Dobra kreska #23. 10 najlepszych komiksów 2018 roku

Dobra kreska #23. 10 najlepszych komiksów 2018 roku

Dobra kreska #23. 10 najlepszych komiksów 2018 roku
Joanna Pamięta - Borkowska
15.01.2019 16:31

Tym razem same dobroci i zero narzekania!

Wydaje mi się, że komiks Katie Green został w Polsce zepchnięty do wygodnej kategorii autobiografii problemowych (czy też autoterapeutycznych pamiętniczków), służących bardziej autorom niż czytelnikom. Niesłusznie. Bo „Lżejsza od swojego cienia” to bardzo sprawnie opowiedziana historia zmagań z brakiem akceptacji dla własnego ciała. Green mocno się w tej opowieści odkrywa, ale koniec końców udaje jej się opowiedzieć o dość uniwersalnych doświadczeniach. To donośny kobiecy głos, mówiący o tym, jak skrzywioną mamy dziś perspektywę na cielesność i jak łatwo jest wykorzystać człowieka o niskiej samoocenie.Igor Jarek i Judyta Sosna dają czytelnikowi niepowtarzalną okazję raz jeszcze spotkać się z najsłynniejszymi bandziorami III RP. Nie popadają jednak w tanią sensację, ani nie zachwycają się wyczynami morderców - zamiast tego przedstawiają monologi ludzi przegranych, których jedynymi osiągnięciami były porwania, rozboje i zabójstwa.Nie jest to album prosty. Ba, czytelnicy szukający podniet, których regularnie dostarczają Masa i Artur Górski „Spodoustymi” najpewniej się rozczarują. Ciężkie, ale poetyckie rysunki Sosny nie zadowolą lubiących „ładne” komiksy. Zaś krótkie przypowiastki Jarka skupiają się zazwyczaj na jednym szczególe z życia bohatera. Ale wystarczy dać „Spodoustym” szansę, by odkryć, że jest to jeden z najciekawszych polskich komiksów ostatniego roku.Rok 2018 był bardzo łaskawy dla miłośników superbohaterszczyzny („Invincible”, „Planetary”, „Ms. Marvel”, „Hawkeye”, „Daredevil” etc.), jak i twórczości Jeffa Lemire („Descender”, „Łasuch”, „Royal City”). I choć nie jestem oddanym fanem ani pierwszego, ani drugiego, to muszę przyznać, że „Czarny Młot” poruszył moje małe, zimne serce. Od pierwszego tomu połykam każdy kolejny z niesamowitą frajdą. Lemire doskonale czuje tradycję amerykańskiego superbohaterstwa. Jednocześnie oddając hołd historii gatunku, pisze opowieść bardzo w swoim stylu - o starzejących się, zgorzkniałych herosach, uwięzionych na tajemniczej farmie, gdzieś w nie swoim świecie. I nie mogących uciec od samych siebie.Są tu i prawdziwe emocje, pokazane z wyczuciem godnym autora psychologicznych powieści graficznych, i pomysły na superbohaterów wprost ze złotej i srebrnej ery, i epickie walki z superzłoczyńcami, i przyziemne troski… A wszystko to najpełniej splata się w spin-offowym albumie, opowiadającym o Sherlocku Frankensteinie.Słynna powieść graficzna kuzynek Mariko i Jilian Tamaki w końcu trafiła do Polski. I warto było czekać. Z pozoru „Pewnego lata” to prosta opowieść obyczajowa o wakacjach dwóch dorastających przyjaciółek, zajmujących się przede wszystkim oglądaniem filmów grozy i podglądaniem dorosłych. Jednak pod tą warstwą kryje się wnikliwy komentarz na temat tego, jak męskie narracje opisują kobietom świat. Obojętne czy chodzi o obserwowanie burzliwego związku lokalnych dwudziestokilkulatków, czy śledzenie problemów małżeńskich własnych rodziców - Rose bezkrytycznie przyjmuje „prawdę” mężczyzn. Dopiero, gdy odkrywa, że obie te narracje są niewiarygodne, orientuje się, że świat jest bardziej skomplikowany niż się jej wydawało, a kobieca solidarność to nie oczywisty slogan, ale coś, o co trzeba aktywnie zabiegać.

