się więc uczenie ich zachowań, sztuka uników oraz znajomość świata, by nie iść tam, gdzie nie warto. Sprawdzę, na ile mi się to uda.
Ale, by całkiem nie zmieniać przyzwyczajeń, jak zwykle wkroczyłem na ścieżkę Wojowników Słońca – rycerzy oddanych kooperacji. Skoro już pozostaję na niskim poziomie, to mogę pomagać innym, zaczynającym dopiero przygodę. Gdy czekam w Mieście Nieumarłych na wezwanie i potem patrzę, jak gracz lepiej lub gorzej radzi sobie z pierwszym bossem, to wiem, że jest jeszcze wiele osób, które dopiero tej gry doświadczą, dopiero się jej uczą. Chcę im pokazać jakiś sekret, podać pomocną dłoń – tak jak mi kiedyś pomagano. Udowodnić, że społeczność Soulsów naprawdę jest niezwykła.
Mam z tą grą zdecydowanie za dużo wspomnień. Soulsy to element mojej growej ewolucji. Przed nimi nie lubiłem gier trudnych, nie chciałem się męczyć. Ich uczciwe podejście do sprawy przekonało mnie, że wyzwania mogą być zabawą, że uczenie się na błędach wciąga. Zawsze z przyjemnością przypomnę sobie to uczucie – tak sobie tłumaczę, gdy ginę bez sensu na znanym bossie albo zaprzepaszczam jakiś ogrom dusz spadając z drabiny w Blighttown.
Dark Souls to dla mnie też kawał prawdziwego życia - kiedyś z bossami zmagałem się z moją żoną u boku, która cierpliwie znosiła powtórki walk i dawała mi rady, bo lubiła pooglądać tajemniczy świat, który potem zwiedzałem. Dziś pomagam innym graczom tłuc opancerzonego Havla, a na brzuchu śpi moja córka. Ja się zmieniłem, świat się zmienił, ale mam w pierwszych Soulsach swoje miejsce, które za bardzo się nie zmieniło.Znów pewnie będę grał dwa lata, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Bo póki co dzwon w Parafii Nieumarłych nie milknie.
Paweł Kamiński
Platformy: PC, PS4, Xbox One, Switch
Producent: QLOC
Wydawca: Bandai Namco/From Software
Dystrybutor w PL: Cenega
Wersja PL: Tak (napisy)
Data premiery: 24.05.2018
Wymagania: Windows 7 - 10, Intel i5-2300/AMD FX-6300, 6 GB RAM, GeForce GTX 460/Radeon HD 6870
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Graliśmy na PS4. Obrazki pochodzą od redakcji.