Dragon Age 2 - recenzja
Smok? Zabity. Piękna elfka? Zaliczona. Potężna magia? Opanowana. Legendarna przygoda? Zakończona. Recenzja Dragon Age 2? Oto jest.
13.03.2011 | aktual.: 30.12.2015 14:05
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Głównym bohaterem gry jest niejaki Hawke (imię do wyboru, razem z płcią i wyglądem. Mój dostał staropolskie "Ziemowit", w zestawie z sarmacką urodą), który wraz z rodziną ucieka przed Plagą - taką tam odmianą najazdu demonów i innego tałatajstwa - z miasteczka Lothering w królestwie Ferelden. Nie będzie przestępstwem (to pierwsze pół godziny gry), jeśli zdradzę, że ucieka z powodzeniem i ląduje w państwie-mieście Kirkwall. Plagę ma z głowy - gracze też, w Dragon Age 2 już się bowiem nie pojawi. Zupełnie tak, jak inne poważniejsze nawiązania do pierwszej części serii (delikatne smaczki są, ale to wszystko). Jej fani będą pewnie zawiedzeni, ale ci, którzy w nią nie grali, nie muszą się martwić, że czegoś nie załapią.
Czy wiesz, na co się porywasz? Wróćmy do Hawke'a. Bohater trafia do Kirkwall i tu wreszcie kończy się prolog, a zaczyna prawdziwa gra. Zaczyna się. I zaczyna. I zaczyna... Przez pierwszych kilkanaście godzin (ma ich w sumie około 45) tak się zaczyna. Problemem jest to, że zupełnie brakuje głównego wątku fabularnego, jakiegoś nadrzędnego, długofalowego celu. Jest tak: po trafieniu do Kirkwall Hawke musi uzbierać dużo pieniędzy, by móc iść na niebezpieczną ekspedycję, by zdobyć jeszcze więcej pieniędzy, by móc dalej żyć w Kirkwall - średnio to fascynujące. W tym celu gracz wykonuje dziesiątki rozmaitych "przynieś, podaj, pozamiataj" zadań (chociaż może raczej "idź, pozabijaj, wróć" byłoby lepszym schematem), które nijak nie łączą się w jakąś większą całość. I tak pierwsze 15-20 godzin gry upływa na misjach, które graczowi fabularnie będą najzupełniej zwisać i powiewać - nie ma w nich bowiem absolutnie nic, czego byśmy już gdzieś nie widzieli (wyjątki oczywiście się trafiają). Brakuje też, jak wspominałem, poczucia celu. Nudno jest.
Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy gra już się rozkręci (czyli po powrocie z rzeczonej ekspedycji). Nagle okazuje się, że praktycznie każde zadanie ma swój ciąg dalszy, nierzadko powiązany z innymi misjami. Sprawy się komplikują, intryga zagęszcza, pojawia się wreszcie jakiś wątek przewodni, trafiają się zaskakujące zwroty akcji i wreszcie zaczyna robić się interesująco. Co więcej, okazuje się, że nawet najmniejsze wybory, których dokonało się wcześniej, powodują w dalszej części gry jakieś widoczne na pierwszy rzut oka reakcje. I kiedy czuje się, że faktycznie stworzyło się (i tworzy się nadal) swoją historię, kiedy bohaterowie drugoplanowi zaczynają mieć swoje - świetne - tło, kiedy do wszystkiego zaczyna się mieć konkretny stosunek emocjonalny, Dragon Age 2 robi się ciekawe. Fabuła jest naprawdę bardzo dobra. Jest przyjemnie przyziemna - choć niepozbawiona spektakularnych momentów, nie ma w niej żadnego ratowania świata czy tego typu patosu, którego gry są zwykle pełne. Nie, to historia o ludziach (czy też innych rasach), ich problemach, ambicjach i relacjach między sobą. Nie spodziewałem się tego, szczerze mówiąc, myślałem, że dostanę kolejnego "epickiego" RPG-a, gdzie będę ratował świat, zasypiając przy tym z nudów. A tu proszę: takie miłe zaskoczenie. Za to - wielki plus.