Dodajmy do tego świetne, bardzo nastrojowe rysunki autorstwa Jilian Tamaki - publikującej w „The New York Times” i „The New Yorkerze”. I ulotny nastrój tych najważniejszych wakacji, podczas których nieuchronnie kończy się dzieciństwo, a zaczyna nastolęctwo. A otrzymamy powieść graficzną, którą powinien przeczytać każdy. Bardzo słusznie wyróżnioną Nagrodą Eisnera.„Ta małpa poszła do nieba” Gosi Kulig to komiks o starych dziadach, chodzących po mieszkaniu na gaciach. O arcypolskim romansie, rozgrywającym się gdzieś na grzybach, pomiędzy mżawką, a zapieprzaniem do roboty. O zbyt mocnych herbatach pitych ze szklanek o cienkich ściankach, wbitych w metalowe koszyczki z uchem. O kanapkach z cebulą, telewizorach kineskopowych, brzydkich meblościankach i życiu przesypującym się między palcami, gdy każdego dnia trzeba czekać na spóźniający się autobus komunikacji miejskiej. A jakby tego było mało, „Ta małpa poszła do nieba” to także rozdzierająca opowieść o stracie i trudach zwykłego, polskiego życia. Narysowana kreską być może niemedialną, ale idealnie współgrającą z treścią.Najlepsza opowieść o ping-pongu od czasów „Forresta Gumpa” i uczciwy portret schyłkowego komunizmu widzianego oczami dorastającego dzieciaka.

Rzecz dzieje się w NRD, tuż przed upadkiem Muru Berlińskiego. Ale, choć czytelnik wie, że Wielka Historia czyha za rogiem, bohaterowie „Kinderland” bardziej niż nadchodzącym tornadem, przejmują się swoimi przyziemnymi problemami. A w szkole głównego bohatera najważniejszy jest wielki turniej ping-ponga.Mawil po mistrzowsku opowiada o wielkiej historii z żabiej perspektywy. Najważniejsi są dla niego obrazowani z czułością i taktem bohaterowie, bo przecież to właśnie życia zwykłych ludzi zmieniają się najbardziej pod wpływem wiekopomnych wydarzeń.

Wzruszająca, zabawna, doskonale narysowana powieść graficzna. I ten mecz ping-ponga! Jak on wygląda, to ja nawet nie…Anna Krztoń znana do tej pory głównie z wydawanych własnym sumptem, mniej lub bardziej autobiograficznych zinów, zadebiutowała w pełnym metrażu. I to od razu niemal 250 stronicową, doskonale skomponowaną i szalenie mądrą powieścią graficzną. Będącą jednocześnie tętniącym życiem portretem pokolenia wchodzącego w dorosłość w pierwszej dekadzie XXI wieku i doskonałym studium depresji.Najciekawsza jest perspektywa. Opowiadając o depresji swoich przyjaciółek, Krztoń nie udaje, że wie przez co one przeszły. Nie znajdziecie tutaj pocieszającego klepania po ramieniu, ani banałów w stylu tytułowego „weź się w garść”. Zamiast tego autorka opowiada o tym, jak ona - jako bliska im osoba - doświadczyła ich choroby. Z rzadko spotykaną empatią mówi o niezrozumieniu i bezsilności.A jeżeli to was nie przekonuje, to może dacie się skusić fali sentymentu. Bo „Weź się w garść” to także bardzo wnikliwy portret epoki, do której współcześni trzydziestolatkowie zaskakująco często wracają. Są więc i internetowe przyjaźnie. I komiksowe konwenty. I poważniejsze podejścia do literatury fantastycznej.„Head Lopper” autorstwa Andrew MacLeana to najlepsza seria głównego nurtu, jaka ukazuje się w naszym kraju i powinniśmy dziękować wydawnictwu Non Stop Comics, że zdecydowało się ją do nas sprowadzić.Kilka razy zachwycałem się już na łamach Polygamii „Head Lopperem”, wymienię więc tylko najważniejsze zalety komiksu. Rewelacyjne poczucie humoru. Doskonałe, pomysłowo rozrysowane sceny walki. Przepiękny hołd dla klasycznego fantasy, a jednocześnie przyjazna drwina z jego sztywnych reguł. Zaskakujące zwroty akcji i cudownie zaprojektowane potwory, dzięki którym każda kolejna strona to niespodzianka… Brać. Czytać.Najlepszy polski komiks 2018 roku. Daniel Chmielewski adaptuje Olgę Tokarczuk, adaptującą sumeryjskie mity. I nie dość, że wychodzi mu to wyśmienicie, to jeszcze udowadnia, że jest jednym z najsprawniejszych komiksowych opowiadaczy nad Wisłą.„Ja, Nina Szubur” to opowieść o starciu jednostki z bezwzględnym procesami historycznymi. Poszukująca swojej ukochanej tytułowa bohaterka, błąka się po dystopijnym mieście przyszłości. I choć próbuje tylko ocalić swoją miłość, to mimochodem odkrywa, że jest zaledwie marionetką w rękach sił kształtujących życia tysięcy, jeżeli nie milionów ludzi. I że zostanie przez nie przemielona, tak jak wielu przed nią.Nie da się nie szanować sprawności warsztatowej Chmielewskiego - popisującego się w swym najnowszym albumie do tego stopnia, że można odnieść wrażenie, iż po prostu szpanuje. Obracanie albumu, równolegle prowadzone wątki, mądre użycie koloru, efektowne kadrowanie… To robi wrażenie. Ale co ważniejsze, nie da się nie szanować jego odwagi. Bo rzadko który artysta zdobyłby się na wykreowanie sztywnej narracji i odklejonej bohaterki, i zaryzykowanie satysfakcji czytelniczej, by następnie posłużyć się tymi emocjami i dowieść swego. Lektura obowiązkowa.Mateusz Skutnik napisał o „Pięknej ciemności” tak: „nieważne kim jesteś, i tak będziesz kimś innym po przeczytaniu tego komiksu”. I jest to prawda.

