Dla singli - Battlefield: Bad Company 2

Dla singli - Battlefield: Bad Company 2

Dla singli - Battlefield: Bad Company 2
marcindmjqtx
02.03.2010 03:03, aktualizacja: 15.01.2016 15:50

War has never been so much fun - nieznany wykonawca, Cannon Fodder Battlefield to jedna z serii, które w największym stopniu odbiły się na moim życiu. Do teraz pamiętam, jak wracałem przez pół Polski do domu tylko dlatego, że mieliśmy do rozegrania bardzo ważny klanowy mecz. Dlatego każdej części wypatruję z niecierpliwością i do każdej podchodzę jak pies do jeża, wyznając zasadę 'bądź gotów na najgorsze, to mniej się rozczarujesz'. Na szczęście DICE mnie raczej nie rozczarowuje, bo ich gry są po prostu cholernie dobre.

Zła kompania w dobrym towarzystwie Polska wersja

Nigdy nie spodziewałem się, że głos Cezarego Pazury, na który zwykle reaguję alergicznie i gwałtownie, będzie dawał mi tyle radości. Electronic Arts Polska zatrudniło do Bad Company 2 dwóch znanych aktorów i w tym przypadku trafiło w dziesiątkę. Zarówno Pazura, jak Mirosław Baka (znany choćby z Demonów Wojny wg Goi) wczuli się w role i stworzyli zaskakująco przekonujące kreacje. Najwyraźniej wystarczy, że tematem gry nie jest fantasy, albo science-fiction, by aktorzy zaczynali grać normalnie, bez sadzenia się i stylizowania. Dialogi przesycone są żołnierską gwarą (czytaj - chłopcy bluzgają co drugie słowo), ale wulgarne teksty nie rażą. Doskonale pasują do atmosfery gry i wydarzeń rozgrywających się przed naszymi oczami.. Być może nie wszystkie role brzmią równie dobrze, bo na przykład pilot śmigłowca o nazwisku Flynn zagrany jest słabo, ale całość to jedna z lepszych lokalizacji i śmiało można ją postawić na równi z Uncharted 2.

Bad Company 2 to kolejna gra szwedzkiego dewelopera robiona z myślą o konsolach. Oczywiście pecetowców bardzo ucieszyła wiadomość, że tym razem i oni dostaną swoją wersję, ale nie zmienia to faktu, że od początku czuć na jaką platformę kierowana jest ta gra. To przede wszystkim kontynuacja Bad Company, a dopiero potem Battlefield i choć niektórych to pewnie rozczaruje, to mi zupełnie to nie przeszkadza.

Ponownie wcielamy się w rolę Prestona Marlowe'a, jednego z członków niesławnej kompanii B. Oprócz niego w drużynie znajdują się pyskaty Sweetwater, spec od wszelkiego rodzaju sprzętu elektronicznego, mrukliwy Haggard, teksańczyk zafascynowany bronią i ściganiem liberałów, oraz twardy jak stal sierżant Redford, który sprawuje pieczę nad tą rozbrykaną gromadką.

Akcja gry toczy się w kilka lat po poprzedniej części gry. Kompania B bardzo szybko trafi do Ameryki Południowej, gdzie toczyć się będzie 90% gry. Kontynent ten jest bardzo zróżnicowany, co dało autorom okazję do rzucenia nas i w Andy, gdzie klimat jest mroźny i śnieżny, i do dżungli, w której gęste listowie przesłania przeciwników, i na pustynię, gdzie z kolei każdy cel widoczny jest jak na dłoni. Akcja toczy się wartko i w żadnym momencie nie mamy wrażenia, że znaleźliśmy się gdzieś na siłę. Z drugiej strony trzeba przyznać, że nie jest to opowieść szczególnie zapadająca w pamięć - ot Japończycy pracowali kiedyś nad super-bronią, którą teraz należy odnaleźć i uchronić przed Rosjanami.

Podobnie jak w części poprzedniej, członkowie oddziału często wymieniają się poglądami, tworząc w ten sposób unikalną atmosferę gry. Przez cały czas czujemy, że jesteśmy otoczeni dobrymi znajomymi, którzy nie przepuszczą okazji do złośliwości, ale w razie czego nadstawią za nas karku. Co prawda w praktyce to nadstawianie karku nie do końca wychodzi, bo i tak większość roboty musimy odwalić sami, lecz nie znaczy to, że oddział jest zupełnie nieprzydatny. Chłopaki strzelają całkiem celnie, tylko brakuje im agresji i bez nas nigdzie się nie ruszą.

Teksty rzucane przez naszych kompanów są cięte i to zarówno jeśli chodzi o natężenie wulgaryzmów, jak i samą treść. Kompania B bezlitośnie szydzi z 'palantów z pedalskimi wykrywaczami bicia serca', a w trakcie emocjonującego wyścigu przez dżunglę, obśmiewa jeżdżenie na skuterach śnieżnych. Nie da się ukryć, że jazda na quadzie (czy dowolnym innym pojazdem w grze) bije na głowę wszystkie sekwencje pojazdowe w Modern Warfare 2. DICE to prawdziwi spece od tworzenia realistycznie się gibających wozów i Bad Company 2 nie jest pod tym względem wyjątkiem.

