Dinozaury z pikseli
Opowieść o tym, jak dinozaury zawładnęły cyfrowym światem.
Tak jak w erze mezozoicznej dinozaury władały Ziemią, tak w latach 90. zeszłego stulecia zawładnęły na chwilę masową wyobraźnią. Obok papieru i taśmy filmowej ich nowym domem stał się również niepozorny kawałek plastiku, w którym opakowano układ scalony – konsolowy kartridż. Przenieśmy się na chwilę w nieodległą przeszłość i zobaczmy, jakie prehistoryczne gady mogli spotkać posiadacze sprzętów firm Nintendo i Sega.Pokolenie współczesnych trzydziestolatków (może lepiej byłoby napisać: niemal czterdziestolatków) cały czas żyje latami 90. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, w końcu każdy z sentymentem wspomina czasy swojej młodości. W Polsce nostalgia za ostatnią dekadą XX wieku płynnie uzupełnia się z popkulturową modą na lata 80. Dzieje się tak z uwagi na fakt, że wiele produkcji typowych właśnie dla lat 80. dotarło do naszego kraju dopiero w kolejnym dziesięcioleciu – te wszystkie seriale, komiksy i oczywiście gry. Z tymi ostatnimi jest tak, że o ile na zachodzie dzieciaki masowo korzystały z konsol Nintendo i Segi, o tyle u nas można mówić o pokoleniu Commodore 64. Oczywiście wspomniany sprzęt u szczytu swej polskiej popularności był już przestarzały. Nie zmienia to faktu, że wspólne sesje, podczas których większość czasu zajmowało wczytywanie gry z taśmy magnetycznej, stanowią doświadczenie pokoleniowe. Chociaż komiksy i filmy z tamtych czasów darzymy podobną estymą, co geekowscy bracia z drugiej strony żelaznej kurtyny, to już nie do końca współdzielimy miłość do pierwszych odsłon Zeldy, Final Fantasy czy nawet Mario. Bo przecież Zelda to dopiero wersja 3D z Nintendo 64, Final Fantasy to przede wszystkim siódma odsłona z PlayStation, a Mario? Cóż, zamiast Mario mieliśmy Giana Sisters... Oczywiście upraszczam, ale powiedzcie szczerze, ilu mieliście kumpli posiadających Nintendo Entertainment System lub jego następcę z przedrostkiem Super, a ilu z C64 lub Amigą 500?Brutalna prawda jest taka, że plastikowe kartridże kojarzyły nam się wówczas przede wszystkim z lepszą, wręcz ekskluzywną odmianą „kasety” do C64, a nie typowym nośnikiem gier. Młodsi powiedzą: jak to, a Pegasus? Cóż, szczerze to Pegasus już nie był naszą bajką. Popularny klon NES-a uznać należy za doświadczenie młodszego pokolenia – niewiele młodszego, czasem raptem o dwa lata, ale jednak. W pierwszej połowie dekady naszym marzeniem była Amiga, w drugiej pecet bądź któraś z konsol nowszej generacji (przede wszystkim PlayStation), ale nigdy nie załapaliśmy się na etap konsol „karmionych” kartridżami (jeśli już, to niektórzy zamiast PlayStation kupowali Nintendo 64). Sam Pegasus kojarzy nam się przede wszystkim z masowo zalegającymi na straganach badziewnymi podróbkami tej konsoli (która przecież sama w sobie była klonem NES-a) pozbawionym logo Nintendo. Konsolowe gry 8 i 16-bitowe odkryliśmy dopiero odpalając je na emulatorach – chyba dzięki nim chociaż trochę rozumiemy, czym w dzieciństwie zachwycali się twórcy takich „indyków” jak Super Meat Boy czy Fez.Geek z prawdziwego zdarzenia lubi komiksy z superbohaterami, gry komputerowe i kino rozrywkowe z lat 80. Co jeszcze? Oczywiście dinozaury! Sukces pierwszej części "Jurassic World" pokazał, że nostalgia potrafi generować naprawdę spore zyski. W tym przypadku był to zarówno sentyment do pierwszej części "Jurassic Park", do której nowy film często-gęsto nawiązywał, jak i do prehistorycznych gadów w ogóle. Bo przecież w latach 90. każdy dzieciak, ze skrzywieniem w stronę komiksów i gier komputerowych, uwielbiał dinozaury. I tutaj dochodzimy do właściwego punktu tego wywodu. Spróbujmy znaleźć wspólne mianowniki między grami a dinozaurami. Żeby było bardziej zachodnio skupmy się tylko na grach konsolowych. Zobaczmy, co nas ominęło, kiedy wraz z całym światem zachwycaliśmy