Dust: an Elysian Tail - Największe zaskoczenie lata, a może i roku [recenzja]
Dziwny tytuł, niespecjalnie promowana gra - istnieją spore szanse, że nawet teraz nie macie pojęcia, czym jest Dust: an Elysian Tail. No to wam powiem - to najlepsza gra z Summer of Arcade. Śliczna, potrafiąca rozbawić, ale i zasmucić opowieść o wojowniku, którego mistrzostwo we władaniu mieczem zapewnia tony frajdy.
17.08.2012 | aktual.: 08.01.2016 13:20
Tym wojownikiem jest Dust, który na początku budzi się w jakimś lesie tylko po to, by stwierdzić, że nie wie kim jest, gdzie się znajduje, ani nie pamięta nic ze swojej przeszłości. Amnezja - klasyczny chwyt autorów gier - jest jednak przysłowiowym pozorem, który myli. Bo Elysian Tail nie mogłoby być dalsze od sztampowej nawalanki. Przyjemnych niespodzianek tu nie brakuje.
Pierwsza z nich ma miejsce niedługo po przebudzeniu Dusta. Zostaje odwiedzony przez dwójkę niecodziennych bohaterów. Jednym z nich jest gadający miecz, który w wielkich słowach ogłasza, że Dust jest częścią wielkiego planu i musi wypełnić swoje przeznaczenie. Drugim przybyszem jest Fidget - latający stworek, przypominający skrzyżowanie kota z wiewiórką. O ile miecz jest bardzo przejęty czyhającym na Dusta zadaniem, Fidgetowi zależy tylko na odzyskaniu oręża, którego pilnował, w momencie, gdy ostrze ożyło. Rudy stworek nie ma wystarczającej siły, by ktokolwiek przejął się jego słowami, więc postanawia dołączyć do drużyny i w ten sposób strzec miecza.
Gdzie tu niespodzianka, zapytacie? Ot, zwykłe zawiązanie akcji i przedstawienie postaci. Owszem, ale sam fakt, że bohaterowie, w gruncie rzeczy nawalanki, nie są nudni i jednowymiarowi warto docenić. Dialogi tej trójki będą towarzyszyć wam przez ponad dziesięć godzin i uwierzcie mi, że nieraz przysporzą wam powodów do śmiechu. Dust jest ciekawą postacią, a im więcej się o nim dowiadujemy, tym coraz bardziej intryguje. Co więcej, w trakcie przygody spotkamy także wielu bohaterów niezależnych, których słucha się z niekłamaną przyjemnością.
Na Dusta czeka mnóstwo misji pobocznych, które jednak nigdy nie są tylko pretekstem do posłania gracza w określone miejsce. Za każdym zadaniem kryje się jakaś historia, której część poznajemy przed, a część po jego wykonaniu. Nie będziecie chcieli przewijać tu dialogów, by szybko dostać nagrodę i ruszyć dalej. Postacie w różnych rejonach krainy mówią z innym akcentem, a skromna ekipa aktorów spisała się znakomicie, dzięki czemu nawet zdawałoby się przydługie monologi nie nużą i słucha się ich z przyjemnością. To nie jest mały detal. Tak bogaty w ciekawe postacie i opowieści, żyjący świat to potężny magnez, wciągający gracza do środka.
Nie bez znaczenia jest tu też wygląd gry. Zwykle nie uznaję wrażeń wizualnych za coś wartego dodatkowego opisu, bo jaka jest grafika, każdy widzi. Ale w Dust nie mogę tego pominąć.
Gra wygląda prześlicznie z ręcznie rysowanymi postaciami, tłami i animacją śmigającą w 60 klatkach animacji na sekundę. Kamera potrafi przybliżyć się tak, że Dust i jego przeciwnicy zajmują prawie cały ekran, a mimo tego grafika nie traci nic ze swojego uroku. Wspomniałem już o tym, że ukończenie przygody zajmie wam ponad 10 godzin, więc przy okazji uspokoję - o monotonii lokacji nie ma tu mowy. Zwiedzicie zielone lasy, mroczne, rozbrzmiewające echem jaskinie, ośnieżone górskie szczyty, na których trzeba uważać na lawiny, czy nawet wnętrze wulkanu, od którego zrobi się wam gorąco.
Wraz z okolicą zmieniają się też przeciwnicy i pojawia się wrogowie, na których nie wystarczy zwykły combos X,X,X. Elysian Tail ma sporo elementów metroidvaniowej platformówki, ale to przede wszystkim dwuwymiarowy slasher.
Na szczęście odpowiadający za grę Dean Doodrill okazał się nie tylko świetnym bajkopisarzem, grafikiem, ale i facetem, który wie, jak zaprojektować satysfakcjonującą nawalankę. Oj, co ten Dust potrafi wyprawiać na ekranie...
