Dirt: Showdown - recenzja

Dirt: Showdown - recenzja

Dirt: Showdown - recenzja
marcindmjqtx
11.06.2012 16:35, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Codemasters pokazało już, że jak mało kto wie, co ryczy w silnikach samochodów rajdowych, w pit-stopach Formuły 1 i na kolejnych okrążeniach wyścigów modeli seryjnych. W „Showdown” firma postanowiła zrobić krok w bok od swoich uznanych serii i spróbować czegoś nowego.

Ocena: 4/5 "Wreszcie gra dla tych, których nie interesuje dżentelmeńska rywalizacja"

Kopnięcia mechanicznych koni „Dirt: Showdown” kupiło mnie od razu założeniami rozgrywki. Nawet w konkurencjach stricte wyścigowych zabawa nie polega tu na wyszukiwaniu idealnej linii pokonywania zakrętu i urywaniu kolejnych sekund z czasu okrążenia, by w dżentelmeński sposób objechać innych i zdobyć miejsce na podium. Nie, tu zabawa opiera się na urywaniu zderzaków, wjeżdżaniu w bagażnik tak, by przeciwnik stanął w poprzek trasy, i rozsmarowywaniu innych aut na barierkach. Wszystkie chwyty dozwolone.

I choć na trasie nie ma miejsca na sentymenty, a gra oferuje mnóstwo trybów o rozmaitych - czasem postrzelonych - zasadach, to mimo wszystko Codemasters nie zaszalało tak do końca. Owszem, wszystkie auta, które znajdziecie w grze, wyposażone są w dopalacz, ale nie ma tu żadnego systemu power-upów, strzelających w przeciwników rakietami czy wylewających na trasę kałuże oleju.

Sam model jazdy też wyda się znajomy osobom, które miały już styczność z grami Codemasters. Wymaga pewnego wyczucia, bez którego zakręty bierze się „na raty”, bo jak wspomniałem, autorzy nie postawili tu na stuprocentowy arcade, tylko stworzyli swój miks symulacji z grą zręcznościową. Ale po kwadransie nie będziecie już mieli problemów z pokonywaniem ich długimi driftami, auto przestanie zarzucać tyłkiem i będziecie mogli skupić się na walce.

Wyścig, walka, sztuczki - jest wszystko A tej nie brakuje w żadnym z wielu, naprawdę wielu trybów, które ma do zaoferowania „Showdown”. Codemasters bardzo się postarało, by gracz nie nudził się, czekając na kolejną porcję demolki. Nawet zwykłe wyścigi zmieniają się tu w festiwal destrukcji dzięki poustawianym na trasie skoczniom, przeszkodom i ciasnym zakrętom, na których często dochodzi do przetasowań stawki. Niektóre tory oferują też skrzyżowania, na których nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie wbije nam się z całej siły w bok auta.

Fanów demolki usatysfakcjonują zamknięte areny, na których jedynym celem jest masakrowanie innych maszyn i zdobywanie za to punktów. Tutaj jednak trochę nie pasuje mi bardzo losowe ustalanie ich liczby. Czasem więcej punktów dostawałem, gdy sam byłem celem szarży, niż w odwrotnej sytuacji. Tego problemu nie ma w konkurencjach polegających na spychaniu innych aut z podwyższonej platformy. „Sumo na czterech kołach” świetnie sprawdza się w gronie znajomych, kiedy wiemy, w kogo celować, by z głośników usłyszeć serię przekleństw.

Albo zarobić mięśniaczka, jeśli pechowiec siedzi obok na kanapie, bo „Dirt: Showdown” jest jedną z tych gier, które umożliwiają zabawę na podzielonym ekranie.

Ostatnim rodzajem zawodów są pokazy panowania nad maszyną.

Najwięcej emocji przynosi rozgrywka 1 na 1, w której zawodnicy startują zwróceni do siebie tylnymi zderzakami, niczym rewolwerowcy, i muszą w jak najkrótszym czasie pokonać tor przeszkód. To bardzo techniczna dyscyplina, ale zaliczenie szybkiego, płynnego przejazdu bez pomyłek daje mnóstwo satysfakcji.

To tylko kilka przykładów zabaw, jakie przygotowali autorzy gry. I chwała im za to, bo szczerze mówiąc, właśnie dzięki tej różnorodności trybowi kariery udało się mnie nie znudzić. Próbował z całych sił klockowatymi menusami, które już dawno powinny odejść do historii, i słabiutkimi opcjami rozbudowy dostępnych maszyn.

