Dynasty Warriors 7 - recenzja

Pamiętacie zapewne, że ogry są jak cebula, nie? Mają warstwy. W praktyce oznacza to tyle, że nie to, co widać z wierzchu jest najważniejsze. Podobnie jest z Dynasty Warriors 7 - gra jest złożona i ocena jej sprawiła mi trudność.

marcindmjqtx

03.05.2011 | aktual.: 30.12.2015 14:05

Problem zaczyna się już przy określeniu gatunku - choć nie jest to niezbędne, na pewno ułatwia spojrzenie na grę. Dynasty Warriors 7 najkrócej można scharakteryzować jako bitewny slasher, gdzie nasz heros staje naprzeciw setek, a nawet tysięcy przeciwników, a od jego ciosów trzęsie się ziemia. Obejrzyjcie intro, da Wam przedsmak tego, co potrafią bohaterowie gry.

Mają rozmach Tryb historii (Story Mode) pozwala grać jako przedstawiciel królestw Wei, Wu, Shu i nowego Jin. Gra sama wybiera, jakiego bohatera poprowadzimy w danej bitwie - ma to swoje plusy i minusy. Historię oparto na kanonicznym tekście chińskiej historii, "Romansie trzech królestw". Spiski, zdrady, wymuszone sojusze, zmiany stron konfliktu, zawikłane strategie - to będzie wasza codzienność jako generała chińskiej armii. Historia jest całkiem ciekawa, dla pasjonata epoki pewnie nawet bardzo. Szkoda tylko, że duża część wydarzeń opowiedziana jest za pomocą przesuwanych po mapce portretów z podpisami. Jako że graczy na tej planszy jest naprawdę dużo, a ich imiona trudne są do zapamiętania dla Europejczyka, łatwo się w tej zawikłanej politycznej rozgrywce zagubić. Co jakiś czas pojawia się filmik, najczęściej pokazujący postacie z najbliższego otoczenia naszego dowódcy - to świetny pomysł, ale takich przerywników jest zdecydowanie za mało. Jest tu taka mnogość i różnorodność charakterów, że aż chce się poznać ich lepiej, zżyć z nimi, niewielka ilość filmów bardzo to utrudnia. Choć i mimo to pewna więź powstaje i żal np. straconego towarzysza. Każdy znajdzie swojego ulubieńca, czy będzie to lojalny brzuchaty Xu Zhu, czy krewki młodziak Cao Pi, piękna Zhu Ron lub porywcza i zwinna Sun Shang Xiang, tudzież rozsądny i cyniczny strateg Ja Xiu. Wolałbym, żeby postaci było mniej, a zarysowanych wyraźniej, niż tylko kilkoma stereotypowymi cechami. Rozumiem jednak, że taka jest specyfika chińskiego romansu, gdzie Luo Guanzhong opisał ponad 400 bohaterów. Szkoda też, że nie mamy choćby najmniejszej możliwości wpływu na historię - nie możemy zdecydować, którą prowincję zaatakujemy, tryb fabularny prowadzi nas jak po sznurku. Na szczęście jest drugi tryb, gdzie można zaspokoić swoje strategiczne zapędy. Zaś po ukończeniu jakiejś bitwy w trybie historii możemy ją sobie do woli powtarzać.

Prawie jak strategia Tryb Podboju (Conquest) pozwala nam samemu zdobyć kraj. Wybieramy bohatera spośród poznanych dotychczas, dostajemy też broń i pieczęcie zdobyte w trybie historii, więc im później zabierzecie się za Podbój, tym lepiej. Warto skończyć przynajmniej jeden rozdział gry, bonusy się przydadzą, gdyż w Conquest Mode już nie jest łatwo. Na mapie opartej na heksach wykonujemy kolejne ruchy, a każde pole to inny typ potyczki - są zwykłe bitwy, pościgi albo bitwy legendarne, niejednokrotnie oparte na wydarzeniach historycznych, które można rozegrać tylko konkretnym bohaterem. Walka ramię w ramię z innymi oficerami i wygrywanie ich legendarnych bitew sprawia, że stają się naszymi sojusznikami. Nie brakuje też innych urozmaiceń - oprócz broni możemy nabyć wsparcie jednego z oficerów w następnej bitwie, zwierzęta obronne. Inną atrakcją obozu są wędrowni nauczyciele zadający pytania z historii - może być ciężko odpowiedzieć, jeśli nie śledziliście dokładnie fabuły lub nie czytaliście wbudowanej w grę encyklopedii. Nawet laik może się czegoś nauczyć.

