Driver: San Francisco - recenzja
Kilka dni temu opublikowaliśmy recenzję trybu dla pojedynczego gracza w Driver: San Francisco. Dziś, po dogłębnych testach, możemy zaktualizować tę relację o rozgrywkę sieciową. A jest to - uwaga - naprawdę optymistyczna relacja.
[Uwaga: jeśli czytaliście już recenzję dla singli i szukacie części o trybach sieciowych, znajdziecie ją pod śródtytułem "Ruch uliczny"]
Cztery koła Dawno, dawno temu pierwszy Driver był hitem. Wrażenie robiło w nim prawie wszystko: otwarte, wielkie, w pełni trójwymiarowe miasto, przemyślana fabuła, wymagający model jazdy... Gra była co prawda momentami koszmarnie trudna, ale to nie odstraszało tysięcy graczy chcących poznać losy Johna Tannera, policjanta tajniaka próbującego rozpracować szajkę złodziei samochodów.
Potem było już niestety tylko gorzej. Drugą część przyjęto jeszcze dość ciepło, choć zdarzały się także opinie krytyczne. Trzecia została już jednak całkowicie zmiażdżona. Dla wielu było to jedno z największych rozczarowań 2004/2005 (zależnie od platformy) roku. Poza tym to już były czasy po Grand Theft Auto III i Vice City. To, co kiedyś robiło w Driverze wrażenie, teraz było zwykle widziane jako gorszy odpowiednik mechanizmów z gry wielkiego Rockstara. Kolejna odsłona Drivera, Parallel Lines, była już traktowana jako „tylko kolejny klon GTA”. Z taką łatką niestety nie dało się wrócić do dawnej chwały.
Ubisoft najwidoczniej nie chciał jednak rezygnować ze znanej marki i postanowił stworzyć kolejną jej odsłonę. Lecz tym razem twórcy poszli po rozum do głowy i postawili na to, co sprawdzało się w pierwszej części: po prostu jazdę samochodami. Rozgrywki poza nimi nie przewidziano. Czy to ograniczyło grę? Nie, bo dołożono także kilka nowych pomysłów, które nie dość, że się sprawdziły, to jeszcze zrobiły z niej jedną z najbardziej świeżych gier samochodowych ostatnich lat.
Nadwozie Na „stare śmieci” powrócono także fabularnie. Historia jest kontynuacją tej opowiadanej w trzech pierwszych odsłonach (ich znajomość zupełnie nie jest jednak wymagana do zrozumienia „o co właściwie chodzi”), a głównym bohaterem znów został John Tanner, którego największy wróg - niejaki Jericho - właśnie ucieka z więzienia...
(Drobne, ale ważne wtrącenie: żeby wyjaśnić, o co w ogóle chodzi w Driverze, muszę zdradzić najważniejszy chwyt fabularny. To pierwsze dziesięć minut gry, więc nie stracicie wiele, niemniej - ostrzegam).
...Podczas brawurowego pościgu samochód Tannera zostaje dosłownie zmiażdżony przez ciężarówkę, a on sam trafia do szpitala. Czy to koniec gry? Nie, to początek. W całości toczy się ona bowiem w głowie pogrążonego w śpiączce policjanta.
W tym momencie opinie o Driverze dzielą się na dwa rodzaje. Niektórzy gracze z góry uznają ten pomysł za bzdurny i faktycznie, jeśli się uprzeć, można sensownie uargumentować takie stanowisko. Jeśli komuś taka koncepcja nie odpowiada, nie przekona się do niej i już. Ja dałem jednak grze szansę i... Zupełnie mnie zaskoczyła. Okazało się bowiem, że w rzeczywistości aspiruje do bycia czymś więcej, niż tylko kolejną opowieścią o policjantach i złodziejach. To historia także o walce z własną psychiką i uprzedzeniami, próbie pokonania własnych słabości.
Oczywiście, nie przesadzajmy: to nie jest nic przełomowego. Niezwykle sprawnie wykorzystano jednak to, że rzecz dzieje się w głowie Tannera. Pozwoliło to na momentami kilka naprawdę zaskakujących - i bardzo dobrych - zabiegów fabularnych i rozgrywkowych (bardzo bym chciał je zdradzić i się nimi pozachwycać, ale z oczywistych względów nie zamierzam psuć nikomu zabawy. Musicie uwierzyć na słowo). Cała fabuła ponadto opowiedziana jest także za pomocą sprawnie wyreżyserowanych i naprawdę ładnych (świetne twarze!) przerywników. Dorzućcie do tego jeszcze serialową konstrukcję (z obowiązkowym „w poprzednich odcinkach” na początku każdego rozdziału) i klimat rodem z Miami Vice i jemu podobnych. To właśnie Driver.