Linia najmniejszego oporu Tym razem wykorzystywanie maszyn zostało znacznie ograniczone. Koniec z otwartymi terenami, po których nieskrępowanie podróżujemy. Teraz autorzy wrzucają nas na określoną, całkowicie liniową drogę, z której zboczenie grozi śmiercią lub kalectwem. Ale raczej śmiercią. Z jednej strony brak swobody chwilami wkurza, ale z drugiej gra nabrała tak potrzebnej dynamiki, nie ustępując pod tym względem MW2. Jest tu wszystko co trzeba - zażarte strzelaniny, desperackie obrony naszych umocnień, rozpaczliwy bieg przez walące się miasto, czy przejażdżka czołgiem, pozwalająca wyżyć się na każdym napotkanym budynku. Jednak grając trudno jest się pozbyć wrażenia, że już to wszystko gdzieś widzieliśmy - gdyby nie zniszczalny teren, tytuł można łatwo pomylić z grą Activision. To zarówno zaleta, jak i wada. Zaleta, bo porównanie do gry tak entuzjastycznie przyjętej przez graczy to najwyższa pochwała, wada, gdyż Bad Company 2 po prostu kopiuje już sprawdzone wzorce.

Akcja toczy się wartko, ale nie mamy tu wrażenia uczestniczenia w czymś naprawdę epickim. Kilka pomysłów jest rewelacyjnych, jak na przykład sekwencja w której wystawieni na ekstremalne zimno, musimy przekradać się od jednego budynku do drugiego, albo organizować sobie źródła ciepła w jakiś inny sposób. Tradycyjnie wszystkie sceny z udziałem pojazdów są świetne, choć w kilku z nich można dostać białej gorączki na skutek źle rozłożonych punktów kontrolnych. Ale i tak najważniejsze jest tu strzelanie, a to się DICE udało wyjątkowo dobrze. Nasz bohater może nosić dwa dowolne modele broni, więc z jednej strony prosto przystosować go do różnych funkcji na polu walki - moją ulubioną kombinacją był karabin snajperski i karabinek szturmowy z granatnikiem, ale to naprawdę kwestia uznaniowa. Znalezione giwery dodawane są do kolekcji, a w trakcie gry można je zmieniać w specjalnych kontenerach. Kulek nie brakuje, więc można się skupić na rozwalaniu wyskakujących przeciwników.

Bitwy ogniowe to jest to, co Bad Company 2 robi najlepiej. Gdy tylko wróg nas zwącha, natychmiast wybucha prawdziwa kanonada. Powietrze szybko wypełnia dym, który skutecznie przesłania widok, kawałki betonu pryskają dookoła, kule świszczą nad głową, a budynki osłabione zbyt wieloma eksplozjami walą się majestatycznie. Przeciwnicy są dość sprytni i umieją chować się za przeszkodami, ciskać granaty, gdy zbyt długo pozostajemy w jednym miejscu i podchodzić pod nasze pozycje, jeśli im tylko na to pozwolimy. Delikatny auto-aiming pomaga w strzelaninach z większymi grupami przeciwników, ale i tak w głównej mierze musimy polegać na refleksie i celnym oku. DICE po raz kolejny trafiło w dziesiątkę z kalibracją joypada - postać idealnie reaguje na nasze ruchy, robiąc dokładnie to co chcemy i celując tam gdzie jej każemy, a nie pięć centymetrów w prawo. W żadnej innej konsolowej strzelaninie (poza Battlefieldem 1943) nie strzelało mi się tak wygodnie jak tu, choć i to, podobnie jak ulubione giwery, jest elementem bardzo subiektywnym.

Bad Company 2 to gra bardzo efektowna, choć nie da się ukryć, że pod wieloma względami ustępuje MW2. Gorsze są tu tekstury, gorsza płynność animacji, gorsze detale. Prawie każdy domek wygląda tak samo, prawie wszyscy przeciwnicy to klony (różnych modeli jest zdecydowanie za mało), prawie wszystkie wnętrza są pustawe i pozbawione szczegółów. Ale wystarczy kilka rakiet i kilkaset pocisków i nawet najnudniejszy krajobraz zamienia się w prawdziwą orgię zniszczenia, z jednym z najlepszych eksplozji, jakie można oglądać na konsoli. No i tradycyjnie, jak na grę DICE przystało, Bad Company 2 absolutnie miażdży oprawą audio. Muzyka, efekty, odgłosy wystrzałów i głosy towarzyszy składają się na genialną ścieżkę dźwiękową.

Werdykt Kampania dla pojedynczego gracza nie rozczarowuje, ale też i niczym nie powala. Kilka scen zapada w pamięć, postacie są znacznie lepiej ograne niż w Modern Warfare 2 i bardziej nam na nich zależy, niż na kolejnym Karaluchu, który i tak zostanie przez autorów zabity w jakiś wymyślny sposób. To po prostu kawał solidnej strzelaniny FPP, w której wszystko zrobiono tak jak trzeba. Ograniczenie terenu gry i skanalizowanie akcji to dobry pomysł - sandboksowej akcji będziemy mieli dość w multiplayerze, w singlu lepiej jest prowadzić gracza za rączkę, od jednej sceny do drugiej. To dobra rzemieślnicza robota, która śmiało może konkurować z tytułem Activision.

Na razie skupiłem się na trybie dla jednego gracza, ale gdy tylko ruszą serwery, dokładnie opiszę tę część gry, w której znajduje się prawdziwa siła Battlefielda.

Tadeusz Zielińśki

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)