Dreamfall Chapters - recenzja. Dedykowane wszystkim Krukom
Po 17 latach podróż dobiegła końca.
21.07.2016 | aktual.: 16.09.2016 12:46
Kiedy w 1999 roku April Ryan miała dziwaczny, niezwykle realny sen, w którym ucięła sobie pogawędkę ze smokiem, nikt chyba nie spodziewał się, że na zwieńczenie tej przygody przyjdzie nam czekać 17 lat. 17 lat! Nastolatkowie idący do liceum są młodsi od tej historii. YouTuberzy są młodsi od tej historii. Sam pewnie słaniałem się z przerażenia w związku z pierwszym dniem szkoły, gdy April po raz pierwszy zaczynała dostrzegać, że w jej rzeczywistości coś nie do końca gra.
Z drugiej strony ktoś mógłby powiedzieć, że zwieńczenie przygody otrzymaliśmy już wtedy, u schyłku XX. wieku, bowiem zarówno Dreamfall z 2006, jak i Dreamfall: Chapters koncentrują się na innych postaciach, poruszają zupełnie inne wątki Stark i Arkadii...Cóż, o ile w przypadku pierwszego Dreamfalla jest to prawda, o tyle Chapters bardzo ochoczo czerpie z dobrodziejstw Najdłuższej Podróży. Ilość wątków i nawiązań wyciągniętych z "jedynki" jest naprawdę duża; niektórzy zobaczą w tym natrętny "fanserwis", ale uwierzcie, twórcom daleko do podlizywania się. Już pierwsze sekundy gry to scena, która rozwścieczy każdego fana właśnie dlatego, że nie jest tak, jak byśmy chcieli.
Widzę tutaj raczej świadomość bogatego uniwersum i zabawę jego wyrzeźbionymi 17 lat temu komponentami. Głównymi bohaterami wciąż są Zoë oraz Kian, a ich podróż kontynuowana jest w punkcie, w którym urwał ją 10 lat temu Dreamfall. Zoë jest zatem w śpiączce - te wymuszone wakacje od rzeczywistości spędza, ratując zagubione dusze w Storytime, fundamencie wszystkich opowieści. Kian czeka z kolei w arkadyjskim więzieniu (ale się oksymoron przypałętał) na egzekucję. Wiecie, za zdradę stanu. A potem oczywiście ich sytuacja się zmienia i para protagonistów zaczyna walczyć o dobro sąsiadujących ze sobą światów nauki i magii. A może nauki... i nauki?
Fabuła Chapters przez pierwsze cztery księgi trzyma wysoki, zadowalający poziom. Twórcy zdają się mieć większą kontrolę nad prowadzonymi wątkami niż w przypadku Dreamfalla, wszystko jest spójniejsze i w ciekawy sposób ze sobą koresponduje. Mamy dynamikę, mamy frapujące tajemnice, na których czele stoją klimatyczne interludia z pewnością wywołujące rumieńce u każdego fana serii... Twórcy nie boją się też ciężkiej tematyki i mocnych scen - wątek zagłady istot magicznych przybiera tutaj najciemniejsze barwy, a nawiązania do nazistów stają się tak dosłowne jak podczas przemowy generała Najwyższego Porządku w "Przebudzeniu Mocy". Na tym podstawowym poziomie wciąż mamy jednak do czynienia z baśniową opowieścią pełną przepowiedni i magicznych kamieni - nie tak uniwersalną jak Najdłuższa Podróż, ale jednak.
Chapters wprowadza do gry nie tylko odcinkową formułę, ale i wybory moralne tak rozpropagowane w ostatnich latach przez Telltale. Mały, obracający się symbol Równowagi w prawym górnym rogu to odpowiednik "X zapamięta to" informujący, że nasza decyzja będzie miała jakieś znaczenie w przyszłości. Są też duże, niekiedy kluczowe dla opowieści wybory - wtedy cały świat zwalnia i pojawiają się dwie opcje do wyboru. Niekiedy ściga nas czas, innym razem mamy wieczność slow motion na zadecydowanie czy, dajmy na to, zataić coś przed sojusznikiem. Możemy też podejrzeć, jaki procent graczy podążył daną ścieżką. Gdy natomiast podejmiejy decyzję, tryby Równowagi przestawiaja się z łoskotem, co klimatycznie i bardzo, bardzo dobitnie komunikuje nam: COŚ SPIEPRZYŁEŚ ALBO I NIE, KTO WIE, ZOBACZYSZ W PRZYSZŁOŚCI.Czy wybory faktycznie coś zmieniają? Tak. Może nie jest to spektakularne, ale jednak w pierwszej księdze w zależności od naszej decyzji dostajemy zupełnie inny scenariusz w Stark, innym razem reperkusje prowadzą do śmierci pewnych postaci lub definiują relacje z nimi... Zdarza się nawet moment, w którym nieszczęście na przyjaciela sprowadza nasza nieuwaga. Warto się zatem pilnować. Oczywiście w parze z tymi ważnymi wyborami idzie garść klasycznych dla tego mechanizmu iluzji, ale nikogo nie powinno to chyba dziwić czy oburzać. Swoje zadanie spełniają - sprawiają, że się denerwujemy i naprawdę poświęcamy wiele uwagi na rozważenie naszych wyborów. Te, warto dodać, są niejednoznaczne i często trudno zdecydować, jak się zachować. Brawa dla twórców. W połączeniu z urokiem serii, historią i mnogością nawiązań dostajemy grę, od której trudno się oderwać.
