Diluvion – recenzja. 20 tysięcy mil podmorskiej nudy
Miała być głęboka przygoda i faktycznie Diluvion głębię osiągnął. Tak bardzo, że aż zaczął zasysać muł z dna
08.02.2017 | aktual.: 08.02.2017 21:27
Nie lubię, kiedy gra niezależna się nie udaje. Robią je zwykle zapaleńcy, całkowicie oddani projektowi, poświęcający mu długie godziny i związani z nim bardziej niż produkujące tasiemce studia AAA. Tym bardziej jeśli to trzech gości, którzy postanowili zaryzykować i stworzyć bardzo ambitny tytuł.
Platformy: PC
Producent: Arachnid Games
Wydawca: Gambitious Digital Entertainment
Data premiery: 02.02.2017
Wymagania: Windows 7, Intel Core i5 lub odpowiednik, 4GB RAM-u, Nvidia Geforce GT 300 lub odpowiednik
Grę do recenzji udostępnił sklep cdp.pl. Obrazki pochodzą od redakcji.
Tytuł, który choć ma swoje momenty, tonie w – nomen omen – oceanie błędów, nieprzemyślanych rozwiązań i zwyczajnie irytujących elementów.W pewnym momencie swojej historii ludzkość przegięła na tyle, że bogowie postanowili ukarać ją potopem. Całe kontynenty znalazły się pod wodą, a żeby nie było zbyt łatwo, tym razem powierzchnię oceanu pokryli nieprzebijalną warstwą lodu.Wielu próbowało przebić się na górę, jednak dotąd nikomu się nie udało. Nawet jeśli w tafli pojawiał się prześwit – natychmiast zarastał zgniatając wiercących śmiałków. I tak to trwało latami. W międzyczasie ludzkość jako tako urządziła się w głębinach. Powstały miasta, osady, namiastka przemysłu, kwitnie, ograniczony bo ograniczony, handel. Prowadzone są nawet badania naukowe i wykształciły się nowe religie.
Aż nagle okazało się, że podobno jeden bóg ludziom przebaczył i jest gotów poprowadzić nasz gatunek na powierzchnię. Zaczęto organizować ekspedycje mające na celu odnalezienie drogi na górę. Tutaj do akcji wkraczamy my – z podstawową łodzią podwodną, jednym członkiem załogi, pustą ładownią i masą dobrych chęci.Brzmi ciekawie? Bo takie jest! Szkoda, że poza trzema powyższymi akapitami zbyt wiele dobrego o Diluvion napisać nie mogę.Zacznijmy od tego, że parę dni po premierze gra była ledwo grywalna. Zarówno pod względem mechaniki czy poziomu trudności, jak i uniemożliwiających progres błędów. Na przykład sterowanie - łódź podwodna wyposażona jest w wieżyczki, którymi celujemy za pomocą myszy. Kurs ustalamy w ten sam sposób, więc kiedy chciałem wycelować w przeciwnika, ale zachować dotychczasowy kierunek, łódź i tak skręcała w stronę celownika. Podobnie jak wtedy, gdy po prostu chciałem się rozejrzeć.Albo błąd uniemożliwiający ulepszenie łodzi i tym samym postęp fabuły. Albo znikająca załoga. Albo punkty zapisu, które nie zapisywały mojej pozycji, przez co zaczynałem daleko od miejsca, w którym skończyłem grę. Albo suwak FOV, zmiana którego w trakcie gry powodowała rozmycie obrazu, co i tak nie miało większego znaczenia, bo Diluvion nie zapisywał tych ustawień.Trzeba jednak oddać twórcom z Arachnid Games, że na bieżąco odpisywali graczom zgłaszającym błędy na Steamie i szybko rozwiązywali większość problemów. I choć Diluvion jest już grywalny, nadal pełno w nim drobiazgów skutecznie uprzykrzających rozgrywkę.
Jak na przykład fakt, że po wczytaniu gry jesteśmy zmuszani do ponownego przekopywania się przez wszystkie dialogi czy to, że prowadzące nas do celu złote rybki potrafią zniknąć bez jakiegokolwiek powodu. Dziwne jest też działanie tych nieszczęsnych punktów zapisu. Po pierwsze, są rozmieszczone bez ładu i składu. Czasem jest ich całe skupisko, kiedy indziej ani jednego w okolicy. Specyficznie zapisują też stan gry.Gra zapisała mi się w połowie walki z jednym z bossów. Kiedy po śmierci ją wczytałem, okazało się, że stan moich torped i amunicji do dział został zapamiętany tak, jak faktycznie miało to miejsce w tym czasie, ale przeciwnik był w pełni sił. Zatem znowu musiałem zbierać złom po okolicy, uzupełnić zapasy i wrócić do walki.Kiedy indziej, tuż przed końcem gry, zostałem wrzucony w jakiś prąd morski, który ciągnął mnie w nieskończoność. Dobrych 10 minut płynąłem bez celu myśląc, że na końcu czeka na mnie finał. No i czekał – napis „wczytaj grę”.Wystarczy o błędach, bo Diluvion to mimo wszystko ciekawy świat i wciągająca, przynajmniej do pewnego momentu, opowieść. Problem w tym, że to wszystko przyćmione jest przez fatalne, potraktowane po macoszemu wykonanie.Teoretycznie mamy tu połączenie eksploracji, survivalu, zarządzania załogą, przygodówki i action RPG-a. Niestety tylko teoretycznie, bo niedomaga w zasadzie każdy element. Co z tego, że zostajemy rzuceni w duży, otwarty świat, skoro jest on pusty. Od czasu do czasu miniemy pole minowe, wędrownego handlarza, opuszczoną stację badawczą albo miasto, ale na tym koniec.Brakuje zarówno flory, jak i fauny. Ta pierwsza reprezentowana jest przez trzy, cztery gatunki powtarzających się, rozrzuconych chaotycznie roślin, drugiej nie ma prawie wcale. Prowadzące nas złote rybki, niebieskie robiące za punkty zapisu i jakieś małe ławice służące za dekorację.
