Dishonored: Definitive Edition - recenzja
Do premiery Dishonored 2 mamy jeszcze sporo czasu. Jego część na pewno warto będzie poświęcić na ponowne wskoczenie w skórę Corvo Attano i rozegranie pierwszej przygody od początku do końca. Wiedział o tym wydawca. Wiedział też, że gra wciąż trzyma się świetnie. Więc postanowił nie przemęczać dewelopera.
W stwierdzeniu, że wydane trzy lata temu Dishonored starzeje się godnie, nie ma przesady. W międzyczasie dostaliśmy kilka innych gier akcji z niezwykle sprawnym złodziejem/skrytobójcą/wojownikiem w roli głównej, ale w większości sprawiły one, że jeszcze bardziej zacząłem doceniać dzieło studia Arkane. Może i Corvo był milczkiem wepchniętym w dość przewidywalną opowieść, ale fantastyczne możliwości rozwoju jego niezwykłych umiejętności pozwalały graczowi na olbrzymią dowolność w odhaczaniu celów misji. Świat był jego piaskownicą, w której mógł rozprawiać się z problemami za pomocą przemocy bezpośredniej lub knuć, knuć i jeszcze raz kombinować jak osiągnąć cel tak, by nikt niczego nie zauważył. Dróg zawsze było kilka. Wprawny, znający rozmaite zawodowe sztuczki Corvo mógł bawić się z przeciwnikami jak uzbrojony w paranormalne moce wilk ze stadem owiec.
Niesamowicie przyjemna sprawa. I bardzo mocny argument za powrotem do miasta Dunwall, by znów namieszać. Choć może tym razem trochę inaczej niż poprzednio. Sam świat gry to też kopalnia rozmaitych smaczków i pomniejszych opowiastek, których wyszukiwanie samo w sobie jest motywacją do powrotu. Zwłaszcza gdy większość mogła już wywietrzeć z głowy. Morze pobocznych historii, które możemy wyciągnąć z fabularnego tła, wynagradza z powodzeniem mierną historię intrygi, w której Corvo bierze udział. A Dishonored: Definitive Edition zawiera oczywiście również komplet dodatków, które kiedyś mogliście pominąć.
Niestety, w zasadzie wyczerpują one listę bonusów opisywanego wydania. Dishonored: DE nie jest remakiem, nie jest nawet lekko podciągniętym remasterem. To zwykła reedycja - port trzyletniej gry przerzucony ze starej generacji konsol na aktualnie obowiązującą. Na PS3 i Xboksie 360 graliśmy w 30 fps i generacyjny przeskok nic w tej kwestii nie zmienia. No, może utrzymywanie tej liczby klatek przychodzi teraz łatwiej.
Ale żadne to pocieszenie, gdy na starym pececie, który wasi rodzice wykorzystują do surfowania po sieci, Dishonored działa w pięknych i płynnych 60 fps. Brak takiej możliwości na PS4 oraz Xboksie One to duży zawód. Zwłaszcza, że innych usprawnień brak. Może faktycznie podciągnięto niektóre efekty, ale nie zauważymy tego bez odpalenia portu obok oryginału, więc nic to nie zmienia. Nie, żeby Dishonored odpychało oprawą. Dzięki specyficznemu stylowi graficznemu, gra starzeje się z gracją. Rozczarowuje po prostu postawa wydawcy, który nie zatroszczył się o minimum przyzwoitości i podciągnięcie portu do poziomu płynności z pecetowego wydania gry. Dobrze chociaż, że cena reedycji daleko odbiega od standardów nowych wydań, a posiadaczom cyfrowych wersji z Xboksa 360 lub PS3 przysługuje dodatkowa zniżka. Minimum przyzwoitości jednak jest.
Dishonored: Definitive Edition
Powrót do Dunwall polecam każdemu. Dishonored to wciąż fantastyczne pole do ekspresji i knucia szalonych planów, przy których umiejętności innych skrytobójców bledną. Każda misja jest tu okazją do zanurkowania w świat pełen sposobności do odstawiania akcji, które w przypadku innych gier nie wychodzą poza zwiastuny. Ale, wbrew swojej nazwie, wydanie Definitive Edition wcale nie jest tym najlepszym. Na pececie grę razem z dodatkami kupicie za grosze, a nawet na średnim sprzęcie będzie działać sprawniej niż na konsolach obecnej generacji. Miejcie to na uwadze, rezerwując termin ponownej wizyty Corvo w Dunwall.
Maciej Kowalik
PS Kolekcjom, remasterom, wersjom HD, konwersjom itp. nie wystawiamy ocen. Chyba że gry zostały bardzo mocno zmienione względem oryginalnych.