się pierwszym "Parkiem Jurajskim", ale tę fascynację mogliśmy przełożyć głównie na książki z oficyny BGW, dwutygodnik wydawany przez De Agostini i plastikowe zabawki kupione na odpustowym straganie.Pierwsza grupa dinozaurzych tytułów to kolorowe produkcje z sympatycznymi bohaterami. Takie gry siłą rzeczy nie brały pod uwagę aktualnego stanu badań paleontologicznych. Po prostu pojawiał się w nich pokraczny gad, który równie dobrze mógłby być smokiem, jaszczurką, żółwiem lub czymkolwiek innym, ale twórcy postanowili, że będzie dinozaurem. Za tego typu produkcję można by uznać np. Bubble Bobble, tyle że bohaterowie akurat tego tytułu to smoki (ale reszta się zgadza). Za to już mało znana gra pt. Asmik-kun Land w pełni spełnia te wymagania. Bohaterem tej wydanej na NES-a platformówki jest różowy, mangowaty dinozaur. Warto wspomnieć, że bohater ten pojawił się również w dwóch grach logicznych wydanych na Game Boya (w wersji angielskiej przybierając imię Boomer). Szukając dalej trafiamy na klasyka klasyków, czyli Super Mario World. W tej odsłonie przygód najpopularniejszego hydraulika na świecie pojawia się pierwszy raz Yoshi. Tak, Yoshi to dinozaur, chociaż niektórzy będą próbowali wmówić wam, że jest jednak smokiem. Sympatyczny bohater doczekał się występów w mnóstwie gier, w tym własnej serii, ale zawsze kojarzony będzie z Mario. Nic tak nie wpływa na popularność jak występ u boku sławy, więc śmiało można stwierdzić, że skoro Mario jest najpopularniejszą postacią o growym rodowodzie, to Yoshi z automatu jest najpopularniejszym dinozaurem, który pojawia się w grach komputerowych.Kolejnym sympatycznym dinozaurem, który wykluł się w latach 90., jest Gon. Wymyślił go w 1991 roku Masashi Tanaka i od tej pory bohater ten wystąpił w całej serii mang, serialu anime, a także kilku grach komputerowych. Większość osób kojarzy go z portem Tekkena 3 na PlayStation, gdzie był jedną z ukrytych postaci. Nas najbardziej jednak interesuje gra wydana na Super Nintendo zatytułowana po prostu Gon. To typowa zręcznościówka, w której przemieszczamy się cały czas w prawo.Podobnie jak w komiksowym pierwowzorze, nie ma tutaj dialogów, a na drodze prehistorycznego bohatera pojawiają się współczesne zwierzęta. Gon to typowy przedstawiciel tej dziwniejszej części japońskiej popkultury. W zamyśle słodki i przyjacielski, ma w sobie coś niepokojącego. Bo jak można wierzyć w przyjacielskie zamiary małego karnozaura posiadającego nad wyraz rozwinięte kończyny dolne i gigantyczne szczęki osadzone w równie gigantycznej czaszce?Stanem przejściowym pomiędzy słodkimi growymi dinozaurami, a poważniejszymi produkcjami, są platformówki, w których sterujemy jaskiniowcami. Jak nietrudno się domyślić, większość z nich opiera się na powszechnym wśród kreacjonistów przeświadczeniu, iż dinozaury stąpały po ziemi jeszcze w neolicie. Sztandarowymi przykładami tego typu produkcji są serie Big Nose i Joe & Mac, a także growe wersje Flintstonów, które pojawiły się na rynku gdzieś w okolicach premiery filmu z Johnem Goodmanem. Należy w tym miejscu wspomnieć również dwie odsłony serii Adventure Island. Co prawda ich bohater nie jest jaskiniowcem, lecz z uwagi na fakt, że nosi lamparcią skórę, tudzież przepaskę biodrową, z rozpędu wrzucamy go do grupy dzikusopodobnych bohaterów platformówek. Cykl ten otwierała gra z 1986 roku, ale dopiero w o pięć lat starszej drugiej części wspomniany osobnik mógł dosiadać dinozaurów (niczym Mario Yoshiego w Super Mario World). Podobnie w trzeciej części, która już na okładce miała sympatycznego triceratopsa.W 1993 roku ukazała się gra, która stanowiła ostatnie tchnienie dawnej epoki w popkulturze – czasów, kiedy chcąc stworzyć produkcję dla nastolatków, wcale nie trzeba było walić po oczach brutalnością (cóż, jeśli raz wyrwało się kręgosłup w Mortal Kombat, to kolorowy Mario już nie