Doktor Strange - recenzja. Magia wysokiego budżetu
Jakie sztuczki w rękawie ma jeszcze Marvel?
31.10.2016 | aktual.: 31.10.2016 16:40
Zanim w przepełnionej sali kinowej popełnicie ten sam błąd, z jakim pospieszyłem się ja, a Cumberbatcha nazwiecie "następnym Iron Manem Marvelowskiego uniwersum", poczekajcie, aż wypadek pozbawi go czucia w rękach, a cynizm i ego powoli (choć niechętnie) wycofają się na drugi plan. Poczekajcie, aż tę historię nie będą napędzać bohaterowie, tylko - pragnę podkreślić, iż następne słowa wychodzą spod palców osoby gardzącej komputerowo wytworzonym festyniarstwem - geniusz osób odpowiedzialnych za efekty specjalne, którzy na "Incepcji" musieli od zaproszonej dziewczyny po raz pierwszy dostać skrytego buziaka. Bowiem gdy na podobną modłę tworzy się już czternasty wielki film w całej serii, by go uratować od wymieszania z resztą, potrzeba prawdziwej magii.Jeżeli na tym etapie nie macie już trochę dość historii według wzoru "geneza superbohatera", z całych sił gratuluję wytrwałości, ale zauważcie, że nawet Marvel się ich zaczyna obawiać. Stąd zakończona fiaskiem próba współpracy z Edgarem Wrightem (autorem fenomenalnego "Scotta Pilgrima") przy "Ant-Manie", stąd szybka inicjacja Spider-Mana już w trzecim "Kapitanie Ameryce". Nie każdy ma szczęście dysponować podobnym luzem, co kosmiczna ekipa Chrisa Pratta. No i za chwilę będziemy z Marvel Cinematic Universe już dziesięć lat, więc zasady należy zdecydowanie przewietrzyć. Ostatecznie zrobią to pewnie ostatni Avengersi, żegnając się z częścią naszej ukochanej watahy. Za trzy lata. Na razie zaś powinien Wam wystarczyć Stephen Strange, który udowadnia, że nawet w świecie superbohaterskim jest znacznie więcej niż zauważa oko.U podstaw, jak już wiecie, wielki fan Roberta Downeya Juniora. Ma tyle samo szacunku do otaczającej go rzeczywistości, to playboy świata neurochirurgów. Będzie równie zmobilizowany, gdy kolumny swagu opadną, nawet jeśli jego droga do empatii przebiegnie nie przez jeden, a nieskończoność światów. Scott Derrickson, którego nagła wizyta w kinie letnim była dla mnie takim zaskoczeniem, jak jakość ścieżki dźwiękowej jego "Sinistera", nie marnuje jednak czasu na wprowadzenie. Dlatego sekwencja prowadząca od luksusowego życia gwiazdy medycyny do fatalnego wypadku za kierownicą Lamborghini wygląda jak luźny klip muzyczny. Wiadomo, że bohatera polubimy za jego wady. W obliczu absolutnej czystości Kapcia Ameryki Marvel potrzebował takich dziadyg więcej.Poszukiwanie nadziei na normalną przyszłość doprowadzi w końcu Strange'a do drzwi Kamar-Taju i przed stopy Starożytnej (wiedzieliście, że Tilda Swinton potrafi biegać po ścianach?). To właśnie akt, w którym obawa o to, że zaczniecie ziewać, zepsuje nieco narrację opowieści. Kto zdecydował, iż edukacja nieuległego egocentryka będzie zbyt nudna, by pokazywać ją w całości? Zwłaszcza jeśli włodarze korporacji otworzyli właśnie swoją komiksową rzeczywistość na magię, alternatywne wymiary, manipulację czasem i przestrzenią lub obdarzoną świadomością pelerynę? Komuś należy się kilka klapsów. O ile humorystyczna kreacja Benedicta Wonga jako strażnika magicznej biblioteki jeszcze zdąży wybrzmieć (mówcie, co chcecie, o natrętnych popkulturowych nawiązaniach u Marvela, ale krótka scenka z Beyoncé to złoto), tak motywacji Mordo (Chiwetel Ejiofor) - postaci, jak rozumiem, istotnej dla przyszłości podserii - raczej nie poczujecie.
