Dollar Dash - recenzja. Niech wygra najlepszy... złodziej
09.03.2013 11:26, aktual.: 08.01.2016 13:20
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jest imprezowo, kolorowo, czego chcieć więcej? Może trochę mniej chaosu.
Pewnie nie skłamię pisząc, że Dollar Dash nie był tytułem, za który gracze ściskaliby kciuki. Autorzy obiecywali połączenie imprezowego potencjału Bombermana z pomysłami ze Spy vs Spy, ale jednym uchem wpadało, drugim wypadało. No i okazało się, że owszem, porównania z kultowymi tytułami były stosowane na wyrost, ale mimo wszystko Dollar Dash ma w sobie trochę "tego czegoś"
Gdzie włamywaczy czterech... By to odkryć konieczne będzie jednak zaproszenie do zabawy jednego, dwóch, a najlepiej trzech innych graczy. Mogą siedzieć obok, albo na drugim końcu świata. Dla gry nie ma to znaczenia. Można co prawda grać samemu, walcząc z botami, ale nie ma to większego sensu. Cała frajda leży tu bowiem w świadomości, że zaszliśmy za skórę innemu graczowi. Dollar Dash pozwala na naprawdę perfidne zagrania.
Nie przejdziesz trzech kroków bez zebrania czegoś
W grze znajdziecie trzy tryby, w każdym z nich gracze wcielają się w złodziei. To, że jest ich czterech nie oznacza bynajmniej, że zawarli sojusz i ze sobą współpracują. Przeciwnie.
W tytułowym trybie wygrywa ten, kto ukradnie najwięcej. Samo podniesienie gotówki z ziemi to jednak nie wszystko. Trzeba ją jeszcze załadować np. do furgonetki, która co jakiś czas pojawia się w jednym z kilku miejsc na obrzeżach mapy. To z kolei oznacza, że z gotówką w worku trzeba przetrwać momenty, gdy nie mamy jej gdzie wyładować.
Nie jest to łatwe, bo arsenał ofensywnych broni, pułapek i ulepszeń rozrzuconych po mapie jest nad wyraz rozbudowany.
Kieszenie pełne niespodzianek Zupełnie, jakby autorzy byli zapatrzeni w te wszystkie dziwne bronie w Wormsach. Przeciwników można obrzucić śnieżkami, doniczkami z kaktusem, zmiażdżyć toczącą się kulą, podstawić im sidła, bombę czy plamę oleju, a to i tak jeszcze nie wszystko. Dosłownie na każdym kroku wpadamy tu na jakąś znajdźkę, więc z radością pozbywamy się wcześniejszych. Na ekranie dzieje się więc sporo. Czasem nawet za dużo. Większość meczy balansuje na po cienkiej granicy oddzielającej szaloną zabawę od niefajnego chaosu. W przypadku zabawy z siedzącymi obok znajomymi to nie przeszkadza. Inaczej jest w przypadku frustracji w internetowym pojedynku, kiedy chaos sprawia, że nie wiesz, co się dzieje, a ktoś kradnie twoją kasę, bez rzucenia ironicznego "sorry". Oj tak, trochę sobie poprzeklinałem do ekranu...
Każda mapa jest inna
W trybie Hit&Run nie ma już żadnych pozorów. Punkty dosłownie wytłukuje się tu z przeciwników, gdy ci padają nieprzytomni. Plus należy się autorom map, które często mają jakieś charakterystyczne smaczki. A to ciężarówka śmigająca przez ekran i potrącająca każdego na swojej drodze, a to strażnik, strzelający do pechowców, którzy wejdą w snop światła z jego latarki. Nie jest nudno, uważać trzeba nie tylko na przeciwników, ale i dodatkowe atrakcje. No i map jest dużo. Szybko się wam nie opatrzą.
Kto ukradł złoty środek? Najmniej ciekawa zabawa czeka w trybie Save the Safe. Punkty zdobywa w nim ten, kto aktualnie dźwiga sejf. Nietrudno domyślić się, że w praktyce oznacza to trzech graczy polujących na jednego. Mecze potrafią ciągnąć się tu w nieskończoność i zwyczajnie nużyć. Nic dziwnego, że trudno trafić na ludzi grających w ten tryb w sieci. Za zdobywane pieniądze możemy kupić dodatkowe ciuchy, perki i ulepszenia dla swojej postaci, ale to głównie kosmetyka.
Jak ty wyglądasz?
W Dollar Dash zgrzytają też inne rzeczy. Kilka rodzajów broni ma mocno dyskusyjną skuteczność, co sprawia, że lepiej je omijać, bo wyrzucić ich potem nie sposób - trzeba wykorzystać do końca. Można je co prawda wyłączyć przed meczem, ale mało kto to robi. Wolałbym też podkręcenie tempa poruszania się rabusiów, którzy obecnie sprawiają wrażenie ludzi z chorymi kolanami, niż takich, którzy walczą o tysiące dolarów. Chciałoby się szybciej śmigać po planszy.
No i jest też kwestia szczęścia i chaosu. Dopóki w ogólnym rozgardiaszu nasze jest na górze, problemu nie ma. Niestety w Dollar Dash możecie się starać ile chcecie, być sprytni i szybcy, a i tak jakiś zrządzeniem losu zwycięstwo nie będzie wam dane. Mowa o grze imprezowej, więc teoretycznie nie powinno mnie to denerwować, tymczasem zdecydowanie zbyt często miałem tu ochotę rzucić padem, wyłączyć grę i narzekać, że zostałem oszukany.
Nie ma się tu czego uczyć, trening nie uczyni was lepszymi, a każdy kolejny mecz los rozstrzygnie zgodnie ze swoim widzimisię. To główny powód tego, że Dollar Dash, choć potrafi zabawić, to jednak nie wciąga na amen. Nie znajdziecie tu syndromu "jeszcze jednego meczu".
Werdykt Nie jest to z pewnością imprezowe "musiszmieć", ale przy czterech graczach Dollar Dash potrafi roztoczyć w pokoju atmosferę przyjacielskiej rywalizacji. Za pada może chwycić każdy, doświadczenie w grach nie jest tu wymagane. Każdy może też wygrać, często nie mając zielonego pojęcia, jak się to stało. To już niekoniecznie zaleta - rozgrywką rządzi chaos. Jeśli często stajecie przed dylematem, w co pograć ze znajomymi, polecam sprawdzenie tej gry. Kupno lepiej jednak zaplanować na jakąś obniżkę ceny.
Maciej Kowalik
Dollar Dash jest do kupienia w Xbox Live Arcade (800 MSP) i Steam (9,99 Euro). W najbliższych miesiącach trafi też na PlayStation Network