bawił jak dawniej). Lata 80. przyniosły specyficzny rodzaj opowieści – coś pomiędzy infantylnymi bohaterami kreskówek Disney'a, a robiącymi z przeciwników miazgę herosami kina akcji. Chodzi o antropomorficzne zwierzaki, które pojawiły się na kartach komiksów. Wojownicze Żółwia Ninja są najsłynniejszymi przedstawicielami tego trendu, ale trzeba wiedzieć, że to tylko czubek góry lodowej, która w tamtym okresie wpłynęła na komiksowe, amerykańskie wody.Wśród postaci wówczas debiutujących były również dinozaury, a konkretnie Dinozaury do wynajęcia (Dinosaurs for Hire), które w 1988 roku stworzył Tom Mason. Bohaterami tej serii jest ekipa prehistorycznych gadów, która mówi, ubiera się i sieje zniszczenie nie gorzej niż "Drużyna A". Gra inspirowana dziełem Masona ukazała się w 1993 roku, jednak fakt, że wydana została tylko na Segę Mega Drive (za wielką wodą znaną jako Genesis) nie pomógł jej w zawojowaniu rynku.Zostawiając już kolorowe platformówki dochodzimy do franczyzy, która odmieniła całkowicie popkulturowy wizerunek dinozaurów, windując je przy tym na szczyt popularności. "Jurassic Park"! Wszystko, co dotyczy dinozaurów podzielić można na okres przed JPi po nim. Tyczy się to także gier komputerowych. Pierwsza część filmu została przeniesiona na ekrany niemal wszystkich liczących się w 1993 roku sprzętów do grania. Również tych, w których nośnikiem danych były kartridże. Pouciekać przed tyranozaurem mogli zarówno posiadacze SNES-a i Mega Drive, jak i starusieńkich NES-a i Segi Master System, a nawet przenośnego Game Boya i Game Gear. Jednym słowem, nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Posiadacze konsol sygnowanych przez wielkie „N” dostali przygody Alana Granta w ujęciu izometrycznym, za produkcję których odpowiadało popularne w tamtym czasie studio Ocean. Najefektowniejsza była, rzecz jasna wersja na SNES-a, której atrakcyjność wizualną potęgował fakt, że część etapów rozgrywanych było w ujęciu pierwszoosobowym. Zajrzeć w oczy raptorowi to z pewnością bezcenne doświadczenie, nawet w wersji mocno pikselowej.Jeśli chodzi o Segę, to sama wyprodukowała jurajskie gry na mniej zaawansowane technicznie sprzęty (czyli Game Gear i Master System). Spod jej skrzydeł wyszły również wersje na Segę CD i automaty arcade, ale miały one tyle wspólnego z kartidżami, co brachiozaur z mięsożernością, więc wspominam o nich tylko z kronikarskiego obowiązku. Przygotowanie wersji na Mega Drive zdecydowano się powierzyć zewnętrznemu studiu: BlueSky Software. I to właśnie ta odsłona uchodzi wśród fanów za najlepszą grową adaptację pierwszej części filmu. W odróżnieniu od wersji nintendowych, mamy tutaj do czynienia z dosyć klasyczną platformówką, w której istotnym elementem jest strzelanie. Gdyby taka gra miała powstać w dzisiejszych czasach, to pewnie otrzymalibyśmy produkcję z rozległym światem i widokiem zza pleców, ale w 1993 roku właśnie tak wyglądał gatunek action-adventure. Zarówno wersja na SNES-a, jak i Segę Mega Drive doczekały się kontynuacji już w 1994 roku, czyli na długo przed premierą drugiej części filmu. Ostatnie kartridżowe Parki Jurajskie pojawiły się w XXI wieku i były to produkcje oparte na licencji trzeciego filmu: Island Attack, The DNA Factor, Park Builder (trzy różne tytuły wydane przez Konami na konsolkę Game Boy Advance)."Park Jurajski" zdobył serca dzieciaków, przy okazji pokazując dorosłym, że dinozaury to nie tylko uśmiechnięte stworki z kolorowych kreskówek. Zmiana podejścia do prehistorycznych gadów, którą zapoczątkował film Stevena Spielberga, uwidoczniła się również na niwie elektronicznej rozrywki. Infantylni dinozauropodobni bohaterowie nadal pojawiali się na kartridżach, czego dowodem jest między innymi całkiem popularna produkcja pt. Radical Rex. Twórcy gier dostrzegli jednak, że dinozaury sprawdzają się równie dobrze w roli potworów, skutecznie