Nie żeby samych aut było mało. Po prostu spora część z nich - ta nielicencjonowana - nie budzi takich emocji, gdy zasiadamy za kółkiem. Szybko znajdziecie kilka ulubionych maszyn do różnych zastosowań, za zarabiane w wyścigach pieniądze odblokujecie ulepszenia i będziecie rozczarowywali się kolejnymi zdobywanymi modelami.

Sterowani przez konsolę kierowcy na szczęście uatrakcyjniają samotną zabawę. Skupiają się co prawda bardziej na jechaniu przed siebie niż zaczepkach, ale potrafią nas tak szturchnąć, że manewr kończymy obróceni tyłem do przodu, czy też wepchnąć nas na skocznię pod kątem niedającym szans na pomyślne lądowanie. Są zadziorni, ale nie stawiają sobie za punkt honoru eliminacji gracza.

Daj się złapać w sieć „Dirt: Showdown” to gra, która bardzo, ale to bardzo zyskuje w trakcie zabawy w sieci. Nawet w sensie dosłownym - zyskuje kolejne tryby zabawy i system rzucania wyzwań znajomym, podobny do Autologa, znanego z serii "Need for Speed".

Ale ważniejsze w grze, która polega nie tyle na ściganiu, ile na walce z innymi kierowcami, jest to poczucie, że po drugiej stronie kabla jest ktoś, kto tę kraksę sobie zapamięta. I może weźmie nas na cel. Ta rywalizacja świetnie tu funkcjonuje, dorzuca do zabawy tonę emocji. W "Showdown" jest to o tyle ważniejsze, że w innych grach, samochody reszty kierowców są w zasadzie tylko tłem. Stłuczki spowalniają nas i redukują szanse na zwycięstwo, więc choć ścigamy się z innymi, tak naprawdę ścigamy się głównie ze sobą, starając się ich omijać. Tutaj walka na torze wre w najlepsze i nikt się nie uchowa.

Szczerze mówiąc, od pierwszego odpalenia „Showdown” w sieci samotna jazda wydawała mi się stratą czasu. Brakowało tej nieprzewidywalności i spontaniczności zachowań na drodze. Wyjątki robiłem tylko dla trybu Joy Ride. Mamy w nim dwie otwarte areny pełne i pełne wyzwań. Bez presji czasu możemy poczuć się tu jak Ken Block, łącząc kolejne drifty, bączki i skocznie w efektowne (naprawdę efektowne!) przejazdy, zaliczając przy okazji zadania. Dla czerpiących frajdę z technicznej jazdy to odpowiednik piaskownicy pełnej zabawek.

Kraksa zamiast karambolu Pewnie wiecie już, że „Dirt Showdown” bardzo mi się podoba. To trochę dziwne, bo ani „Dirt”, ani „Grid” nie dały rady skraść mi tylu godzin. Nowa produkcja Codemasters ma jednak jeden element, który mocno mnie zawiódł. Nigdy bym się nie spodziewał, że tak miernie zostaną tu oddane efekty zderzeń. Okej, można zgubić drzwi, maskę, oponę (przezabawnie się wtedy jeździ), ale same kraksy, nawet te najmocniejsze, nijak się mają do tego, co widzieliśmy kiedyś w „Burnout Paradise”, czy nawet niedawno w „Ridge Racer: Unbounded”. Autorzy umieścili w grze możliwość przyglądania im się z bliska, ale po pierwszych kilku razach nie czułem takiej potrzeby. Nie ma po co - wyglądają słabo.

Szkoda, bo reszta gry prezentuje wysoki poziom, typowy dla napędzanych silnikiem EGO produkcji Codemasters.

Werdykt „Dirt: Showdown” to bardzo udany eksperyment. Wreszcie gra dla tych, których nie interesuje dżentelmeńska rywalizacja i którzy na torze chcą przede wszystkim sprawdzić wytrzymałość klatki ochronnej w innych autach. Różnorodność trybów i świetny model jazdy przekładają się tu na godziny zabawy na wysokich obrotach. Przy czym tak wysoką ocenę wystawiam przede wszystkim ze względu na czas spędzony w sieci.

Jeśli nie należycie do graczy, którzy są otwarci na emocje płynące z rywalizacji z innymi, to odejmijcie od oceny jeden punkt. Bo to właśnie taki typ zabawy - w grupie rozpala emocje, których próżno szukać, gdy rywalizujemy z konsolą.

Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów.)

Maciej Kowalik

  • Data wydania: 6 czerwca 2012
  • Producent: Codemasters
  • Wydawca: Codemasters
  • Dystrybutor: Techland
  • PEGI: 7

Gra do recenzji została dostarczona przez dystrybutora, firmę Techland.

Dirt Showdown (PS3)

  • Gatunek: wyścigi
  • Kategoria wiekowa: od 7 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)