Tapicerka Jak zrobić grę z otwarym światem, w której nie można wysiadać z samochodu? Jeśli rzecz rozgrywa się wyłącznie w czyjejś wyobraźni, problemu nie ma.
Okiem Maćka Kowalika: Bardzo pozytywne zaskoczenie i powiew świeżości w grach samochodowych. Zdążyłem już obśmiać pomysł na "przeskakiwanie" między autami, a tymczasem okazuje się, że dzięki temu udało się upchnąć w grze mnóstwo ciekawych zadań. Podoba mi się też model jazdy - zręcznościowy, ale pozwalający na równie efektowne akcje, co kultowa jedynka. Warto dać Driverowi szansę, jeśli tylko nie spinacie się za bardzo za wirtualnym kółkiem.
Najbardziej charakterystyczny element rozgrywki w Driverze to „shift” - umiejętność Tannera, która pozwala mu na „wyskoczenie” w dowolnym momencie ze swojego ciała, uniesienie się ponad miasto i wcielenie w kierowcę praktycznie dowolnego samochodu na jego ulicach. To właśnie w ten sposób uzyskuje się dostęp do wszelkich misji pobocznych czy głównych. Mechanizm ten można wykorzystywać także w czasie ich trwania.
Wyobraźcie sobie klasyczny wyścig uliczny. Nuda, prawda? Tyle razy to widzieliśmy. W Driverze jednak wcale nie trzeba się ścigać, jeśli nie ma się na to ochoty. Wystarczy przejmować kontrolę nad jadącymi z naprzeciwka ciężarówkami i rozbijać samochody przeciwników. A takich możliwości jest więcej. Co powiecie na wyścig, w którym kieruje się jednocześnie dwoma autami i trzeba zająć zarówno pierwsze, jak i drugie miejsce? Tego typu świeżych rozwiązań znalazło się w grze naprawdę sporo: a wszystko dlatego, że dzieje się w głowie Tannera. To się twórcom zdecydowanie udało: mimo że Driver to „tylko jeżdżenie samochodami”, to jest to produkcja naprawdę różnorodna.
Różnorodna i wypchana zawartością. Czego tu bowiem nie ma! Oprócz misji wątku głównego są jeszcze poboczne, które często składają się ze sobą w rozmaite minifabułki. Do tego dochodzą wyzwania, które są już zupełnie pozbawione historii. Przypominają natomiast system autolog z Need for Speed: Hot Pursuit - wyniki można błyskawicznie porównywać ze znajomymi. Oprócz tego można jeszcze zbierać znajdźki (co odblokowuje kolejne misje bądź wyzwania), kupować garaże rozstrzelone po całym, niezwykle wiernie odwzorowanym, Bay Area, w nich kupować samochody (wszystkie na licencji), ulepszenia, kolejne wyzwania... A jakby tego było mało, z poziomu menu da się także włączyć zupełnie osobne misje na podzielonym ekranie i bawić się z kimś wspólnie na jednej kanapie.
Owszem, wątek główny Drivera to jakieś 6-7 godzin gry, jeśli jednak bardziej się w tę produkcję zagłębić, okaże się, że jest w niej o wiele, wiele więcej do zrobienia. A przecież zostaje jeszcze...
Ruch uliczny [aktualizacja: tryb wieloosobowy] Driver, jako gra samochodowa, mógłby mieć bardzo tradycyjny tryb wieloosobowy. Ot, wyścigi z innymi graczami. Twórcy postanowili jednak nie iść na łatwiznę i również w rozgrywce sieciowej wykorzystali shift i inne oryginalne mechanizmy z gry jednoosobowej. Jak wyszło? Niezwykle świeżo i momentami naprawdę udanie. Choć niestety też potwornie nierówno.
W grze dostępnych jest aż jedenaście różnych trybów. Dwa z nich to „tylko” tradycyjne wyścigi, reszta to jednak już rzeczy, których, szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie widziałem. Włączając Drivera po raz pierwszy, prawdopodobnie zaczniecie od swoistej odmiany berka - to jeden z dwóch dostępnych od samego początku trybów, inne trzeba odblokować, zdobywając kolejne poziomy. Jeden z graczy jest „naznaczony” i dzięki temu zdobywa punkty, zadanie innych polega na uderzeniu go, przejęciu „taga” i potem ucieczce przed innymi. Normalnie pewnie byłoby to frustrujące - w otwartym mieście łatwo zgubić „peleton” - ale w sytuacji, w której można przeskoczyć w dowolny samochód na mapie, robi się naprawdę świetnie. Rozgrywka jest co prawda strasznie chaotyczna, ale też - a to przecież najważniejsze - emocjonująca.
