Dodatki i inne kataklizmy
Mass Effect 2 to była moja ulubiona gra 2010 roku, którą do dnia dzisiejszego zdążyłem ukończyć trzy razy, wraz ze wszystkimi rozszerzeniami dostępnymi na Xboxa 360. Miałem również dostęp do Cerberus Network - specyficznej odmiany Project Ten Dollar, będącej przepustką do kilku bezpłatnych dodatków dla pierwszych nabywców. Już to było nie w smak wielu bywalcom internetowych forów, co objawiało się w tradycyjnym darciu szat, przepowiadaniu rychłej zamiany wszystkich tytułów w seryjne DLC i innych wałkowanych do znudzenia haseł o patroszeniu gier dla pieniędzy.
25.02.2012 | aktual.: 15.01.2016 15:43
Jako osoba, która w ME2 zrobiła prawdopodobnie wszystko, mogę z przekonaniem twierdzić, że nawet bez zawartości z Cerberus Network - także bez postaci Zaeed'a - gra jest nadal kompletna, fajna, długa (ok. 30 godzin 100%) i warta swojej ceny. W najmniejszym stopniu mnie nie obchodzi, czy Zaeed i Firewalker zostały wyprodukowane po zamknięciu developmentu podstawowej gry (nie, tak), czy tworzone równolegle i "cynicznie" odłożone na DLC. Czy gra była ciekawsza i bardziej zróżnicowana po ich zainstalowaniu? Tak.
A co z pozostałymi, płatnymi pakietami DLC? Wydałem na nie łącznie ponad 2000 MSP. Nie wszystkie reprezentowały równy poziom: obok doskonałego Lair of the Shadowbroker i bardzo udanego Overlord, były też słabsze Kasumi's Stolen Memory oraz Arrival. Ale wiecie co? Wiedziałem to już przed ich zakupem! Przecież DLC packi, zwłaszcza do dużych tytułów, przechodzą podobny cykl zapowiedzi i recenzji w mediach. Miałem świadomość, kiedy dostanę coś naprawdę fajnego, a kiedy kupię coś "tylko dla fanów".
Zdaję sobie sprawę, że sytuacja, w której mogę sobie pozwolić bez wahania na zakup tych wszystkich dodatków, to komfort, którego nie mają wszyscy gracze, ale istotne są dwie rzeczy: o pierwszej napisałem już powyżej - ME 2 to dobry i kompletny produkt nawet bez 'darmowych' bonusów dla pierwszego nabywcy. Druga kluczowa sprawa, to całkowita opcjonalność wszystkich tych zakupów. Nikt nie blokował mi niczego, nie nagabywał, nie uzależniał poznania zakończenia od wydania dodatkowych pieniędzy.
Nie widzę powodu, dla którego developerzy mają mi udowadniać, że DLC powstało "above and beyond the call of duty", po zakończeniu prac nad grą, dodatkowymi siłami. Jasne, jeśli ze środka (albo co gorsza z końca!) gry wycięto w ewidentny sposób jakiś istotny fragment, bez którego główny wątek jest dziurawy, to Houston, mamy problem.
W każdym innym wypadku mówimy o niezależnie wycenionych, niezależnych produktach. Decyzję o zakupie podejmujemy swobodnie, znając cenę i werdykt mediów zawczasu. Paranoicy mogą zaczekać tydzień lub dwa na ostateczny wysyp recenzji, po którym stabilizuje się średnia ocen i deklarowana liczba godzin gry. Po problemie!
Nie inaczej jawi mi się kwestia bonusów do edycji kolekcjonerskich. Pieniacze nalegają, by patrzeć na nie przez pryzmat tego, czego NIE dostają. Z niewiadomych przyczyn nie dociera do nich argument, że jest wręcz przeciwnie: to ktoś inny DOSTAJE coś ekstra. Za dodatkowe pieniądze, za szybszą decyzję o zakupie, za kupno nowego egzemplarza. Ponownie jedyne pytanie, na które powinni sobie odpowiedzieć, to czy wersja gry, którą chcą kupić, jest warta ich pieniedzy. To naprawdę jest tak proste!
Osobną kwestią jest integracja DLC i bonusów. W Deus Ex human revolution fabuła po prostu przeskakuje dodatkową misję w sposób praktycznie dla gracza niezauważalny, a przedmioty z edycji kolekcjonerskiej się nie pojawiają w grze. To rozwiązanie - według mnie - idealne. Większym zgrzytem może być krasnolud, dopraszający się o zakup DLC w Dragon Age czy punkty Gotham, w których nietoperz natyka się na komunikat, że nie aktywował Catwoman. To już tylko wykonanie i wraz z obserwacjami reakcjami graczy, na pewno zwiększy się takt developerów i wydawców przy implementowaniu dodatkowej zawartości. Nawet rozdawanie DLC za darmo lub jego brak to biznesowe decyzje - wszak tworzenie każdego fragmentu gry kosztuje i musi co najmniej się zwrócić, uwzględniając niemałe koszty certyfikacji Sony i Microsoftu.
Tak długo, jak nikt nie bierze gier i ich fabuł jako zakładników przy wymuszeniach, toczenie forumowej piany z pyska i dramatyczne zarzuty o niecnych intencjach będą bez pokrycia w rzeczywistości. Każdy rynek sprowadza się do kupowania - lub nie - zależnie od potrzeb i możliwości, a gier konsolowych nikt nie produkował nigdy tylko dla własnej przyjemności. Kupiłem mnóstwo pakietów DLC do różnych gier, ale ta liczba jest niczym przy liczbie DLC, których NIE kupiłem. I dobrze mi z tym.
Błażej Krakowiak
Tekst pierwotnie pojawił się na blogu War Games. Republikacja za zgodą autora.