W Podboju ukryty jest tryb dla dwóch graczy - możliwa jest kooperacja na tej samej konsoli - wystarczy włączyć drugi pad i wybrać bohatera, by móc gromić wrogów we dwójkę. Można też przez sieć, czego nie dane mi było sprawdzić. Przed jednym TV niespecjalnie jednak różni się to od pojedynczej walki.

Do walki i zwycięstwa Tyle teorii, a jak to działa w praktyce? Pierwsza bitwa to ponad 1000 pokonanych przeciwników - jest licznik. Nie oczekujcie realizmu - zwykli żołnierze padają pod naszymi ciosami jak zboże, od jednego-dwóch uderzeń. Na wyższych poziomach trudności są nieco większą zawadą. Esencja gry to pojedynki z oficerami. Nie braknie postaci z olbrzymią bronią, wysokich skoków, szarż i przyzywania mocy żywiołów - azjatycki standard.

Plusem jest, że sytuacja na polu bitwy może zmienić się dynamicznie. Trzeba uważnie śledzić cele jakie przydziela nam gra (na szczęście mamy dziennik z nimi), by nie kręcić się bez sensu po opustoszałej mapie. Niestety zadania są za często powtarzane i od zasadzek pod zamkniętą bramą albo biegania na pomoc zaczniecie wkrótce ziewać.

Mechanika walki sprawia z początku sporo radości. Jest łatwa do opanowania, polega tylko na łączeniu ze sobą słabych i mocnych ciosów. Na początku to bawi, ale jest podobne dla każdego bohatera i dość szybko sprowadza się do wciskania miarowo: słaby, słaby, słaby, mocny i tak w kółko, z małymi zmianami. Ataki są zależne od typu broni, a nie od tego, kto ją trzyma. Przez to wielki facet i mała kobietka walczą tak samo, znaczenia nie mają też umiejętności, identyczne u każdego. Na szczęście różni herosi specjalizują się w różnym orężu, a tego jest naprawdę mnóstwo - od mieczy różnego rodzaju, przez olbrzymie maczugi, aż po egzotyczne ostrza na łańcuchach, broń palną, magiczne wachlarze, flet czy yo-yo. Broń można ulepszać, zarówno kupując, znajdując jak i montując magiczne pieczęcie (Seal). Wpływ na walkę niewielki, acz widoczny. Urozmaiceniem są na pewno ataki specjalne przypisane do broni, którą dany bohater posługuje się mistrzowsko oraz potężne Mousou, ataki przywołujące żywioły i wykańczające setki wrogów, lecz i tak w końcu robi się schematycznie.

Rysy na ostrzu mego miecza Zabawę psują drobne niedoróbki. Brakowało mi możliwości namierzenia i zablokowania celownika na określonej postaci - często zamiast oficera trafiałem zwykłego żołdaka, marnując specjalny cios. Także nasz rumak nie zawsze przybywa na gwizdnięcie, a wsiadanie na niego to męka, bo trzeba stanąć w precyzyjnie określonym przez autorów kółku. Walka z końskiego grzbietu bywa frustrująca - koń skręca niczym czołg, a nasz bohater zadaje jeden, dwa ciosy. Zwykle używałem konia tylko do przemieszczania się, walkę prowadząc pieszo, choć taranowanie piechociarzy ma swój urok, pozwalając faktycznie poczuć się jak heros-dowódca.

Irytujące są także niewidzialne ściany, nieprzeskakiwalne płotki czy nawet stoły. Skakanie konno to zresztą jedna z gorszych animacji, jakie widziałem, a wierzchowiec wznosi się na nieprawdopodobną wysokość i brzydko obija o przeszkody. Gra niby daje swobodę, ale prowadzi nas tam, gdzie chce, nie pozwalając zejść ze ścieżki i zmuszając do uczestnictwa w kluczowych wydarzeniach. Raz musiałem restartować misję, gdyż udało mi się przejechać przez bramę, która miała zostać przede mną zamknięta. Nie mogłem więc pokonać wrogów po jej drugiej stronie, co miało spowodować otwarcie wrót. Dodajmy do tego głupotę i kompletny brak wpływu na naszych przybocznych. Da się to odczuć zwłaszcza w misjach, gdzie mamy kogoś eskortować, a postać ta prze do przodu jak byk z zawiązanymi oczami. Leczyć lub zmusić jej do tego oczywiście nie możemy. Pozostaje jak najszybciej biec przez morze wrogów - cała przyjemność z walki znika. pokonani wrogowie raczą nas powtarzalnymi tekstami o tym jak to powrócą i to jeszcze nie koniec. I owszem wracają - walczymy wciąż z tymi samymi typami wojowników, tylko postacie główne znacząco się różnią. Wojsko to armia klonów - czasem ciężko się połapać, którzy są nasi. Może zresztą są manekinami - ciosy nie rozleją ani kropli krwi, a ciała znikają po chwili. Choć to pierwsze akurat można tłumaczyć konwencją, odrealnioną i mityczną.

