Dobra kreska #20. Powrót do „Powrotu Mrocznego Rycerza”
Plus przekleństwa w tytule, Norgal Dekapitator, Jane Eyre i dozorca.
Zacznijmy od Batmana. W Polsce ukazał się długo wyczekiwany „Powrót Mrocznego Rycerza. Ostatnia krucjata” Franka Millera, Briana Azzarrello (scenariusz), Johna Romity Jra (rysunki) i Petera Steigerwalda (tusz i kolory) (wyd. Egmont Polska, tłum. T. Sidorkiewicz). Wiem, że wiele osób czekało na ten album i wcale się im nie dziwię.Po pierwsze: zespół twórców robi wrażenie. Frank Miller to człowiek-legenda, autor wielu najlepszych opowieści o superbohaterach, zwłaszcza o Daredevilu i Batmanie. Oryginalny, wydany w 1986 roku „Powrót Mrocznego Rycerza” to obok „Strażników” najważniejszy komiks superbohaterski w historii, tytuł, który stworzył nową, mroczną epokę w historii komiksów o zamaskowanych herosach. I który, co ważne i wcale nie takie częste, wciąż świetnie się broni. Pomagający mu przy scenariuszu Brian Azzarrello znany jest z kolei z błyskotliwych scenariuszy i umiejętności prowadzenia długich, wielowątkowych fabuł. Jego najwybitniejszą serią jest „100 naboi”, ale na froncie superbohaterskim wsławił się takimi tytułami, jak odświeżona „Wonder Woman”, mrocznym „Jokerem”, czy niezłym runem o Lexie Luthorze. Z kolei John Romita Jr. to osobiście jeden z moich ulubionych amerykańskich rysowników. Posługujący się bardzo charakterystyczną kreską, balansującą na pograniczu głównego nurtu i komiksu autorskiego znany jest chociażby z „Kick-Assa” (z Markiem Millarem) i „Przedwiecznych” (z Neilem Gaimanem).Po drugie: „Ostatnia krucjata” to prequel „Powrotu Mrocznego Rycerza”. Komiks, na który fani czekali trzy dekady, mający pokazać, jak doszło do tego, że Robin został zamordowany, a nie mogący poradzić sobie z wyrzutami sumienia Batman przeszedł na emeryturę.Niestety komiks jest po prostu słaby. Miller i Azzarrello niespecjalnie nawet starają się skonstruować jakąś wciągającą intrygę, czytelnik dostaje więc stereotypowe batmanowe śledztwo w sprawie poczynań Poison Ivy. Bez zwrotów akcji czy chociażby interesujących postaci, za to ciągnące się od jednych wymuszonych zeznań do następnych. W tle dowiadujemy się czegoś na temat życia osobistego Batmana (ale niczego nowego), obserwujemy Robina chcącego wybić się na niezależność (ale jakoś tak bez przekonania) i Jokera, który po raz kolejny zostaje wtrącony do Arkham tylko po to, by się z niego wyrwać. Tym razem jednak jego plan jest jeszcze głupszy niż zazwyczaj. Nie ma w tym wszystkim ani dramaturgii, ani ciekawych postaci, ani nawet interesująco skonstruowanych scen.
Autorzy starają się skopiować niektóre z najważniejszych rozwiązań formalnych „Powrotu Mrocznego Rycerza” (telewizyjne gadające głowy), a Romita Jr. nieźle radzi sobie z naśladowaniem stylu wczesnego Millera tak, by nie rezygnować jednocześnie własnego.To jednak tylko drobne smaczki, które nie ratują mdłej całości. Komiksowi brak pasji („Powrót Mrocznego Rycerza” był wściekły i bardzo polityczny) czy chociażby wciągającej historii. W rezultacie nie dostajemy prequela z prawdziwego zdarzenia, a ładnie narysowaną miernotę. Odradzam.Spore zastrzeżenia mam też do „Końca zXXXanego świata” Charlesa Forsmana (wyd. Non Stop Comics, tłum. M. Szpak). Ukazująca się pierwotnie w internecie seria, została ostatnio rozsławiona niezłą adaptacją serialową wyprodukowaną przez Netflix. Rzecz jest o dwóch wyobcowanych, odklejonych od społeczeństwa nastolatkach, którzy uciekają od rodziców i rozpoczynają życie na własną rękę. Forsman mówi co nieco o pierwszych doświadczeniach seksualnych, wewnętrznej pustce, niemożności wpasowania się w społeczne ramy i potrzebie ucieczki. Mam jednak wrażenie, że wszystkie te tematy zaledwie muska, bo w budowanym z króciutkich rozdziałów komiksie nie za bardzo jest miejsce, by rozbudować i uwiarygodnić psychologicznie postaci.„Koniec zXXXanego świata” to jeden z tych komiksów, w których duża część emocji rozgrywaj się na poziomie rysunkowym. Forsman posługuje się prostą, funkcjonalną kreską, postaci umieszcza zazwyczaj w pustych kadrach i pozwala im prowadzić dołujący monolog wewnętrzny. I choć na poziomie emocjonalnym te zabiegi działają i rzeczywiście, czytając o wyjałowionych dzieciach, trudno tego wyjałowienia nie odczuć, to po skończonej lekturze trudno było mi oprzeć się wrażeniu, że to tylko formalna sztuczka, mająca na celu ukryć fakt, iż tej opowieści po prostu brak substancji.Nie pomaga jej również absurdalny wątek sensacyjny, tak bardzo odklejony od tego, co rozgrywa się pomiędzy bohaterami, że trudny do przyjęcia jako coś innego niż żart. A że nie jest to żart przekonujemy się w ostatnich scenach, gdy owy komiczny wątek kończy się bardzo serio tragedią.
