Disco Elysium - recenzja. Wszystkie małe rzeczy
RPG, jakiego nie było.
28.11.2019 | aktual.: 28.11.2019 17:54
Skończyłem Disco Elysium kilka dni temu. Dużo o tej grze mówiłem i myślałem w trakcie grania. Teraz najbardziej pamiętam małe rzeczy.Jak kiedy przeglądając wystawę w księgarni odkryłem egzemplarz sagi fantasy Man from Hjelmdall. Nie wiem, czy przekonał mnie widoczny na okładce stereotypowy mięśniak z dwoma zweihänderami. Może była to zapowiedź epickich przygód, walki i chwały, znajdująca się na tylnej okładce? Ale było to tak niespodziewane, tak wybijające mnie z rutyny śledztwa, że nie mogłem się powstrzymać. Na książkę wydałem prawie wszystkie zgromadzone pieniądze. Nie miałem ich za wiele, większość ze zbierania butelek w okolicy.Z lekturą musiałem poczekać do późnego wieczora. Towarzyszący mi w śledztwie porucznik Kim Kitsuragi nie jest zwolennikiem marnowania czasu (straszny służbista; złoty człowiek). W Disco Elysium czas płynie podczas rozmów i w miarę postępów w rozgrywce. Najszybciej, jak zwraca uwagę jeden z ekranów ładowania, właśnie podczas czytania książek. “Jeżeli chcesz, by czas minął szybko, przeczytaj książkę”. To jednocześnie wskazówka do gry, życiowa rada jak i pewna głęboka prawda na temat tej gry.Kiedy w końcu po wielu godzinach (naprawdę, przy spokojnym, metodycznym graniu można zakładać, że godzina w grze to godzina przed komputerem) znalazłem się w swoim zrujnowanym hostelowym pokoju, było to jak nagroda za dobrze wykonaną robotę. A ja byłem przygotowany. Wcześniej kupiłem nawet w lombardzie nieco znoszonego t-shirta Man from Hjelmdall (+2 do Intuicji, -2 do Autorytetu).Albo jak wdałem się w niemy dialog ze skrzynką na listy. Biedną, starą, zrujnowaną, nikomu już prawie niepotrzebną skrzynką na listy. Zdewastowaną przez grafitti i dziesiątki lat służby. Reliktem przeszłości. Poklepałem ją i rzuciłem parę słów otuchy. Nie były to ostatnie słowa otuchy, rzucone przeze mnie do nieożywionej materii.Miałem akurat pół dnia do zmarnowania. Kim pojechał na komendę zdać zwłoki po brawurowej polowej autopsji, którą wykonaliśmy poprzedniego wieczora. Z niej z kolei najbardziej zapadło mi w pamięć przybijanie z porucznikiem piątek - wysokiej i niskiej! - po tym, jak udało mi się zestrzelić wisielca z gałęzi. Dojrzałem w tym geście rewolucyjną przeszłość porucznika. Zrozumienie, jakie przyszło po zinternalizowaniu tej myśli pozwoliło mi lepiej czuć jego motywacje (Empatia w stosunku do Kima: +2).Pocieszenie skrzynki na listy mi nie wystarczyło, więc wdałem się w długą rozmowę ze stojącą nieopodal Żoną z Klasy Pracującej.- Nie potrzebuje pani pomocy policji?
- Nie.
- Jest pani pewna? Może ktoś z pani rodziny zaginął?
- Nie.
- Może mąż?
- Nie, mój mąż nie zaginął.
- To gdzie jest w tej chwili?
- Nie wiem
- Bingo!Nie chciałem samodzielnie kontynuować śledztwa w sprawie wisielca, bez chwili zastanowienia rzuciłem się więc w wir nowej sprawy. Wystarczyło przejść parę kroków, a tam, na schodach, pijany przedstawiciel klasy pracującej. “Sprawa rozwiązana!”, krzyczy mój mózg (Analiza wizualna: 6).- To nie jest mój mąż.
- Jak to?
- Naprawdę? Uważa pan, że skoro jestem Żoną z Klasy Pracującej, to oczywiście mam męża alkoholika?
- Nie, przepraszam.
- Nie szkodzi. Mój mąż faktycznie jest alkoholikiem.Kiedy pod koniec tego dnia włócząc się po nabrzeżu w końcu znalazłem jej prawdziwego męża, musiałem przełknąć kilka łez. Skończyło się to alkoholem i bardzo melancholijnym karaoke w lokalnym barze. A miało nie być alkoholu. Miało nie być karaoke.A kiedy podałem się za najwyższej klasy specjalistę od spraw paranormalnych? Wydawał się to jedyny sposób na przekonanie właścicielki sklepu, by wpuściła mnie do piwnicy. Na całym tym kompleksie budynków ciąży klątwa, przekonywała. Klątwa? Nic to dla mnie! Ogarniam! (Dramatyzm: 7).Czy faktycznie była jakaś klątwa? Racjonalny umysł powie: nie. A ja do teraz nie wiem. Czy wszystko w tym niezwykłym świecie, w którym wyspy materii oddzielane są niszczącą umysły tkanką nicości, jest takie, jakie się wydaje na pierwszy rzut oka? Nie, na pewno nie. I do dziś nie wiem, jak rozumieć głos z przeszłości, który jakby rozpoznał mnie podczas dzwonienia po kolei na kilkanaście domofonów. “To ty?”. “Wróciłeś?”. “Czekałam tak długo”.Tęsknoty, melancholii, zwyczajnego, nienarzucającego się, codziennego człowieczeństwa jest w Disco Elysium tyle, że można by nim obdzielić dekadę wysokobudżetowych gier.Śmiałem się. Wzruszałem. Emocjonowałem. Jak się emocjonowałem! Podczas jednej sceny, której szczegółów tu nie zdradzę, serce waliło mi tak, jakbym naprawdę miał zaraz podjąć decyzję, która zaważy na losach całej lokalnej społeczności.Podczas rozgryzania głównego wątku, ale równie właśnie w drobnych, pobocznych sprawach. Takich, których jest w grze mnóstwo. Wiele schowanych gdzieś na obrzeżach, nieważnych, wymagających zaistnienia bardzo szczególnych warunków.Te właśnie pamiętam najbardziej. To dzięki nim ta historia była moja, byłem tym zniszczonym przez życie i alkohol detektywem, pamiętam tych ludzi, te zdarzenia. W nich zdefiniowałem swojego bohatera, jego myśli, postawę, spojrzenie na świat i innych ludzi.Dzięki nim Disco Elysium to jedna z najczystszych, najbardziej wizjonerskich gier RPG w historii gatunku. Zredukowana do tego, co tak rzadkie, a co przecież powinno być w tym gatunku najważniejsze.Do odgrywania roli.Dominik Gąska