Dragon Age II: Dziedzictwo, czyli trupy w szafie rodu Hawke'ów
Należę do wąskiej grupy graczy, którym „Dragon Age II” przypadł do gustu, ale muszę przyznać, że na śmierć o tym tytule zapomniałem. To reklama rozszerzenia o tytule „Dziedzictwo”, która pojawiła się w oknie xboksowego dasha, przypomniała mi o przygodach rodziny Hawke'ów. Czy warto było sobie przypominać o drugiej części smoczej sagi?
Wszystko zostaje w rodzinie Wspomniana reklama obiecuje kilka godzin zabawy, nowych przeciwników, potężną broń (dla każdej z klas) i co najważniejsze - odkrycie mrocznej tajemnicy rodu Hawke'ów. To właśnie dążenie do poznania przeszłości rodziny głównego bohatera stanowi główną oś tej przygody. Jak wiele poprzednich rozpoczynamy ją w naszej aktualnej posiadłości, co pozwala rozegrać ją zarówno w trakcie trwania głównej kampanii, jak i po jej zakończeniu (jak miało to miejsce w moim przypadku). Ku uciesze malkontentów w ramach tej wyprawy przyjdzie nam opuścić Kirkwall i zwiedzić pustynne kaniony, ruiny krasnoludzkiej twierdzy, głębokie ścieżki i w końcu więzienną wieżę. Wszystkie obietnice złożone przez wydawcę zostaną więc spełnione. Niestety - jedne lepiej, inne gorzej.
Głębokie ścieżki Zadanie powierzone nam w dodatku nie należy do kategorii tych, z którymi uporamy się w ciągu kwadransa. To solidna przygoda, której będziemy musieli poświęcić przynajmniej jeden wieczór, około 3 godzin. Tyle czasu potrzebował mój Hawke mag na 22. poziomie doświadczenia. O ile samo zawiązanie akcji jest odrobinę chaotyczne i sprowadza się do potwierdzenia chęci zagrania w dodatek, o tyle dalszy rozwój wydarzeń jest logiczny, a co ważniejsze wciągający. Eksplorację lochu w poszukiwaniu ucieleśnienia wszelkiego zła nie trudno nazwać oryginalną koncepcją, bo jest tak stara jak RPG, ale dzięki dodaniu wątku rodzinnego stanowi interesującą propozycję. Dodajmy do tego charakterystyczne dla serii wybory i w jednej chwili banalny schemat staje się na tyle interesujący, że wart naszej uwagi. A na pewno wart uwagi fana serii. Nie miejcie jednak złudzeń: 70% tego dodatku to walka. Z krasnoludami, pomiotami, bestiami i demonami. Warto nadmienić, że w roli tych dwu- i czteronożnych przeszkadzajek pojawiają się monstra niespotykane poza rozszerzeniem. Nie ma jak zwiedzić nowe miejsca i zabić nowe potwory. Wspomniani przeciwnicy wypadają raczej blado, z jednym wyjątkiem. Nie będzie wielkim nietaktem, jeżeli zdradzę, że ta konkretna bestia (widoczna na poniższej ilustracji) posługuje się w walce tarczą i zmusza nas do jej obchodzenia i atakowania od tyłu. Bardzo pożądane rozwiązanie, które urozmaica rozgrywkę.
Muszę również wspomnieć o ostatniej potyczce. Spokojnie, bez spoilerów. O ile cały dodatek jest stosunkowo łatwy i bezstresowy, o tyle ta konfrontacja może przysporzyć Wam kilku siwych włosów. Nie wynika to z wyjątkowej trudności, lecz z konieczności ręcznego przestawiania wszystkich członków drużyny z częstotliwością co 5 sekund. Pojedynek traci na dynamice i, niestety, zamienia się w żmudną pracę. Wielka szkoda, bo ta wpadka zostawiła niesmak po całym dodatku.
Stary (dobry) „Dragon Age” „Dziedzictwo” nie wprowadza żadnej rewolucji technologicznej. To wciąż ten sam silnik i dokładnie ta sama jakość wykonania. Mnie to w zupełności satysfakcjonuje, ale wiem, że niektórzy z Was nie byli zadowoleni z wyglądu „DA2”. Warto również zauważyć, że jest to dodatek w pełni udźwiękowiony, co oznacza, że na tę okazję nagrano sporo nowych kwestii dialogowych zarówno dla nowych postaci, jak i dla całej drużyny Hawke'a. Zwracam na to uwagę, bo w pamięci mam DLC do „Mass Effecta”, w których Shepard ograniczał się do wydawania komend pokroju; „stój!” i „strzelaj!”. Tutaj zadbano o spójność jakościową. Omawiany dodatek został również spolszczony w tym samym zakresie, co podstawowa gra - mamy do czynienia z tłumaczeniem kinowym.
Werdykt „Dziedzictwo” to pełnoprawna przygoda. Jedna z tych, które można postawić na równi z zadaniami głównego wątku. Niestety, dodatek dotyka ten sam problem, co wszystkie inne rozszerzenia gier fabularnych: taką przygodę najlepiej rozegrać w ramach głównego wątku, a nie po ukończeniu gry. Jaki pożytek da nam zdobycie nowej, potężnej broni w dodatku, skoro zaraz po jego ukończeniu gra znów ląduje na półce?
W tej chwili jest to zakup konieczny dla fanów „Dragon Age'a II”. Pozostali mogą spokojnie poczekać na obniżkę lub na zbiorcze wydanie wszystkich dodatków i wtedy powtórzyć całą przygodę. Również cena 800 MSP (36 zł w usłudze PSN) wydaje się być odrobinę za wysoka. 560 MSP byłoby kwotą o wiele bardziej uczciwą.
W dalszym ciągu liczę na rozszerzenie pokroju „Przebudzenia” do pierwszego „Dragon Age'a”. Ten model sprawdza się, moim zdaniem, o wiele lepiej w grze fabularnej.
Marcin Jank