I tylko te pierwsze paręnaście godzin ziewania i nudy psuje mi trochę odbiór całości...
Trzeba się rozwijać Przejdźmy do rozgrywki. Na początku wybrać można jedną z trzech klas postaci: wojownika, łotrzyka bądź maga. To nie oznacza jednak jedynie trzech stylów gry. Przykładowo, łotrzyk może być albo łucznikiem, albo biegającym z dwoma sztyletami zabójcą (albo i jedno, i drugie, ale to trochę bez sensu). Przyznam, że początkowo oparty na kilku drzewkach umiejętności system rozwoju postaci mi się podobał. Wydawał mi się odpowiednio rozbudowany i dający sporo swobody. Z czasem jednak dotarło do mnie, że jednak tak nie jest. Wszystko sprowadza się do wyboru "łucznik - zabójca" (czy podobnych w przypadku pozostałych klas). Potem należy już tylko co poziom klikać w kolejne zdobywane umiejętności z jednej ścieżki, okazjonalnie wybierając coś z innej (później wybiera się jeszcze dwie ścieżki specjalizacyjne - akurat gdy te podstawowe zaczynają dochodzić do końca). Inaczej jest po prostu nieefektownie. Nie ma tu kombinowania, zastanawiania się w co zainwestować i tak dalej. Szkoda.
Hawke of War Niezależnie od tego, jak rozwinie się postać, podczas walki gra tak czy inaczej przypomina trochę slashera w stylu God of War (ewentualnie "slashera dystansowego" w przypadku maga czy łucznika). Czyli: naciskaj przyciski i nie myśl o niczym. Niby można bawić się w taktykę, ale to - przynajmniej na normalnym poziomie trudności - zwykle nie ma sensu. Walki nie są trudne, a że postacie kierowane przez sztuczną inteligencję radzą sobie bardzo dobrze, to w zasadzie cały czas można kierować tylko głównym bohaterem, nie przejmując się innymi. Owszem, później pojawiają się już trudniejsze fragmenty i trzeba trochę kombinować, ale to i tak zwykle sprowadza się rzucenia magiem (bądź magami) jakichś konkretnych zaklęć. Jeśli oczekujecie prawdziwych wyzwań, to zacznijcie od razu od wyższego poziomu trudności.
Tak czy inaczej, mi bardzo się walka w Dragon Age 2 podobała - jest satysfakcjonująca, a to najważniejsze.
Warto rozmawiać Hawke jednak nie tylko jest skory do bitki, ale i do rozmów. Te zostały bardzo fajnie przedstawione - jeśli widzieliście Mass Effect, to wiecie, o co chodzi. Scenki są bardzo filmowe, świetnie zagrane i ogląda się je z przyjemnością (w paru momentach brakuje tylko trochę bardziej wyrazistych emocji). Tylko właśnie: ogląda. Śmiem bowiem twierdzić, że system dialogowy w Dragon Age 2 nie istnieje. Wygląda to bowiem tak: gracz zawsze wybiera nie konkretną odpowiedź, ale jedno z trzech możliwych nastawień Hawke'a: miłe, neutralne i niemiłe. Przy czym "miłe" oznacza "Hawke jest prawy do wyrzygania", a "niemiłe" - "Hawke zachowuje się jak skończony dupek". Ponieważ te podejścia są tak spolaryzowane, nie wyobrażam sobie, żeby można było często wybierać raz jedno, raz drugie. Jeśli ktoś chce być dobrym bohaterem, to raczej nie zacznie nagle rzucać bucowatymi tekstami. W rezultacie więc przez rozmowy się przeklikuje: nie zastanawiając się nad tym co wybrać, bo przecież "i tak zawsze biorę niebieską opcję" (a podobno ma chodzić o "odgrywanie roli"...). Owszem, czasem trafia się jakaś decyzja do podjęcia, nad którą trzeba się zastanowić - ale to nie jest już kwestia systemu dialogowego.
