Długo nie znosiłem tej gry, serii, gatunku. Aż wreszcie... [KLUB DYSKUSYJNY]
Późna miłość nie jest zła.
29.06.2015 | aktual.: 15.01.2016 15:36
Kupowałem to w ciemno, tylko dlatego, że Qbar i Tartaq obiecali regularne partyjki. I kolokwialnie mówiąc "klikło". Wkręciłem się nie na żarty i odkryłem też inne karcianki. A potem nowy "medżik" nie wyszedł na PS4 i szlag mnie trafił. W tym roku już będzie, chociaż później niż u konkurencji. W międzyczasie gram w Hearthstone, w którym jednak brakuje mi trochę magii, bo wielkim fanem świata nie jestem. I bardzo czekam na Earthcore na tablety z Androidem. Oby też "klikło".
Aż kilka lat temu przyszło Marvel vs. Capcom 3, a ja nie miałem człowieka, który mógłby to fachowo zrecenzować. Zadania podjąłem się więc sam, stopniowo przełamując niechęć (wywołaną brakiem znajomości zasad - wszak hejtuje się z reguły to, czego się nie zna), pochłaniając tutoriale i poradniki, ostatecznie łapiąc bakcyla. To oczywiście nie jest najlepsza systemowo bijatyka 2D, ale stanowi świetną grę na początek. Potem poszło już łatwo. Dużo grałem w kolejne edycje Street Fightera IV (w edycji na PS Vitę mam nawet jakiś zaskakująco dobry ranking online), próbowałem z BlazBlue, czekam na Street Fighter V. I nie mam wątpliwości, że bijatyki 2D to świetne gry, tylko trzeba dać im uczciwą, przewidzianą na wiele godzin szansę.
Patryk Fijałkowski U mnie będzie to FIFA - którakolwiek część, choć tak naprawdę w miejsce Fify pewnie mógłbym wstawić którąkolwiek grę polegającą na kopaniu piłki za pomocą jedenastu kolesi. Po prostu akurat Fifą męczył mnie wujek wieczorami, kiedy nie towarzyszył mu równie zagrzany kolega, z którym mógł pyknąć meczyk albo piętnaście. A ja nie jestem fanem piłki nożnej. Owszem, jak grają nasi, to się nawet wkręcę, przy innych okazjach zapytam kumpla komu kibicować i też mogę jakieś zainteresowanie z tego wycisnąć, no ale granie w gałę na konsoli to już mi się w głowie nie mieściło. A jednak - kiedy wujek któregoś wieczoru w końcu mnie przekonał i zasiedliśmy ramię w ramię z jednym celem - skopać tego drugiego - poczułem siłę tego sportu. Zresztą, w mojej głowie to nie miało nawet wiele wspólnego ze sportem - odkryłem po prostu grę, która oferowała naprawdę fajny rodzaj rywalizacji, z ciekawą mechaniką, inną od Herosów, Wormsów, Tekkenów czy Deluxe Ski Jumpów. To było intensywne. Świeże. Spodobały mi się zasady rządzące tym światem i możliwości taktyczne, jakie oferował. I niby nigdy nie wkręciłem się tak, żeby grać nie wiadomo ile (ba, będzie z parę lat od ostatniego meczu), ale te sporadyczne potyczki z wujkiem zawsze wspominam jako spędzone z mieszanką zdrowego zacięcia i - przede wszystkim - zaskoczenia, że tak dobrze się bawię.
Oskar Śniegowski Naprawdę mało mam gier, które mógłby zaliczyć do tej kategorii. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to moja przełamana niechęć do Counter-Strike'a. Kiedy byłem w podstawówce, w 1.6 zagrywali się wszyscy moi koledzy. Podejrzewam, że wyglądało to mniej więcej tak, jak opisywał Kamil Steinbach w swoich legendarnych filmach. Do tego community, które Kamil sparodiował (a może po prostu oddał rzeczywistość) genialnie. Wtedy też obiecałem sobie, że nigdy nie zagram w tak durnego FPS-a. W swoim postanowieniu trwałem długo, bo jakieś 9 lat.
Żeby usiąść do Global Offensive, potrzebowałem impulsu. Zbliżały się wakacje i szukaliśmy z kolegami tytułu, który pozwoliłby nam na zabawę w coopie. Akurat trwało Steam Summer Sale, nas było czterech, a Gabe Newell podzielił się dobrą ofertą na Left 4 Dead 2. Kupiliśmy i gra całkowicie mnie pochłonęła. Byłem wtedy okropnie znudzony tytułami AAA, a L4D2 obudziło we mnie prawdziwą radość z gry. Uczucie, o którym zdążyłem już zapomnieć. Po miesiącu dobrej zabawy jeden z nas rzucił, że może fajnie byłoby spróbować się z innymi graczami i sprawdzić CS: GO. Przekonany dotychczasowymi przeżyciami postanowiłem dać grze szansę i... również się wkręciłem. Community nadal jest na tym samym poziomie, ale grając z przyjaciółmi można się nieźle bawić.
Karol Kała Od zawsze grałem tylko w te tytuły, które czymś mnie zauroczyły, przykuły uwagę, zaintrygowały. Granie w RTS, czy gry wyścigowe zdawało się nudne. Te pierwsze sprawiały wrażenie zbyt złożonych i mało dynamicznych, w tych drugich brakowało mi celu i możliwości identyfikowania się z... samochodem?
Potem doznałem Starcrafta i Burnout Paradise. Dzieło Blizzarda kupiłem pod wpływem majestatycznej wręcz reklamy w Empiku. Ten drugi dostałem w którymś bundle. Żaden z tytułów nie zawiódł. Starcraft zachwycił dynamiką, ilością rozwiązań i taktyk. Burnout z Guns&Roses w tle pozwalał poczuć się jak w Kalifornii, pędem i świetnie skorjoną mapą motywował do wyścigów i zdobywania kolejnych fur.
O ile do Starcrafta wracam rzadko, o tyle w Burnoucie jeżdżę dość regularnie. Przypomniał mi o doskonałym, starucienkim Ignition, w które zagrywałem się za dzieciaka na leciwym 166MHZ. A przede wszystkim, pokazał, że Mario Kart i Wipeout nie są jedynymi "wyścigówkami", które mogą mnie bawić.
--
W klubie dyskusyjnym przedstawiamy nasze stanowiska na różne tematy i rozmawiamy o tym, co ciekawe. A także zachęcamy do dyskusji Was - w czym Wy zakochaliście się późno i ku własnemu zaskoczeniu? Dajcie znać w komentarzach.