Dragon Ball Z: Battle of Z - recenzja

Gry z serii Dragon Ball Z: Budokai radziły sobie do tej pory całkiem nieźle, dostarczając przynajmniej części wrażeń znanych z niezwykle popularnego również u nas anime. A jak sprawdza się Dragon Ball Z: The Battle of Z?

Dragon Ball Z: Battle of Z - recenzja
marcindmjqtx

Smoczy kłamczuszek Jak to w grach z uniwersum Dragon Ball bywa, twórcy chcą opowiedzieć jeszcze raz historię znaną z serialu. W tym wypadku chodzi o dość długą serię Z, która obfitowała w niejeden zwrot akcji i niejednego twardego niczym skała przeciwnika. Idea to szczytna, ale trudna. Problem w tym, że w przypadku Battle of Z wszystko zostało zrobione po łebkach. Owszem, gra została podzielona na historyczne etapy, zarówno te znane z serialu, jak i kilku filmów kinowych (w tym np. ostatni). Super, przypomnę sobie serię - pomyślałem. Historia jest jednak opowiedziana fatalnie, głównie przez brak odpowiedniego wprowadzenia fabularnego oraz ubogie dialogi. Osoby, które nie miały styczności z uniwersum Dragon Ball, nie będą kompletnie wiedzieć o co chodzi, dlaczego i z kim walczą. Ci, którzy spędzali popołudnia z serialem, wytkną natomiast grze nieścisłości. Jak choćby bzdurne uczestnictwo czteroosobowej drużyny w większości walk. Ja wiem, że kooperacja (o niej za chwilę), że w grupie raźniej, ale nie kosztem zakłamywania historii. Skoro oryginalna opowieść to walka jeden na jeden, to żadnym prawem nie można pchać tam trzech dodatkowych wojowników.

Nie zachwyca również menu związane z trybem kampanii. Wybieranie misji i wojowników biorących w nich udział jest nieczytelne i nieintuicyjne. Podobnie jak dobieranie specjalnych kart, które odblokowujemy za punkty zdobyte podczas walk. Mają one za zadanie podnieść statystyki naszej postaci. Przydałyby się bardziej rozbudowane opisy ich możliwości. Początkowo nie mają one większego wpływu na umiejętności naszej postaci, przy mocniejszych przeciwnikach często decydują jednak o wyniku pojedynku. Dobrze by więc było, gdyby ich odpowiedni dobór nie sprawiał trudności.

Dragon Ball Z: Battle of Z

Dramat sterowania Chciałbym napisać "system sterowania", ale nie mam odwagi. Jasne, większość bijatyk z serii Dragon Ball miała z tym mniejsze lub większe problemy, ale skoro seria jest bogata, to cicho liczyłem, że w przypadku Battle of Z wpadki w tym temacie być nie może. O święta naiwności.

Założenia są proste i trafne, w praktyce jednak nic nie zagrało. Aby przeprowadzić skuteczny atak, należy namierzyć przeciwnika, bowiem okładanie przypadkowych wrogów na ogół kończy się ciosami wymierzonymi w powietrze. Weźmiemy już wroga na "celownik",  należy do niego dobiec lub dolecieć. Jest to o tyle irytujące, że po każdym mocniejszym ataku ów przeciwnik ląduje przynajmniej kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset metrów od nas. Innymi słowy, mniej więcej połowa samej walki polega na dolatywaniu do wroga. Problematyczne jest natomiast zmienianie upatrzonych przeciwników. Szansa na to, że zablokujemy widok akurat na tym oprychu, na którym chcieliśmy, jest raczej mała, przez co kamera najczęściej robi soczysty obrót, namierzając wroga za nami. Nie muszę chyba mówić, że jest to okropnie dezorientujące.

