Dzieje się - niektóre studia przekreślają współpracę z Oculusem ze względu na polityczne poglądy jego założyciela
Myśleliście, że to przejdzie bez echa?
Kilka dni temu pisaliśmy o politycznej aferce, w którą zamieszana jest twarz Oculusa, Palmer Luckey. Dla przypomnienia, już-nie-tak-sympatyczny jegomość w tajemnicy wspierał organizację Nimble America, zajmującą się politycznym śmieszkowaniem z konkurencji Donalda Trumpa, czyli tworzeniem memów o Hillary Clinton. "Najbliższe dni mogą być gorące dla wszystkich zainteresowanych tematem. Zwłaszcza że twórcy gier, bez których wirtualna rzeczywistość nigdy nie trafi pod nasze strzechy, też mają swoje poglądy. Niekoniecznie zgodne z tymi Luckeya" - napisał wtedy Maciek. No i - jak to często nasz Maciu - miał rację.
Palmer wydał oficjalne oświadczenie dotyczące tej sprawy 24 września na swoim Facebooku. Przeprosił za to, że jego osobiste czyny negatywnie wpływają na obraz całej firmy. Przyznał się do wpłacenia dziesięciu tysięcy dolarów na konto Nimble America ze względu na ich świeże podejście do młodych wyborców. Zaprzeczył jednak, by miał jakikolwiek związek z kontem NimbleRichMan - nie on publikował na tym koncie szemrane wpisy, nie on to konto później usunął. Przeprasza raz jeszcze, korzy, prosi o odcięcie Oculusa od jego politycznych upodobań.
Kłamał czy nie (według The Daily Beast Plamer przyznał się, że NimbleRichMan to on) - istotne jest to, że w równie gorącym okresie dla jednego z największych państw świata, jeżeli ktoś jest developerem, technikiem i koniec końców sprzedawcą (ba, sprzedawcą sprzętu, który ma szansę zmienić obraz rynku), powinien sobie odpuścić publiczne politykowanie. Palmer może teraz pisać na Facebooku, niemniej krzywdy zostały już wyrządzone. Czy jest źle? Dla Oculusa jest źle, naprawdę.
Wystarczył jeden dzień, by głos zabrały studia, które przygotowują produkcje dla gogli wirtualnej rzeczywistości. Kokoromi i Polytron, ojcowie SuperHyperCube, wydali oświadczenie, według którego nie mogą wspierać ani Luckeya, ani jego platformy, zwłaszcza w tak kruchych i przerażających politycznie czasach. "Jeżeli możesz oddać swój głos, pamiętaj, żeby to zrobić 8 listopada. Nie pozwól wygrać bigoterii, białej supremacji, nienawiści i straszeniu" - piszą developerzy na Pastebin. "Tak długo jak Luckey jest powiązany z Oculusem" - w mailu do Kotaku grozi studio Tomorrow Today Labs - "nie będziemy wspierać ich produktów. A Scruta Games, które również wycofuje się z Oculusa, dodaje "Nie chodzi o politykę. Chodzi o to, że twarzy firmy finansowo wspiera rasistowskie trollowanie".
Lista powoli ciągnie się dalej. Augustin Cordes, twórca horroru VR Asylum, o Palmerze wypowiedział się bardzo negatywnie. Ekipa od SoundStage VR, ogłosiła, że wszystkie przychody ze swojego dzieła przekaże na kampanię Hillary Clinton. Tylko Insomniac Games, czyli twórcy Edge of Nowhere, zauważają, że niepoprawne zachowanie jednego człowieka z danej firmy nie odzwierciedla od razu poglądów oraz wartości innych pracowników. Z tym że na pytanie o dalsze wsparcie Oculusa, po Edge of Nowhere, nie odpowiadają w ogóle.
Ja tam w politykę Stanów staram się zbyt często mentalnie nie wybierać, bo odnoszę wrażenie, że "wystarczająco" wrażeń mamy już we własnym kraju, niemniej zgadzam się z Maciem. Palmer, jako szef firmy stojącej na progu gigantycznej rewolucji, mógł swoje poglądy polityczne chwilowo schować do szafy. A tak - konkurencja zaciera rączki. Sony i HTC mogą wykorzystać chwilową zmianę popularności Oculusa i zgarnąć im kilka produkcji sprzed nosa. Jedna wojna prowadzi do drugiej wojenki. Ale dowód na to, że sytuacja nie wyszła ani jemu, ani jego firmie na zdrowie, macie dosyć jasny.
Adam Piechota