Najbardziej cieszą te mrugnięcia, które nie są oczywiste. Kiedy podczas zwiedzania Marcurii coś subtelnie drga w środku, więc porównujemy zakurzone screeny z Najdłuższej Podróży i uświadamy sobie, w jak ważnym miejscu się znajdujemy... Niesamowite. Kian nie rozumie, gdzie stoi, nie wie, że wiele lat temu April miała tutaj ważny interes. Przechodzą nas ciarki wynikające z sentymentalnej atmosfery i naszej wyższości nad protagonistą. Pojawia się też pytanie, które podczas przygody w różnych sytuacjach wróci kilkukrotnie: to tylko drobny prezent dla kumatych czy zapowiedź wątku, który każdy fan chciałby z pewnością zobaczyć?
Niestety, The Longest Journey Home - przygodówka point and click zapowiedziana w 2013, która byłaby bezpośrednią kontynuacją Najdłuższej Podróży i przygód ukochanej April - prawdopodobnie nigdy się nie wydarzy. Pozostaje nam więc to, co w kwestii April i całego uniwersum ma do zaoferowania Dreamfall Chapters.
W Chapters w ogóle ciągle ktoś powraca. Gra o wiele silniej niż pierwszy Dreamfall nawiązuje do początku przygody, a nawet kiedy tego nie robi, wciąż ma wystarczająco dużo wdzięku, by wprowadzać nowe, charyzmatyczne postacie, z Enu, Queenie i Shitbotem na czele. Bo nawet kiedy opowieść zwalnia czy częstuje nas czymś niezadowalającym, zawsze broni się mistrzowską grą aktorów głosowych i skrzącymi błyskotliwością dialogami. W tej kategorii Chapters to absolutna ekstraklasa.
Humor charakterystyczny dla serii również jest na swoim miejscu. Żarty są inteligentne, a powracający gag związany z dwuznaczną nazwą marcuriańskiej karczmy w pewnym momencie rozbawił mnie do łez. Komiczny prym wiodą Shitbot, Enu, Kruk (oczywiście, że jest!) i Zoë. Ta ostatnia co prawda zbyt mocno przypomina April, ale po jakimś czasie przestaje to gryźć. W pewnym momencie twórcy pukają nawet na chwilę w czwartą ścianę, gdy Zoë w przypływie autokrytycyzmu podczas rozmowy przyznaje, że kiepskie z niej zastępstwo za April, a Kruk rzuca w odpowiedzi, że jest "przyzwoitym numerem dwa".
Scenariuszowym problemem Chapters - poza piątą i ostatnią księgą, o której na koniec - jest jednak nadmiar postaci drugo i trzecioplanowych. Wielu bohaterów ma w sobie dużo potencjału, ale giną oni w nawałnicy wątków i tłumie sobie podobnych. W rezultacie często mamy wrażenie, że napotkane osoby są zaledwie napoczęte. Niekiedy gra zakłada z kolei, że przywiązaliśmy się do kogoś, w czasie gdy zdążyliśmy z tą postacią przeprowadzić dwie rozmowy. W efekcie zdarza się, że moment dramaturgii, który zaplanowali sobie twórcy, nie jest zbytnio dramatyczny. Ten rosnący stos szkiców chybocze się niebezpiecznie i wreszcie przygniata trochę fabułę w finale opowieści. Twórcy niestety przedobrzyli, zapominając o odpowiednich proporcjach. Nie niszczy to ogólnych, pozytywnych wrażeń płynących z gry, ale pozostawia sporo rys w różnych miejscach, które gryzą się ze świetnym w wielu aspektach scenariuszem.Nie liczcie też na przygodówkowe wyzwanie. Chapters to mieszanka pierwszego Dreamfalla i gier Telltale, która z rozgrywką Najdłuższej Podróży ma niewiele wspólnego. Angażujących, bardziej złożonych zagadek - wiecie, takich co po rozwiązaniu dają satysfakcję i pompują szare komórki - naliczyłem dosłownie dwie. Trzecią mogę wyróżnić za to, że bezproblemowo rozwiążą ją tylko fani pierwszej części serii. A poza tym... bieda, panie, bieda jak w magicznym getcie. Solucja niemal zawsze znajduje się w promieniu kilku metrów od problemu, zaś trudność często wynika z irytującej zabawy w myszkowanie za przedmiotem, z którym można wejść w interakcję...Nie ma tu za bardzo wyzwań. No, chyba, że terenowych, bo znalezienie wymaganego miejsca w dwóch największych lokacjach gry - cyberpunkowym Europolis i magicznej Marcurii - to czasami zadanie bardzo nieintuicyjne. "Idź do Shuk"? Ale co to, do cholery, jest Shuk? Jakaś nazwa własna, o której ktoś wspomniał godzinę temu i której nie mogę zlokalizować na mapach rozmieszczonych w mieście? Ekstra.No, trzeba