Dobra kreska #18: polska mafia, miałka postapokalipsa i owad w korporacji
W tym miesiącu przyglądam się „Spodoustym”, „Pięknej ciemności”, „Cykadzie” i „Łasuchowi”.
Sierpniową polecankę zacznę od kącika polskiego, bowiem Kultura Gniewu wypuściła album „Spodouści” autorstwa Judyty Sosny (rysunki) i Igora Jarka (scenariusz).
Od razu muszę się przyznać, że mam do twórczości Sosny i Jarka tę słabość, że ich poprzedni album - „Słowackiego” - uważam za jeden z najlepszych w najnowszej historii polskiego komiksu. Jeżeli jeszcze go nie znacie, to w tej chwili przestańcie czytać mój tekst i nadróbcie tę zaległość, bo to rzecz niesamowita: liryczny, poetycki album komiksowy o mieszkańcach zwykłego katowickiego mieszkania i ich niezwykłych życiach. Opowiedziany tak, jak powinno się opowiadać o życiach szarych obywateli, czyli z wyczuciem, uważnością, wyłapując z ich losów znaczenia i sensy, których nie dostrzegamy na co dzień.„Spodouści” są zupełnie inni od „Słowackiego”. Przede wszystkim dlatego, że zupełnie inna jest tematyka i bohaterowie. Sosna i Jarek tym razem biorą na warsztat słynnych polskich gangsterów, opowiadając o ich losach i - zazwyczaj - upadku.Jeżeli czytaliście kiedyś z wypiekami na twarzy którąś z książek Masy, to poczujecie się tutaj jak w domu, bo bohaterami „Spodoustych” są między innymi „Nikoś”, „Carrington” czy „Dziad”, a jedna z ostatnich nowelek opowiada o strzelaninie w Magdalence, którą Jarek uznaje za symboliczne domknięcie bandyckiej epoki w historii Polski.Różni się także sposób podania. „Słowackiego” było albumem niezwykle poetyckim, napisanym cudownym, bardzo delikatnym językiem, wskazującym na niezwykłą wrażliwość Jarka (będącego poetą). „Spodouści” napisani są prościej, wciąż z czułością i bardzo uczciwie wobec ludzkiej strony bohaterów, ale również bardziej bezpośrednio, bez wyszukanych metafor.Zmieniła się też szata graficzna. „Słowackiego” Sosna narysowała w czerni i bieli, a narrację poprowadziła dość „konserwatywnie” komiksowo. „Spodouści” nie dość, że są kolorowi (notka na okładce mówi, iż mają to być „żarówiaste kolory z lat 90.”, ale gdybym jej nie przeczytał, to sam bym tego nie wyłapał), to jeszcze dużo bardziej przypominają historyjkę z obrazkami. Narracja prowadzona jest z offu, a ilustracje artystki bardzo często po prostu przedstawiają to, o czym mówią akurat bohaterowie.Jedną z narratorek „Spodoustych” jest córka ofiary słynnego „Krakowiaka”, przez siedem lat przychodząca na proces zleceniodawcy morderstwa swojego ojca, by patrzeć, jak wymierzana jest sprawiedliwość („Krakowiak” dostał 25 lat więzienia). Jarek wkłada w jej usta zdanie: „Nie macie nawet pojęcia, ile trzeba mieć wewnętrznej siły, by patrząc na kogoś przez siedem lat, pilnując się w każdej sekundzie, by nie zobaczyć w nim człowieka”.Przywołuję je, bo wydaje mi się ono kluczowe w ocenie tego albumu. Jarek nie jest ofiarą żadnego z przedstawianych w komiksie bandyty, nie ma więc problemu, by dostrzec w nich ludzi i przedstawić może nie tyle z sympatią, ale na pewno z empatią. Mordercy, gwałciciele, porywacze, degeneraci obcinający ludziom palce i oblewający ich kwasem solnym. Nie są oni przez Jarka usprawiedliwiani (w albumie mowa o ich najokrutniejszych wyczynach), ale w jakiś sposób uczłowieczani. W „Spodoustych” pokazywana jest ich „ludzka twarz” - strach towarzyszący śmierci, zabawne hobby, słabości.Można mieć za to szacunek do autorów, którzy nawet w tak obrzydliwych indywiduach dostrzegli ludzi. Można też jednak powiedzieć, że na łamach „Spodoustych” jedni z najokrutniejszych polskich przestępców, znajdują „bezpieczną przystań”, w której nie tylko mogą się wygadać, ale i zaprezentować od romantycznej strony. Ja po lekturze pozostaję rozdarty, doceniając narrację Jarka, rysunki Sosny i wrażliwość obojga, ale i nie mogąc wyrzucić z głowy pytania, co tak naprawdę myślę o tym albumie.W tym samym rzucie Kultura Gniewu wydała jeszcze dwie rzeczy, do których chciałbym zachęcić. Pierwszą jest krótka powieść graficzna „Piękna ciemność” autorstwa Fabiena Vehlmanna (tłum. M. Jańczak). Pobieżnie przekartkowana może sprawiać wrażenie książeczki dla dzieci. Są tutaj cukierkowe postaci - zarówno fantastyczne, jak i zwierzęce - i piękne rysunki, utrzymane w bajkowej konwencji, a pokolorowane tak, że czapki z głów.Nie polecam jednak pokazywania tego tytułu żadnemu dziecku. Bo „Piękna ciemność” to tylko z pozoru historyjka dla dzieci. W rzeczywistości zaś kryje się w niej fabuła przypominająca słynnego „Władcę much” noblisty Williama Goldinga. O tym, że coś jest „nie tak” czytelnik przekonuje się już na pierwszych stronach, gdy okazuje się, że główna bohaterka i jej przyjaciele wychodzą z porzuconych w lesie zwłok dziewczynki. Niemal od razu okazuje się też, że zachowanie bohaterów niewiele ma wspólnego z bajkową niewinnością. Okrucieństwa popełniane przez poszczególne postaci czasami są przypadkowe, czasami bezmyślne, a czasami drobiazgowo zaplanowane. Można się w nich doszukiwać mrocznych morałów, choć częściej obnażają raczej bezsens przemocy.
I choć w miarę rozwoju fabuły coraz bardziej przypomina ona książkę Goldinga (pojawia się nawet motyw walki o władzę), to Vehlmannowi nie zależy na symbolicznej głębi, którą udało się osiągnąć nobliście. Nie jest to zarzut, raczej stwierdzenie faktu. „Piękną ciemność” wciąż czyta się doskonale, a napięcie pomiędzy tym, jak ta historia jest przedstawiona, a tym, o czym naprawdę jest, budzi bardzo niekomfortowy niepokój - uczucie dość rzadko towarzyszące czytaniu komiksów.Dużo przystępniejszą i nadającą się dla dzieci pozycją jest „Cykada” Shauna Tana (tłum. Ł. Buchalski). Pochodzący z Australii Tan to dla polskich czytelników znajomy artysta. Kultura Gniewu wydała kilka jego książeczek i komiksów, z czego najbardziej znany jest chyba „Przybysz”, przepięknie narysowany album o imigrancie przybywającym do obcego kraju i próbującym w jakiś sposób się w nim odnaleźć (jeżeli nie czytaliście, to koniecznie). Tan został również wyróżniony Oskarem za krótkometrażową animację „The List Thing”.„Cykada” to dzieło króciutkie, możliwe do przeczytania w 5 minut i świetnie nadające się na wieczorną sesję z jakimś maluchem. Tan opowiada w tym czasie historię zwykłej, szarej cykady, zatrudnionej w wielkiej korporacji, na nudnym stanowisku. Wszyscy to znamy. Nudna codzienność. Rutyna. Dyskryminacja w miejscu pracy. Złe relacje ze współpracownikami. A po godzinach równie nieciekawe „życie prywatne”, które Cykada wiedzie w ścianie firmy, a firma przymyka na to oczy.W losach głównego bohatera na pewno odnajdzie się wielu rodziców i ich bardzo ucieszy finał - pozytywny i metaforyczny. Wydaje mi się też, że album zostanie dobrze odebrany również przez dzieci. Cykada jest akurat na tyle smutny i uroczy, by go polubić, a jego losy są z jednej strony zrozumiałe, z drugiej zaś sprawnie opowiedziane. I nawet dzieciom łatwo będzie doszukać się drugiego dna.Wszystko to jest oczywiście pięknie narysowane, bo Tan to jednak Tan - być może jeden z najzdolniejszych rysowników na świecie.