wpasowując się w lukę zajmowaną dotąd przez wszelkiej maści zmutowane jaszczurki (patrz seria Rampage). I tutaj dochodzimy do Primal Rage, czyli Mortal Kombat z wielkimi potworami. Połowa lat 90. to złote lata mordobić, prawdziwa klęska urodzaju, więc twórcy, chcąc wyjść poza standardowy zestaw postaci typu karateka, wrestler i ninja, sięgnęli po wyrośnięte gady i małpy. Nie był to pomysł nowy, gdyż w walkach prehistorycznych stworów mogliśmy uczestniczyć już w znanym z Amigi i Commodore Dino Wars (zastosowano tutaj bardzo fajny patent łączący mordobicie z szachami). Jeszcze przed premierą Parku Jurajskiego pojawił się również Dino Rex, ale z powodu miernej jakości ta automatowa gra przeszła bez większego echa. Dopiero wydane przez Atari w 1994 roku Primal Rage stało się hitem, który w kolejnym roku otrzymał porty na wszystkie liczące się sprzęty do grania. I mimo, że wielkie stwory występują w grze jako bóstwa, to ich dinozaurza geneza jest oczywista. Czasami bez trudu dostrzegamy w nich prehistoryczne pierwowzory (Sauron to oczywiście tyranozaur, a Talon raptor), innym zaś razem stanowią one hybrydę różnych gadów (Armadon inspirowany jest dinozaurami rogatymi i pancernymi). W grze mamy do wyboru tylko siedem postaci, jednak aż pięć z nich to dinozaury. Tak, Primal Rage jest bez wątpienia dinozaurzą produkcją, mimo że z okładki straszy nas rozwrzeszczana małpa.Zmierzch epoki kartridży nastąpił wraz z końcem XX wieku. Obudowana plastikiem pamięć ROM pozostała podstawowym nośnikiem w przenośnych konsolach Nintendo, lecz jeśli chodzi o sprzęt stacjonarny całkowicie wyparły ją dyski optyczne. To właśnie do wielkiego „N” należało ostatnie słowo w temacie domowych konsol na kartridże. I tak Nintendo 64 zostało nowoczesnym sprzętem z przestarzałymi nośnikami. W Europie oficjalna premiera tej konsoli miała miejsce 1 marca 1997 roku – tradycyjnie ze sporym opóźnieniem w stosunku do reszty świata.Na pocieszenie gracze ze starego kontynentu dostali mocarny zestaw tytułów startowych, a wśród nich najładniejszą wówczas grę typu FPP: Turok: Dinosaur Hunter. Łącznie na N64 wyszły cztery gry z polującym na dinozaury Indianinem, jednak za ostatniego Turoka wypuszczonego na kartridżach należy uznać wersję Turok: Evolution z Game Boy Advance (2002 rok). Wydawać się może, że producenci gier zapomnieli o tej marce, ale fakt wydania niedawno zremasterowanej odsłony pierwszej gry, pozwala żywić nadzieję, iż jeszcze dane nam będzie postrzelać z indiańskiego łuku do prehistorycznych gadów.Wszystkie przytoczone tytuły nie wyczerpują tematu dinozaurów, które zalęgły się na kartridżach. Kilka pozycji z pewnością przeoczyłem, parę pominąłem z braku miejsca (choćby DinoCity czy niezwykle oryginalne E.V.O.: Search for Eden), a jeszcze inne nie zakwalifikowały się ze względów formalnych (przykładowo Cadillacs and Dinosaurs od Capcomu mogliśmy się cieszyć jedynie na automatach, a posiadacze Nintendo 64 nigdy nie otrzymali szansy zagrania w Tomb Raider, choć Lara Croft strzelała do tyranozaura na wszystkich konkurencyjnych sprzętach). Niemniej, wydaje się, że te kilka gier całkiem dobrze oddaje konsolowy klimat wczesnych lat 90. Jeśli zatem macie ochotę na udawany powrót do przeszłości, zaopatrzcie się w starą maszynkę do grania (lub jej współczesnego klona), następnie poszukajcie na aukcjach kartridża z którąś z opisanych gier i już będziecie mogli poczuć się niczym amerykański dzieciak sprzed ćwierćwiecza. W końcu w retromanii chodzi o karmienie nostalgii. Nawet jeśli jest to nostalgia za czymś czego nigdy nie było nam dane doświadczyć... "Jurassic World: Upadłe królestwo" rozpoczyna właśnie triumfalny marsz przez sale kinowe, w związku z czym świat znów na chwilę oszaleje na punkcie dinozaurów. Może warto dać się porwać tej fali? Niekoniecznie grając w najnowszy, licencjonowany symulator parku.