przyznać, że rozgrywka i tak jest lepsza niż w Dreamfallu, który pod tym względem leżał, kwiczał i błagał o litość, ale wciąż daleko jej do polotu Najdłuższej Podróży i wielu innych przygodówek point and click. Szkoda, że twórcy postanowili trzymać się formuły rozpoczętej 10 lat temu. Brawa należą się natomiast za długość przygody - pięć ksiąg zajęło mi co najmniej 25 godzin, podczas których nudziłem się tylko, gdy musiałem szukać czegoś w Europolis lub Marcurii. To zdecydowanie najdłuższa podróż Najdłuższej Podróży.Oprawa audiowizualna Chapters jest z kolei nierówna. Graficznie tytuł - jak przystało na szanującą się produkcję niezależną zbudowaną na Unity - może pochwalić się okropną optymalizacją. Wyświetlane widoczki nie są adekwatne do tego, jakiej mocy wymagają światy Stark i Arkadii. Pod względem artystycznym, owszem, zarówno lokacje, jak i napotykane postacie robią wspaniałe wrażenie i rażą prądem wyobraźnię, ale poziom detali i zastosowanych efektów jest już najwyżej "w porządku". Komicznie wyglądają też dynamiczniejsze animacje bohaterów w rodzaju walki; na drugiej szali mamy jednak to, że główni bohaterowie nieustannie zmieniają czy to fryzury, czy swoje ubrania. Daje to głębsze poczucie żyjących, zmieniających światów.Z muzyką jest znacznie lepiej - o ile zdarzają się okazyjne dźwiękowe wydmuszki, o tyle w większości w grze znajdziemy wyśmienite utwory o gęstej atmosferze i ciekawej melodii. To, co usłyszałem w Storytime, zaskutkowało ciarkami, a niektóre wzruszające momenty nie miałyby takiej siły, gdyby nie odpowiednie muzyczne akcenty. Piosenki, które możemy poznać podczas spacerowania po Europolis, również wspaniale wzbogacały tę pieczołowicie zaprojektowaną lokację. Dźwiękowo Chapters niemal zawsze uderza w dobre tony.Kończąc tę grę, miałem podobne uczucie jak kilka lat temu, gdy oglądałem ostatnie minuty pierwszego Dreamfalla - niedosyt. A do tego wybuchowa mieszanka: smutku, że oto dotarłem do kresu wielkiej przygody, satysfakcji wynikającej z tego jak zamknięto niektóre wątki oraz irytacji jak podsumowano inne. Wielu osobom ostatnia księga może nie przypaść do gustu, ba, pewnych dziur fabularnych i klisz nie da się zignorować, ale na Równowagę, są momenty.
Nie, nawet nie momenty, tylko Momenty. Takie, które każdego fana wzruszą, ucieszą i podekscytują. I te kilka scen, włącznie - na szczęście - z ostatnią, to wystarczająco by docenić, że ktoś właśnie starł na tarce swoje serce, by zamknąć 17-letnią podróż. Czy mogło być lepiej? Ależ oczywiście, i to nawet nie na zasadzie, że "zawsze może być lepiej", tylko po prostu niektóre rozwiązania są zwyczajnie słabe. I jestem poirytowany, delikatnie rozżalony, leciutko zły, ale inne, o wiele cieplejsze i dojrzalsze emocje, mają jednak przewagę liczebną. Za kilka lat będę pamiętał Momenty, a nie zbyt pośpiesznie zamknięte, niezdarnie połatane wątki.
Nie bez powodu kończę tę recenzję, pisząc o zakończeniu. W końcu każdy, kto zagra w tę grę, będzie myślał przede wszystkim o jej krańcu będącym jednocześnie krańcem 17-letniej podróży. Osoby, które nie grały w poprzednie części, nie mają tutaj raczej czego szukać. To opowieść dla nas, dla wszystkich Kruków - wiernych towarzyszy siedzących w tej historii od jej początku do końca. I jako taka sprawdza się wystarczająco dobrze.
Platformy: PC, w przyszłości PS4
Producent: Red Thread Games
Wydawca: Red Thread Games
Dystrybutor: dystrybucja cyfrowa
Data premiery: 1. księga - 21.10.2014; 5. księga - 17.06.2016
PEGI: 16
Wymagania zalecane: Quad Core i5 2.5GHz; 8 GB RAM; karta graficzna z 2 GB VRAM
Grę do recenzji kupiła redakcja. Graliśmy na PC.
Dreamfall: Chapters ma swoje grzechy, ale niewątpliwie jest świetną grą. Pewne Momenty powinny wynagrodzić Wam niezdarną ostatnią księgę. Mi ostatecznie wynagrodziły. W rezultacie to jedna z najlepszych przygód opowiedzianych w historii gier wideo - interaktywna powieść fantasy pełna wzruszeń, magii, humoru i postaci równie żywych jak mijani na ulicy ludzie.