Komiks Fabiena Vehlmanna, Marie Pommepuy i Sébastiena Cosset bierze czytelnika z zaskoczenia, nie dając mu szansy, by przygotował się na to, co go czeka. Na pierwszy rzut oka to niepozorna historyjka obrazkowa dla dzieci, ale w chwilę po rozpoczęciu lektury okazuje się, że trafiliśmy w sam środek makabrycznej baśni, będącej wariacją na temat „Calineczki”, „Alicji w Krainie Czarów” i „Władcy much” Williama Goldinga. Nie bójcie się jednak. „Piękna ciemność” to nie tylko zabawa dla erudytów. To także wciągająca (i szokująca) fabuła opowiadająca o nierozważnej dziewczynce, wychodzącej ze zwłok dziecka. Próbującej poradzić sobie w nowej rzeczywistości, dopasowując do siebie makabryczny świat, a gdy to się nie udaje - walcząc o przetrwanie.

To rzecz o tym jak łatwo przychodzi nam okrucieństwo i jak chętnie podążamy za silniejszymi.Piękna, drażniąca, inteligentna, wytrącająca ze strefy komfortu lektura. Niedająca się zamknąć w schematach. Lekceważąca ograniczenia gatunkowe. Vehlmann, Pommepuy i Cosset stworzyli album, który do dziś siedzi mi w głowie, i do którego boję się wracać. Choć przecież wracam co chwila.Głośna seria autorstwa Naokiego Urasawy w końcu trafiła do Polski. Pierwszy tom to dopiero rozgrzewka, ale już widać, dlaczego ten cykl cieszył się taką popularnością w Japonii. Niezwykła sprawność w opowiadaniu, umiejętne żonglowanie gatunkami i planami czasowymi, wyraziste postacie i niezwykle frapujące osadzenie w japońskiej historii (atrakcyjne zwłaszcza dla zachodniego czytelnika, chcącego się czegoś dowiedzieć o Kraju Kwitnącej Wiśni). Po pierwszym tomie bałem się jeszcze umieszczać ten tytuł w powyższej topce, ale na pewno jest to cykl, któremu będę się przyglądałPo ponad dwóch dekadach „Berlin” Jasona Lutesa doczekał się w końcu domknięcia. Czytając całość tom po tomie, łatwo dostrzec, jak wiele brakuje tej serii do wielkości.

Los pozbawionych charyzmy bohaterów budzi w czytelniku co najwyżej zainteresowanie, tymczasem by nieść opowieść tych rozmiarów potrzeba prawdziwych namiętności - wiedzieli o tym wszyscy wybitni przedstawiciele realizmu od Francji po Rosję. Wiele wątków jest tu nadto stereotypowych i wyraźnie widać, że służą Lutesowi jedynie do zilustrowania pewnych zjawisk. Podobnie jest ze wszystkimi dyskusjami - nie są to żywe rozmowy, ale teatralne wymiany zdań wyreżyserowane tak, by czytelnik mógł poznać opinie ówczesnych Niemców.