Ja tego nie poczułem.
Żeby nie było tak negatywnie, czas na komiksy, które mi się naprawdę podobały.Pierwszy to drugi tom „Head Loppera” zatytułowany „Head Lopper i Karmazynowa Wieża” (wyd. Non Stop Comics, tłum. J. Drewnowski). Serię Andrew Macleana będę polecał na łamach Dobrej Kreski już drugi raz, ale co zrobić, skoro to obecnie chyba najfajniejszy komiks fantasy ukazujący się w naszym kraju.Tym razem wielki wojownik Norgal Dekapitator, noszący przy pasie głowę złośliwej Agathy Błękitnej Wiedźmy trafia - wraz z drużyną dość przypadkowo zebranych śmiałków - do tytułowej Karmazynowej Wieży, w której musi się zmierzyć z szeregiem śmiertelnie niebezpiecznych wyzwań i przeciwników.„Head Lopper” to 150 procent fantasy w fantasy. Postaci tworzone przez Macleana są aż do przerysowania stereotypowe. Wielcy wojowie, odważne amazonki, złośliwe wiedźmy, mroczni i rządni władzy złoczyńcy. Tajemnicze rytuały, przepowiednie, i tak dalej i tak dalej. Sekret Macleana polega na tym, że choć w ogóle nie wstydzi się on swojego materiału, to potrafi spojrzeć na niego z dystansu. „Head Lopper” jest więc tyleż poważny, co zabawny. Wielkie pojedynki przerywane są naprawdę zabawnymi scenami, a napompowany mięśniami główny bohater uwiarygadniany jest zaskakująco przyziemnymi dialogami.Nie da się też ukryć, że Maclean to piekielnie zdolny rysownik. Posługuje się wprawdzie prostą kreską, a kładąca kolory Jordie Bellaire też nie komplikuje sobie pracy, ale sposób, w jaki Maclean kadruje pojedynki to mistrzostwo świata. „Head Lopper” aż tętni pomysłami i ciekawymi ujęciami, a podczas lektury wielką radość sprawiło mi nie tylko śledzenie fabuły, ale i samo przekładanie stron, aby przekonać się, co też wydarzy się za chwilę.
Polecam bardzo mocno, zwłaszcza czytelnikom lubującym się w „głównym nurcie” i poetyce kina klasy B.Z kolei młodszemu czytelnikowi polecam komiks „Jane, lis i ja” autorstwa Fanny Britt (scenariusz) i Isabelle Arsenault (rysunki) (wyd. Kultura Gniewu). To opowieść o inteligentnej dziewczynce Hélène prześladowanej przez rówieśniczki w szkole, wmawiającej jej otyłość. Zamknięta w sobie i zlękniona Hélène stara się być niewidzialna i ucieka w świat powieści Charlotte Brontë „Dziwne losy Jane Eyre”, co chwilę porównując się do głównej bohaterki.Britt i Arsenault stworzyły przejmujący portret ofiary prześladowania. Świat Hélène jest pozbawiony kolorów i taki też jest - przez większość czasu - komiks, który o niej opowiada, szary, utrzymany w estetyce szkicu, wypełniony odręcznym pismem, sugerującym, iż to autentyczne przemyślenia młodej bohaterki. Autorki pokazują, jak niebezpieczne mogą być takie prześladowania, i jak łatwo zachwiać poczuciem własnej wartości dojrzewającego dziecka. Przypominają też, jak wielką moc ma wyobraźnia (pozwalająca Hélène uciec od rzeczywistości, z którą sobie nie radzi) i zwykła przyjaźń.A przy tym nie jest to komiks drażniący swoim dydaktyzmem. Jego morały są czytelne, ale nie dominują opowieści. Bo na poziomie fabularnym to przede wszystkim świetnie napisana, bardzo wciągająca opowieść o Hélène, Jane Eyre i pewnym lisie.I na koniec, kącik polski, a w nim „Dozorca” autorstwa polskiego scenarzysty Bartosza Sztybora i rosyjskiego rysownika Ivana Shavrina (wyd. Non Stop Comics). Głównym bohaterem tej opowieści jest Dot, niepozorny 20-kilkulatek, spędzający większość czasu ze swoimi ziomkami. Komplikacje w jego życiu zaczną się wraz z falą tajemniczych, bardzo brutalnych morderstw i odkryciem, iż może on być kolejnym Dozorcą - potężnym obrońcą miasta, mającym zetrzeć się z mordercą.To sprawnie napisana i świetnie narysowana historia. Sztybor konstruuje zabawne postacie i wciska im w usta zabawne dialogi. A każdy z przyjaciół Dota ma akurat tyle cech charakterystycznych, by być przekonującym, łatwym do zapamiętania bohaterem. Akcja toczy się watko, fabuła ma sens i choć nie jest to komiks, który rzuca czytelnikowi wyzwanie intelektualne, to lektura sprawia naprawdę dużo frajdy. Zwłaszcza, że ten lekki, niezobowiązujący scenariusz doskonale zilustrował Shavrin. Wpierw jego rysunki mogą się wydawać chaotyczne i nieprzemyślane. Warto jednak się „zaprzeć” i wczytać, bo się przekonać, że Shavrin doskonale panuje dla medium, a w tym chaosie jest metoda. Pod koniec lektury płynąłem przez kadry z niesamowitą przyjemnością, wyłapując wszystkie drobiazgi i zakamuflowane komunikaty i ciesząc się, że Sztybor i Shavrin dostarczyli mi tyle frajdy.
Igor Trout