Sytuację uratowałyby może jakieś umiejętności, które pozwalałyby wpływać na tok rozmowy. Czegoś takiego jednak w DA2 brak. Zapomnijcie też o tym, że można przejść jakąś misję bez walki, tylko sprawnie prowadząc dialog. To już chyba nie te czasy...
Kiedyś, dawno, dawno temu rozmowy w RPG-ach były niczym małe łamigłówki: by odkryć niektóre możliwości, trzeba było naprawdę pomyśleć, jak je poprowadzić, I to był system dialogowy. A to, co mamy w Dragon Age 2, to jedynie pozornie interaktywny sposób przedstawienia scenki, która w innej grze byłaby po prostu nieinteraktywna. Bioware może to sobie z uporem maniaka forsować od dawna, ja nadal uważam to za straszliwie słabe. I z każdą kolejną grą coraz gorsze.
Życie jako teatr O ile jednak jestem w stanie jakoś przełknąć dialogi, o tyle kwestię tego, jak pokazane jest Kirkwall - już nie bardzo. Bo to jest tak: jak się robi grę, w której chce się pokazać także historię jednego miejsca (w tym przypadku miasta), to wypadałoby należycie je przedstawić. Tymczasem Dragon Age 2 nadal tkwi pod tym względem w epoce Baldur's Gate 2. Kirkwall bowiem składa się z kilku dzielnic (i "obrzeży"), między którymi można się przemieszczać, oglądając przy okazji miliony razy te same ekrany ładowania. Dzielnice te to zaś klaustrofobiczne zlepki paru korytarzy, na których ludzie występują sporadycznie - a jeśli już, to zawsze w tym samym miejscu. I jak parę lat temu by to jeszcze pewnie przeszło, tak teraz, gdy widzieliśmy już chociażby Assassin's Creedy, może jedynie śmieszyć. Kirkwall, niestety, miastem nie jest. To jedynie teatralna dekoracja (w dodatku średniej jakości, bo grafika w ogóle wypada tak sobie).
Ale to i tak jeszcze nic. Otóż, oprócz dzielnic, w grze, jak to w fantasy, znalazło się sporo jaskiń, rezydencji, krypt i tak dalej. Tylko że to nie są "jaskinie". To jest "jaskinia". Rezydencja. Krypta. I tak dalej. Jedna i ta sama. Zawsze. Jeśli w kilku zadaniach pojawi się zaułek w slumsach, to będzie to zawsze ten sam cholerny zaułek w slumsach: z innym układem wrogów, zablokowanymi niektórymi przejściami, ale jednak ten sam. Litości - czy to jest ta produkcja, która miała pretendować do miana gry roku? Czy jakaś podrzędna niskobudżetówka?
Werdykt Dziwna sprawa z tym Dragon Age 2. Mógłbym na tę grę narzekać godzinami, wymieniając dziesiątki bzdur, niedoróbek i głupich uproszczeń, które się tu trafiają. Problem jednak w tym, że to jest dobra gra, która, zwłaszcza w późniejszym etapie, najzwyczajniej w świecie wciąga. I to wciąga jak diabli. Spora w tym zasługa tego, że poszczególne jej fragmenty (misje, walki w ramach misji i tak dalej) są dosyć krótkie i dzięki temu syndrom "jeszcze jednej tury" czuć wyjątkowo mocno. Nie jest to wybitna produkcja i nie sądzę, żeby ktokolwiek wspominał ją za dziesięć lat. Mimo wszystko miłośnikom przygód w klimatach fantasy z pewnością można ją polecić. Po prostu "gra się fajnie". A że nie jest wybitnie? No nie jest - i co z tego?
Tomasz Kutera