No i zarzut najpoważniejszy: to komiks nie tyle o Berlinie i zamieszkujących go ludziach, co o upadku Republiki Weimarskiej. Bardziej przyciężkawa rozprawa historyczna niż sprawnie opowiedziana fabuła.Czemu więc wymieniam „Berlin” w tym podsumowaniu? Bo pomimo wad, to wciąż spektakularna powieść graficzna i duże osiągnięcie. Owszem, Lutesowi wiele rzeczy nie wyszło, ale wiele mu też wyszło. „Berlin” przynudza, ale jest cholernie uczciwy. Drobiazgowo ilustruje schyłek pewnej epoki i krok po kroku pokazuje, w jaki sposób Hitler doszedł do władzy. Nie jest to komiks idealny, ale kto powiedział, że każdy komiks powstający ponad dwie dekady musi być idealny? A „Berlin” z pewnością jest wystarczająco dobry.Niepojąca, wchodząca pod skórę opowieść, która z uroczej bajki o Krystynce odnajdującej szczęście u boku wyimaginowanego przyjaciela - pantery, zmienia się w traumatyzującą, wwiercającą się w pamięć opowieść o tym, jak łatwo wykorzystać zaufanie wrażliwego dziecka. Brecht Evans ubiera tę fabułę w rysunki godne najlepszych komiksów dla dzieci, co tylko usypia czujność czytelnika i sprawia, że rosnące poczucie niestosowności, staje się jeszcze bardziej niepokojące. Mocny, bardzo niewygodny komiks, o którym słusznie było głośno.Przyznaję, jestem w tej sprawie skrajnie nieobiektywny. W „Apokryfach” - zbiorze komiksowych miniatur osadzonych w steampunkowym świecie „Rewolucji” - znalazła się bowiem również nowelka do mojego scenariusza. Ale uwierzcie mi - nawet jeżeli uznamy, że mój scenariusz to najgorsza rzecz, jaka ukazała się w tym roku drukiem, to „Apokryfy” wciąż pozostają niesamowicie dobrym albumem.Mateusz Skutnik - człowiek instytucja, jeden z najważniejszych rodzimych artystów - poprosił najciekawszych (swoim zdaniem) scenarzystów, by napisali dla niego krótkie nowele osadzone w świecie „Rewolucji”. Do tego dodał swoje wcześniejsze komiksy z tego uniwersum, rozrzucone do tej pory po różnych publikacjach.Wyszedł mu album niezwykle różnorodny. Doskonale namalowany (choć to już standard u Skutnika), dający przegląd przez interesujących scenarzystów i pozwalający spojrzeć z innych perspektyw na świat jednej z najważniejszych polskich serii komiksowych.Bardzo ceniona za oceanem seria autorstwa Marjorie Liu i Sany Takedy to doskonała propozycja dla czytelników ceniących sobie komiks głównego nurtu. „Monstressa” przykuwa uwagę ciekawym światem przedstawionym mieszającym mackowate klimaty Cthulhu, klasyczne fantasy i krwawy steampunk. Cieszą też niezwykle wyraziste bohaterki i bardzo progresywne podejściem do mniejszości. I warstwa graficzna, w której komiks amerykański miesza się z mangą.Z perspektywy czytelnika, polski rynek komiksowy ma się doskonale. Wychodzi u nas tak dużo dobrych komiksów, że ciężko nadążać z ich kupowaniem i czytaniem. Jest coś dla miłośników ambitnych powieści graficznych, są prężne wydawnictwa wyspecjalizowane w mangach, świetnie radzą sobie rodzimi przedstawiciele undergroundu, jest w końcu cała masa amerykańskiego mainstreamu. I choć chciałbym w tym miejscu wyróżnić wszystkie wydawnictwa, odwalające świetną robotę, to jednak rok 2018 rok w moim odczuciu należał do Egmontu.Może się to wydać zaskakujące, bo w powyższej topce znalazł się tylko jeden komiks Egmontu, wydawnictwo to jednak imponuje mi ilością i jakością sprowadzanych tytułów. To dzięki Egmontowi czytelnicy mają możliwość zapoznania się z klasykami spod znaku Vertigo Comics. To Egmont rozbujał nasz rynek, zalewając go superbohaterską pulpą. To Egmont wznawia europejskich mistrzów i niestrudzenie przybliża głównonurtową, frankofońską fantastykę. To dzięki Egmontowi wciąż żywe są u nas komiksy Janusza Christy.I nieważne, że wiele z tych tytułów do mnie nie trafia. Wybaczam też Egmontowi wpadki redaktorskie i korektorskie. Prawda jest bowiem taka, że gdyby nie Egmont nasz komiksowy grajdołek byłby o wiele smutniejszy.Najlepszy film o superbohaterach, jaki kiedykolwiek powstał. Jeżeli doczytałeś ten artykuł do tego miejsca, to znaczy, że jakoś tam interesują cię komiksiki. Więc koniecznie zobacz ten film. Teraz. Zaraz. Dwa razy. Podziękujesz później.

Igor Trout

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)