Po opanowaniu podstawowych combosów, rzutów z ziemi i z powietrza, a także ataków w tandemie z Fidgetem, na kolejne grupy przeciwników nie będziecie już patrzeć jak na zagrożenie, a jak na okazję do pobicia swojego rekordowego combosa. Początkowo sukcesem będzie zadanie 50 ciosów, bez przyjęcia żadnego. Przekraczając setkę zaczniecie pewnie lekko świrować, bo to pierwszy krok do zdobycia Osiągnięcia za kombinację 200 trafień. Ja wyciągnąłem ponad 1000 ciosów w jednej kombinacji, ale potem musiałem na chwilę przerwać grę i ochłonąć.
Pomimo oferowania wystarczającej gamy combosów, a nawet parowania ciosów, Elysian Tail nie jest szczególnie techniczną nawalanką. Albo inaczej - tutaj liczy się przede wszystkim kontrolowanie powodowanego przez siebie chaosu.
Dust jest niesamowicie mobilny, a ze wsparciem pocisków, wystrzeliwanych przez Fidgeta, potrafi tworzyć prawdziwe tornado rażące przeciwników ogniem czy piorunami. To broń, dzięki której czujemy się potężni, ale jeśli damy się ponieść chaosowi, prędzej czy później wylądujemy między wrogami, którzy nas wykończą. Trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć "dość", zorientować się w sytuacji i zastanowić się, jak rozpętać na ekranie kolejne piekło.
W Elysian Tail znajdziemy też drobne elementy RPG pod postacią rozwoju postaci. Punkty doświadczenia wpadają tu przyjemnie szybko, a każdy poziom oznacza możliwość podniesienia statystyk odpowiadających za życie, atak, obronę czy moc Fidgeta. Gra stopniowo robi się coraz trudniejsza, więc nie odczuwamy specjalnego „przepakowania” głównego bohatera. No, przynajmniej do momentu powrotu do wcześniejszych krain, kiedy to wielkiego golema kładziemy jednym uderzeniem.
Konrad Hildebrand: Dust to taka gra, do której można podejść na zasadzie "no, kolorowe, króliki gadające czy coś tam", a po chwili człowiek orientuje się, że kombinuje, jak by tu wykręcić coraz wyższe i dłuższe combosy. Gdy mnożnik przekracza 100, czujesz się dobrze, gdy mija 200, czujesz się znacznie lepiej, gdy dobijesz do 1000, będziesz chciał spalić miasto. A potem nagle giniesz i musisz zaczynać walkę od nowa. Grajcie w to koniecznie na wyższych poziomach trudności!
A jest po co wracać do wcześniejszych lokacji. Dust co jakiś czas nabywa nową umiejętność, pozwalającą dostać mu się w miejsca poprzednio niedostępne i sięgnąć po ukryte tam skarby - przedmioty, klejnoty, albo... uwięzionych przyjaciół z innych gier. Dzięki podręcznej mapce dokładnie wiemy, w której lokacji cos pominęliśmy, to zachęca do poświęcenia czasu na eksplorację. Są też lepiej ukryte sekrety, do których prowadzą subtelne wskazówki - odkrycie jednego z nich na własną rękę, to bardzo miłe uczucie.
Pieniędzy nigdy za dużo, bo uzdrawiające posiłki, lepsze pierścienie, amulety i zbroje kosztują sporo. Nawet jeśli zdecydujemy się sami je wykonać ze znalezionych materiałów. Na normalnym poziomie trudności nie zwracałem na sprzęt większej uwagi, ale pod koniec gry boleśnie przekonałem się, że był to błąd i musiałem poświęcić trochę czasu na zbieranie pozostałych skarbów, by dorobić się lepszego ekwipunku. Grając na jednym z dwóch wyższych poziomów na pewno nie zaniedbam tego elementu.
Werdykt Dust: an Elysian Tail to gra kompletna. Dawno nie widziałem produkcji, w której wszystkie elementy byłyby tak dopracowane i tak ładnie ze sobą współgrały. Długo próbowałem znaleźć w tej grze coś, co by mi się nie podobało, ale musiałem wywiesić białą flagę, kapitulując przed autorami.
Zaskoczyli mnie po trzykroć - ślicznym, żyjącym i pełnym tajemnic światem, w którym ma się ochotę z każdym pogadać; efektownym, satysfakcjonującym i dającym masę frajdy z potęgi bohatera systemem walki; dopracowaniem najmniejszych detali tak, że po dwunastu godzinach wciąż nie miałem dosyć grania. I choć nie ma wątpliwości, że w tym roku graliśmy w bardziej oryginalne produkcje, niż przedstawiciel gatunku obecnego w grach od dekad, to jeśli idzie o ilość czystej frajdy, płynącej z rozgrywki, Dust: an Elysian Tail nie ma sobie równych.
Zawstydza ubogie i niedorobione gry, dla których cyfrowa dystrybucja jest wymówką.
Maciej Kowalik
Gra dostępna jest w Xbox Live Arcade, gdzie kosztuje 1200 MSP.