A „berek” to tylko jeden przykład z samego początku gry wieloosobowej. Potem dochodzi jeszcze swoista odmiana Capture the Flag - Blitz - w którym jedna drużyna broni bazy, a druga atakuje, wyścigi, w których można korzystać z shifta czy Takedown: zabawa w policjantów i złodziei, gdzie jeden gracz ucieka, a reszta go goni i próbuje rozwalić. Wszystkie te tryby bardzo przypadły mi do gustu i przyniosły mnóstwo emocji. I - co też bardzo ważne - nigdy wcześniej w coś takiego nie grałem. A nowości lubię, po prostu.
Nie ma jednak róży bez kolców. Pozostałe tryby są albo nudnawe, albo nazbyt chaotyczne, albo wydają się nie do końca przemyślane. Albo wszystko naraz. Mówiąc krótko: nie są specjalnie udane. Najlepszym przykładem jest Trailblazer, gdzie punkty zdobywa się za jechanie po „śladzie kół” samochodu sterowanego przez sztuczną inteligencję. Brzmi to może interesująco, ale w rzeczywistości jest zwyczajną, chamską przepychanką: frustrującą i durną. Nie wyszło.
Chyba miało jednak prawo nie wyjść. Studio Reflections postanowiło zrobić coś zupełnie nowego: ryzyko było w to zwyczajnie wpisane. Doceniam odwagę i podziwiam, że momentami naprawdę się udało. Choć więc nie ulega wątpliwości, że sieciowe wcielenie Drivera ma problemy ze zbalansowaniem rozgrywki, bywa zbyt chaotyczne i momentami nie jest do końca przemyślane, to i tak warto dać mu szansę. Potrafi też być bowiem bardzo wdzięczne i niezwykle emocjonujące. Ma też coś, czego inne gry nie mają: świeżość.
Podwozie Nic by jednak z tego nie było, gdyby w grze skopano model jazdy. Tak się jednak na szczęście nie stało. Całość jest bardzo zręcznościowa i na pewno nie tak wymagająca, jak w pierwszej części, jednak nie wypada gorzej niż chociażby w Need for Speed: Hot Pursuit. Zalętą niewątpliwie jest fakt, że każdy licencjonowany samochód prowadzi się odrobinę inaczej. Wadą natomiast to, że brak tu jakiegokolwiek systemu zniszczeń: auto można zezłomować, ale, choć graficznie całkiem nieźle przedstawiono kolejne odpadające części, niszczenie go w żaden sposób nie wpływa na model jazdy.
Wchodząc dalej w aspekty techniczne: graficznie Driver nie powala, lecz niewątpliwie nie jest też brzydki. Miasto wydaje się trochę puste, specjalnie mi to jednak nie przeszkadzało podczas samej rozgrywki. Bardzo ładnie prezentują się natomiast przerywniki, o czym już zresztą wspominałem. Na bardzo dużą pochwałę zasługuje też znakomicie dobrana ścieżka dźwiękowa.
Werdykt Driver naprawdę mnie zaskoczył. Spodziewałem się gry niezłej, dostałem bardzo dobrą. Zdecydowanie nie sądziłem, że produkcji studia Reflections uda się mnie aż tak wciągnąć i zaangażować fabularnie. Dorzućcie do tego jeszcze naprawdę mnóstwo dodatkowej zawartości, wszystkie te poboczne wyzwania i tak dalej - to naprawdę warta uwagi produkcja. A zostaje jeszcze tryb wieloosobowy, który naprawdę warto przetestować. Nie każdego wciągnie może po uszy, ale to kolejne kilka-kilkanaście godzin, które z satysfakcją można przy grze spędzić.
Oczywiście, jeśli się uprzeć, do Drivera można przyczepić się na milion sposobów. Fabułę można z góry skreślić i uznać za głupią. Mechanizm przeskakiwania między samochodami - tak samo. Pobocznymi misjami można być zupełnie niezainteresowanym i pominąć je, jako że gra nie zmusza do ich przechodzenia. Można pewnie Drivera zjechać i nawet mieć na to argumenty. Zgadzam się. Ale ja dałem Driverowi szansę i okazało się, że zapewnił mi mnóstwo dobrej zabawy. Jeśli lubicie gry samochodowe (to raczej konieczny do spełnienia warunek wstępny), również warto to zrobić.
Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów.)
Tomasz Kutera
Deweloper: Reflections Wydawca: Ubisoft Dystrybutor: Ubisoft Poland Data premiery: 2 września 2011 PEGI: 12
Nie zgadzasz się z oceną? Napisz własną recenzję.
Tryb dla pojedynczego gracza testowano na Xboksie 360, wieloosobowy - na Playstation 3.
Grę do recenzji dostarczyła firma Ubisoft.