Na koniec zostawiłem sobie „Łasucha” Jeffa Lemire’a (wyd. Egmont Polska, tłum. P Braiter). Polski rynek komiksowy ma to do siebie, że jeżeli jakiś twórca odniesie na nim sukces, to wydawnictwa chętnie zaczynają go eksploatować. „Odkrycie” Marka Millara spowodowało zasyp albumów jego autorstwa. W tym tak niepotrzebnych, jak „Kick-Assy” 2 i 3 czy „Chrononauci”. Z kolei „odkrycie” Briana K. Vaughana sprawiło, że wydano w Polsce całe „Y” (za drugim podejściem), a obecnie ciągnięte są „Saga” i „Paper Girls”. Ostatnio sporą popularnością cieszy się też Brian Wood, autor „Miejsc”, „Ludzi północy” i „Briggs Land”.Kanadyjczyka Jeffa Lemire’a w 2009 roku „odkryło” wydawnictwo Timof i Cisi Wspólnicy, wydając doskonałą powieść graficzną „Opowieści z hrabstwa Essex”. I choć autor ten musiał poczekać na swoją kolej, to od zeszłego roku możemy czytać pisane przez niego serie „Czarny Młot” (Egmont Polska wydało 2 tomy głównego cyklu i 1 spin-off) i „Descender” (Mucha Comics wydaje właśnie 2 tom), a teraz także „Łasucha” (tę serię Lemire także ilustruje).Tytułowy Łasuch to chłopiec z porożem, mieszaniec mający w sobie DNA zarówno ludzkie, jak i zwierzęce. Żyje sobie spokojnie w lesie ze swoim ojcem, jednak gdy zostaje sam, musi ten las opuścić i u boku tajemniczego Toma Jepperda, ruszyć w świat. A ten okazuje się być światem postapokaliptycznym, wyniszczonym przez tajemniczą chorobę, której źródła są jakoś powiązane ze stworzeniami takimi jak Łasuch - odpornymi na chorobę, odławianymi przez tych ludzi, którzy przeżyli zarazę i poddawanymi brutalnym eksperymentom.Trudno odmówić Lemire’owi talentu narracyjnego. „Łasucha” czyta się szybko i z zaangażowaniem. Postaci skonstruowane są poprawnie, główny bohater jest odpowiednio naiwny, a Jepperd milczący i brutalny. Świetnie wypadają też scenki retrospekcyjne, w których opowiadana jest historia Jepperda i jego rodziny - czuć w nich posmak „Opowieści z hrabstwa Essex”, zupełnie jakby nowa seria była wykręconą, zupełnie różną gatunkową kontynuacją tamtego komiksu.
Jednak po pierwszym tomie nie czuję się szczególnie zaintrygowany i nie czekam z niecierpliwością na kolejny. Póki co „Łasuch” to „tylko” kolejna opowieść postapokaliptyczna. Pełna ogranych, gatunkowych schematów.Bo ile razy czytaliśmy już opowieść o tajemniczej zarazie, do której kluczem może się okazać dziwne dziecko? Ile razy obserwowaliśmy zmagania twardych, bezwględnych facetów, którzy w świecie pozbawionym nadziei walczą o swoje niewiele warte życia? Ile razy lądowaliśmy wraz z bohaterami takich opowieści w„obozach” kierowanych twardą ręką przez niedobitki policji i rządu?
Więc póki co jestem „Łasuchem” raczej rozczarowany i daję mu kredyt zaufania tylko ze względu na osobę autora.
Igor Trout