Niezbyt ciekawe są też plansze - ładne, ale podobne do siebie i puste, sterylne. Poza wojskami naszymi i wroga, nie ma na nich nic, budynki są niezniszczalne, a dająca się rozwalić beczka wygląda zawsze tak samo. Całkiem ładne są postacie, linie dialogowe banalne, ale dobrze nagrane, choć niekoniecznie zsynchronizowane z ruchami ust. Również muzyka jest mocno nierówna - niby ostre gitarowe kawałki zagrzewają dobrze do walki, jednak tylko do momentu, gdy się nie osłuchają. Wtedy zaczynają drażnić i zlewać w jedno. A po wyłączeniu gry nic się z nich nie pamięta. Ciekawe jest także, że gra nie ma systemu checkpointów w trakcie misji - choć miejsc, które by się do tego nadawały jest mnóstwo. Nastawcie się więc na ręczne zapisywanie. To akurat może być zarówno wada jak i zaleta. W końcu Demon's Souls też ich nie ma. Dodaję również, że gra obsługuje 3D, ale z braku sprzętu nie miałem jak go przetestować.

Wciąż i wciąż na nowo Mam naturę odkrywcy i zbieracza, dlatego dałem się na początku wciągnąć Dynasty Warriors 7. Cieszyła mnie każda nowa umiejętność, broń, zwierzak czy postać. Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że każda bitwa to identyczny schemat, kilka pojedynków z oficerami oraz monotonne koszenie bezwolnych żołnierzy wroga. I że tak naprawdę robię to samo w różnych dekoracjach od kilku godzin. Po skończeniu pierwszego rozdziału, dla królestwa Wei, co zajęło jakieś 7 godzin, niespecjalnie miałem ochotę zabierać się za resztę. Denerwował mnie nadmiar bohaterów, nie pozwalający się zżyć z postaciami i rozwijać tych ulubionych. W dodatku każdej postaci musiałem od nowa dodawać niemal identyczne umiejętności - dalej w grze dostawałem świeżaka z kilkoma tysiącami punktów doświadczenia, które znów rozdzielałem tak samo, na wszystko, bo spokojnie ich na to starczało.

Werdykt Z oceną Dynasty Warriors 7 mam, jak wspomniałem problem. W Japonii gra bije rekordy sprzedaży. U nas raczej nie, ale zdaję sobie sprawę, że jest grupa fanów tej serii, która grała w poprzednie części i docenia postęp jaki dokonał się od ostatniej części. Dla nich ta ocena nie będzie sprawiedliwa. Oni będą chłonąć historię królestw, zaczytywać się biografiami bohaterów. Jeśli jesteś jednym z nich, spokojnie możesz sobie dodać punkt do oceny.

Gry jednak robione są dla wszystkich. Dla mnie nie ma magii w tym, że wojna nigdy się nie zmienia. Na dłuższą metę Dynasty Warriors 7 nie było w stanie mnie do siebie przyciągnąć. Na początku urzekło postaciami bohaterów, których jednak zaczęło co chwila zmieniać i dodawać nowych. Urzekło systemem walki, który szybko zrobił się nudny. Urzekło misjami, które szybko zaczęły się powtarzać. Jedyne co dalej mnie interesuje, to historia, jednak w grze podana jest średnio atrakcyjnie. Może po prostu spróbuję przeczytać "Romans trzech królestw". Skoda, że przyjemność z uczestniczenia w napisanej z rozmachem opowieści zabita została przez przeciętność wykonania.

Ocena: 3/5 - Można (Ocenę 3 otrzymują gry średnie, którym nieco brakuje. Można zagrać w wolnej chwili, ale nic się nie stanie, jeśli się z tym poczeka).

Data premiery: 25.03.2011 Deweloper: Omega Force Wydawca: Koei Dystrybutor: Galapagos PEGI: 16

Egzemplarz gry do recenzji dostarczył dystrybutor.

Paweł Kamiński

Źródło artykułu:Polygamia.pl
recenzje360ps3
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.