Tym bardziej szkoda, że Mads Mikkelsen swoim krótkim, glam-rockowym występem jako Kaecilius wpisze się w postępujący trend szwarccharakterów istniejących w naszej świadomości dokładnie tyle, ile czasu spędzają na ekranie. Jedna z wielu rzeczy, których filmy muszą nadal zazdrościć serialom - wszak podwaliny Defenders w ciągu dwóch lat dały nam już cały zestaw charyzmatycznych bossów, podczas gdy na dużym ekranie od Lokiego nadal w tym wątku panuje wstydliwa posucha. Czy Ultron pozostałby w mojej pamięci, gdyby nie jego kultowe cytaty w zwiastunach drugich "Avengersów"? Wątpię. Czy Thanos podoła oczekiwaniom, które buduje się od czterech lat? Wątpię raz jeszcze. Mikkelsen odbije sobie pewnie w "Łotrze Jeden", bo tutaj jego figurka tylko złowieszczo biega za bohaterem (również po ścianach).Efektem przyspieszenia drugiego aktu może okazać się brak zaangażowania. Bo kluczowe elementy czy stawkę wtłacza się tutaj jak gdyby na siłę, pod termin. I gdy bohaterowie już walczą o przyszłość naszej planety, my jeszcze chwilkę żałujemy, że nie pokazano więcej. Przede wszystkim - nauki. Podejrzewam, że nawet z fotograficzną pamięcią musiałbym pokuć jak za starych, studenckich czasów, by tak płynnie ogarnąć nowe sztuczki. No i pasowało mi trio Strange-Mordo-Starożytna. To przemawia na korzyść blockbustera, że chciałbym wydłużyć tę jego część, gdzie jeszcze nie rządzi akcja.Ale zanim byśmy sobie tego w sumie życzyli, zaczyna się olbrzymi finał. A zatem element "Doktorka", wobec którego pozostaję bezsilny. Zachwyciła Was mikropotyczka "Ant-Mana", a fanserwisową bójkę na lotnisku z "Civil War" znacie już na pamięć? Spokojnie, bo Marvel ma nowego asa w rękawie. Mianowicie brak jakichkolwiek zasad. Kojarzycie na pewno niebezpiecznie bliską "Incepcji" ściganinę po wykręconych jak dziesiątki kostek Rubika ulicach Nowego Jorku, która zgodnie z formułą uniwersum wypada jednocześnie imponująco i lekkostrawnie. Zwiastun tego nie zrobił, więc i ja położę palec na ustach, lecz uwierzcie mi, że to nie wszystko, a obijanie mordek sługów ciemności pójdzie jeszcze o krok dalej. To zaskakujące, że w erze globalnego znudzenia CGI Marvel dalej potrafi zrobić film, gdzie komputer tworzy (nomen omen) magię, a nawet warto dołożyć te kilka złotych i wybrać się na seans w 3D.Gdy karuzela atrakcji ustaje, my przypominamy sobie, że w sumie to nadal niewiele o Strange'u wiemy. Oprócz tego, że jego postacią Marvel otwiera sobie niewyobrażalnie geekowskie furtki. Zauważcie, jak zmyślnie cała machina pracuje: na początku roku świat zachwyciły dwie grupki gości w kolorowych strojach, którzy tłuką się nawzajem po buźkach, dzisiaj nie przeszkadzają mu alternatywne wymiary, magia i demony w tym samym uniwersum. A lada moment nawet Wasi rodzice uderzą do kina na kosmiczną bójkę z gościem zbierającym cudowne kryształy. Już teraz w kinie słyszę szepty "to Infinity Stone!" (tak, kolejny zobaczycie właśnie w "Doktorze"), wciąż mnie to szokuje. Gdy zaś przepychu i ogranej formuły miewamy dosyć, wracamy do przyziemnej odsłony tego świata w Netfliksie. Kiedy to wszystko wreszcie runie? A kogo to na razie obchodzi, skoro to właśnie Disney wyznacza standardy?
A "Strange"? To fajny film, który dzięki magii swojego budżetu jeszcze trochę podskakuje. Nie próbuje rywalizować z ostatnim Kapitanem, jest raczej tegoroczną, bardziej udaną wersją "Ant-Mana". To pewny i przyjemnie zaskakujący seans. Zwłaszcza gdyby ktoś chciał zobaczyć, jak wyglądałby romans Marvela z Christopherem Nolanem.PS: Przypominam, że teraz w tych filmach są już dwie sceny po napisach, a od przyszłego roku do kina na Marvela będziemy śmigać nie dwa, tylko trzy razy. Balon pęknie akurat w okolicy drugiej części ostatnich "Avengersów", po którym najbardziej logicznym rozwiązaniem będzie... prawdziwa zmiana.Adam Piechota