Dunkierka - recenzja filmu. Wojna nakręcona z przerażającym realizmem
„Dunkierka” zdecydowanie wyróżnia się na tle dotychczasowego dorobku Nolana. I już teraz można powiedzieć, że trafi do panteonu najlepszych filmów o wojnie w historii.
22.07.2017 | aktual.: 23.07.2017 14:25
Nie ma tu chwili wytchnienia. „Dunkierkę” ogląda się praktycznie cały czas na wdechu. Film w pierwszych scenach rzuca widza w sam środek akcji i nie puszcza do samego końca. Do jej uzasadnienia nie potrzebuje praktycznie żadnych słów. Żadnych dialogów, służących do tłumaczenia widzowi tego, co się dzieje. Wszystko, co bohaterowie mówią (a mówią niewiele), wynika z danej chwili. Ten film pokazuje również, że jeżeli chodzi o dojrzałość w sposobie pokazywania wojny, to gry muszą się jeszcze od kina nauczyć bardzo dużo. Twórcy Call of Duty: WW2 zdecydowanie powinni go obejrzeć.“Dunkierka” nie pokazuje długich przemów o patriotyzmie i woli walki. Radzi sobie bez kreślenia życiorysów poszczególnych żołnierzy. W jednej z początkowych scen filmu dwójka bohaterów poznaje się, nie wypowiadając przy tym ani jednego zdania. I ani jedno zdanie nie jest tam potrzebne. Widz doskonale rozumie, co się tam dzieje i czemu żadne słowa nie padają.W filmie Nolana nie ma też bohaterów w tradycyjnym, kinowym sensie. Owszem, akcję śledzimy z punktu widzenia konkretnych postaci przez cały film. Ale nie jest to ich historia. Nie mają w niej oni żadnej mocy sprawczej, nie przechodzą żadnej drogi czy przemiany, nie osiągają żadnego celu. Trudno doszukiwać się w ich przeżyciach jakiegoś głębszego sensu.Trudno tu też mówić o jakichś szczególnych kreacjach. Nie dlatego, że ktokolwiek gra tu źle. Ale nie ma tu popisu aktorskiego w rodzaju Ledgerowego Jokera. Każdy jest całkowicie zanurzony w swojej postaci, zredukowanej do najprostszego archetypu. Na psychologiczne analizy czy duchowe przemiany też po prostu nie ma czasu.W pamięć zapada Mark Rylance („Most szpiegów”) jako kapitan niewielkiego, cywilnego jachtu, zdeterminowany za wszelką cenę uratować tylu żołnierzy, ilu tylko da radę. Zapada Tom Hardy, większość filmu grając samymi oczami. Pierwszy ma już „sympatycznego starszego pana, dla którego obowiązek jest najważniejszy” opanowanego do perfekcji. Drugiego cechuje taka charyzma, że pewnie można by nakręcić film, w którym przez 90 minut siedzi na krześle przed ekranem, nic nie mówiąc i byłoby to fascynujące. Reszta aktorów, w tym Harry Styles (One Direction), wokół obsadzenia którego narosły przed filmem pewne kontrowersje, trochę zlewa się tu w jedno w wojennej zawierusze. Pamiętamy i wiemy, co się z nimi działo, ale niekoniecznie, co z kim konkretnie.
Scenariuszowy autentyzm przedstawienia wojny potęguje wizualna strona filmu. Tego można się było spodziewać po Nolanie i nie zawodzi tu w najmniejszym stopniu. Akcja jest przedstawiona niezwykle realistycznie, ale kompletnie pozbawiona efekciarstwa. Nie ma wybuchów i kul ognia. Samoloty puszczają dym z silnika i po prostu spadają, by utonąć w morzu. Statki nie rozpadają się na części, a walą jak wielkie drzewa i znikają pod falami. Ludzie giną szybko, po cichu i bez fanfar. Czasami zupełnie przypadkowo i bez sensu.
Na świętowanie krótkich momentów tryumfu nie ma tu czasu, podobnie jak na opłakiwanie poległych. Przed premierą filmu niektórzy bali się, że niska kategoria wiekowa i wynikająca z niej mniejsza brutalność spłyci sposób przedstawienia wojny. Jest wręcz przeciwnie. Dzięki niej bowiem nie ma w „Dunkierce” nawet cienia takiej efektownej hollywoodzkiej przemocy czy wręcz jej gloryfikowania rodem z Call of Duty. Film Nolana unika pokazywania rozbryzgów krwi, odrywanych członków, niby odrażających, ale też w jakiś sposób pociągających - bo dających do zrozumienia, że śmierć to coś wielkiego, istotnego, monumentalnego. Tutaj jest przerażająco niezauważalna.Podczas działań zbrojnych nie ma miejsca na to wszystko, zdaje się mówić Nolan. Na bohaterów, przemiany duchowe, długie przemowy, uzasadniające cel działań. Nie ma też w nich niczego efektownego, popisowego, fascynującego w swojej zwierzęcości. Jest w „Dunkierce” przejmująca scena, w której żołnierze próbują bezskutecznie wypuścić na morze niewielkie łódki, raz po razie przegrywając zmagania z falami. Ich działanie jest równie irracjonalne i bezcelowe jak wszystko inne na wojnie.Dominik Gąska