Dragon Ball Z: Battle of Z

Jakby tego było mało, wirtualny operator kamery nawet podczas walk w zwarciu potrafi zachować się jak kamerzysta na końcu ostro zaprawianego wesela. Jeśli macie chorobę lokomocyjną, przed zabawą zaaplikujcie sobie więc jakiś lek, bo dezorientującego kręcenia kamerą jest tu zdecydowanie za dużo. Szlag trafił mnie podczas starcia z setką mniejszych wrogów. Połowa z nich była leszczami na jeden strzał, druga połowa na strzałów trzy. Męczyłem się jednak z nimi dobre 20 minut właśnie ze względu na chaotyczną kamerę i bezmyślne blokowanie widoku na przeciwniku. Latałem jak idiota z miejsca na miejsce, próbując zorientować się gdzie tak naprawdę jestem. Nie pomagało również to, że znacznik przeciwnika nie był w stanie poinformować mnie, czy złoczyńca znajduje się blisko czy daleko. Zamiast rozprawić się więc z wrogami w najbliższej okolicy, tłukłem się na krańce mapy zadać jeden cios. Dawno żadna misja tak mnie nie zirytowała.

Ciosów jakby za mało Arsenał dostępnych ataków nie jest zbyt obszerny, nie jest to jednak przeszkodą, by w Battle of Z zwyczajnie się pogubić. Gra przy pierwszym starciu uczy nas jak wyprowadzać poszczególne ataki, zarówno te zwykłe, jak i specjalne, kombinacje są jednak na tyle dziwne i niecodzienne, że kiedy pomiędzy pierwszym a drugim uruchomieniem gry miałem 24 godziny przerwy, kompletnie nie wiedziałem jak grać. A bezmyślne klepanie klawiszy na nic się tu niestety zdaje. Do dziś nie wiem również dlaczego klasyczny dla Dragon Ball atak dystansowy Kamehameha nie zawsze sięga celu. Jest zablokowany widok na przeciwniku? Jest. Promień przelatuje jednak obok. W głowie zapala się myśl - może trzeba nim sterować? Kręcę gałkami, coś się rusza, ale nie tak jakbym tego chciał. Innym razem po prostu strzelam, a strumień żółwiej fali sięga przeciwnika zabierając mu energię.  Dziwne.

Niektórzy przeciwnicy potrafią ponadto przeczyć zasadom logiki. Przy jednej klasycznej kombinacji przyjmują absolutnie każdy cios na klatę i dają się posłać z hukiem na ziemię, by za pół minuty blokować wszystkie moje ataki. Wystarczyło jednak tylko polecieć na chwilę w ustronne miejsce, wrócić, by ponownie trafić na odsłoniętą gardę i wpakować we wroga wszystko co tylko się da.

Walka, jak na grę ze świata Dragon Ball przystało, jest efektowna. Dominują starcia w powietrzu, choć oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby okładać się po głowach również stąpając po ziemi. Są doskoki, teleportacje, końcówki combosów, które wysyłają przeciwnika prawie na orbitę. Do tego energetyczne ataki specjalne potrafią rozświetlić połowę ekranu. Zabrzmi to niedorzecznie, ale ja tę efektowność podkręciłbym o jeszcze jeden poziom, wydaje mi się bowiem, że tytuły z serii Budokai dostępne na PlayStation 2  potrafiły w tym temacie dostarczyć więcej wizualnych wrażeń.

Tylko sieć Największą innowacją w grze jest możliwość przechodzenia każdej z dostępnych w trybie fabularnym misji w kooperacji. Wspólnie mogą bawić się aż cztery osoby, niestety jedynie przez sieć. Podoba mi się natomiast, że kluczem do sukcesu jest odpowiedni dobór drużyny. Można oczywiście posłać na plac boju czterech Goku, ale przydatność takiej ekipy jest zerowa. Warto zastanowić się kto najlepiej będzie radził sobie w krótkim dystansie, kto osłaniał, a kto leczył - bo i takie umiejętności prezentują poszczególne postacie. Zdarzają się lagi, które dokuczają w trybie kooperacji, przez co nie zawsze udaje się przeprowadzić zamierzony atak. A kooperacja jest dość istotna w późniejszych fragmentach gry, kiedy silni przeciwnicy nie wybaczają błędów. Również tych wynikających z problemów z połączeniem. Podczas samotnej zabawy warto jednak brać sprawy w swoje ręce, bo wirtualnym kompanom trudno ufać. Raz będą bowiem dzielnie nas osłaniać i podnosić z ziemi, a innym razem zupełnie o sterowanym przez nas wojowniku zapomną, tłukąc bezmyślnie kogo popadnie.

Dragon Ball Z: Battle of Z

Kanapowe granie odpada również w przypadku starć wieloosobowych, które można przeprowadzić w całkiem imponującej kombinacji 4 na 4 graczy. Zupełnie nie rozumiem czemu nie zaimplementowano klasycznego trybu 1 na 1, który można rozegrać na jednej konsoli. Z doświadczenia wiem, że jeśli siądą przed telewizorem dwaj fani Dragon Ball, nawet jeśli okres fascynacji serialem przechodzili lata temu, będą bawić się świetnie. Namco Bandai postawiło jednak tym razem tylko na sieć i to zdecydowanie najlepszy element gry.

Klasyczna bitwa 4 na 4 jest efektowna, bitwa na punkty również. Battle Royal to natomiast totalna sieka, gdzie każdy walczy przeciwko każdemu. Równie ciekawie prezentuje się Dragon Ball Grab, gdzie dwie drużyny walczą o „Smocze Kule”. Tu lagów jest jakby mniej, a przyjemności więcej. A to z kolei w pewien sposób udowadnia, że kampania została dodana na siłę, a opowieść napisana na kolanie przez osobę, która nie miała ochoty zagłębiać się w zawiłe historie znane z mangi i anime.

Dragon Ball Z: Battle of Z

Poza sieciowymi zmaganiami, Dragon Ball Z: Battle of Z ma jeszcze jeden niezaprzeczalny plus, który niestety niknie pod ciężarem pokpionych spraw. Gra wygląda naprawdę fajnie. Dopracowane postacie, efektowne wybuchy i całkiem nieźle wykonane areny cieszą oko. W dodatku całość działa bardzo płynnie i raczej ciężko znaleźć tu jakiekolwiek przycięcia. A i intro, czyli tak zwany opening ogląda się świetnie, dzięki czemu przy pierwszym uruchomieniu byłem do Battle of Z bardzo pozytywnie nastawiony.

A gdzie rozwój? Przed premierą wrażenie robiła lista dostępnych postaci. Łącznie bawić się można aż 70 wojownikami. Fajne hasło promocyjne, które niestety niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Zestawienie zawiera bowiem kilka form każdej postaci jako oddzielnego wojownika. Mamy więc kilka wersji Goku, Gohanów czy Frezerów. Wiąże się to z jeszcze jedną słabą kwestią. Dragon Ball Z: Battle of Z wykastrowano z przemian, które motywują do gromadzenia podczas walki energii. Każdy fan mangi i anime wie, że wchodzenie na kolejne poziomy Super Sayanina to masa emocji i nieodłączny element serii. Jej brak należy uznać za niezłą wtopę.

Werdykt Dragon Ball: Battle of Z zwyczajnie rozczarowuje. Pierwszy kontakt z grą to sporo emocji i nadziei, które przygasają z każdą kolejną misją w trybie kampanii. Po dwóch godzinach zabawy czuć już tylko znudzenie i bezsens towarzyszący następnym starciom. Jakby tego było mało, nie można pograć na jednej konsoli w dwie osoby, przez co można zapomnieć o przeżywaniu emocji wraz ze znajomym z czasów ślęczenia przed telewizorem i RTL-em 7. Fajne tryby sieciowe i niezła oprawa to jednak za mało, by polecić ten tytuł. Niewykorzystany potencjał, po który sięgną jedynie zagorzali fani uniwersum Dragon Ball. A i ci będą znudzeni i rozczarowani.

Paweł Winiarski

Platformy:360, PS3, PS Vita Producent: ARTDINK Wydawca: Bandai Namco Games Dystrybutor: Cenega Data premiery:24.01.2014 PEGI:12 Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na Xboksa 360.

Dragon Ball Z: Battle of Z (X360)

  • Gatunek: bijatyka
  • Kategoria wiekowa: od 12 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
recenzje360ps3
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.