To mało, a w przypadku takiej gry aż prosi się o jakieś większe stworzenia, na które można by zapolować albo przed którymi musielibyśmy uciekać. A widać, że twórcy mieli tutaj dobre pomysły. Jednym z bossów jest gigantyczny krab, który zamieszkał we wraku zatopionego pancernika. Kiedy do niego dopływamy, niczego nieświadomi, a on nagle wstaje i zaczyna poruszać się na tych swoich odnóżach, wrażenie jest niesamowite. Dlaczego nie dano nam możliwości polowania na takie kraby?Jakaś forma zwierząt, z którymi można wejść w interakcję, pojawia się dopiero w trzecim, ostatnim, obszarze gry, ale ani nie wiadomo czy to faktycznie żywe stworzenia, ani zupełnie nie pasują one do klimatu morskich głębin. Sam element survivalowy nie jest dużo lepszy. Mamy dwa surowce, powietrze i jedzenie, o poziom których musimy dbać. Przez 15 godzin spędzonych z grą załoga udusiła mi się tylko raz, a jedzenia nie zabrakło nigdy.Zresztą cała eksploracja dorzucona jest na siłę, bo nie niesie za sobą praktycznie żadnych ciekawych elementów. Dokujemy do nielicznych osad, częściej natomiast do wyglądających tak samo, porzuconych stacji badawczych czy wraków, uzupełniamy zapasy powietrza, zbieramy fanty i płyniemy dalej.Brakuje czegoś, co zachęciłoby do odkrywania świata i poznawania jego, mimo wszystko ciekawej, historii. Czasem, w punktach orientacyjnych, trafimy na fragment mapy z jakimś skrawkiem informacji, ale znowu zabrakło czegoś, co idealnie pasowałoby do tej scenerii - dzienników kapitanów, załóg czy mieszkańców głębin.To może chociaż historia jest warta uwagi? Jak najbardziej. Chce się ją poznawać, znaleźć odpowiedzi na pytania: czy przebijemy się na powierzchnię? Co nas tam czeka? Kim jest ten bóg, który nam przebaczył? I te odpowiedzi dostajemy, tylko dotarcie do nich jest niepotrzebnie przedłużaną męczarnią.Walka miała być trudna, wymagać od gracza myślenia i stosowania taktyk. W praktyce jest nudna, niestanowiąca jakiegokolwiek wyzwania i powtarzalna - ograniczająca się do celowania w znacznik i naciskania spustu. Po jakimś czasie zwyczajnie ją sobie darowałem, chyba że wymagała tego fabuła. Szczególnie po tym, jak pieniądze przestały być problemem i wszystko mogłem kupić.Generalnie widać, że ktoś chciał, by Diluvion był grą trudną, ale zabrakło pomysłu. Potyczki z bossami stanowią pewne wyzwanie, lecz wynika ono z faktu, że jednostki te naszpikowane są wieżyczkami i jedyną mechaniką jest tu rozwalenie ich za pomocą torped. Ostatnia walka wygląda natomiast jak żywcem wyjęta z jakiejś japońskiej gry, którą Adam Piechota kisi na półce. Wszystko szybko, kolorowo, a ty wal z super lasera.Nie wyszło też z mapą. W założeniach cała nawigacja ma opierać się na punktach orientacyjnych i kompasie, bez pokazywania pozycji łodzi. Ale po pierwsze mamy te złote rybki, a po drugie - kompas i tak wyświetla wszystkie odkryte miejsca, więc wystarczy skierować dziób w odpowiednią stronę.W końcu, skoro już jesteśmy rzucani w otwarty świat, przydałoby się zapełnić go dodatkowymi zadaniami, których też zabrakło. W pewnym momencie trafiłem do pełnego uchodźców miasta. Konkretnie było ich dwóch plus ze czterech mieszkańców. Ponoć mają wielki problem z żywnością, więc dlaczego nie zlecić mi rozwiązania tej kwestii? Ja chętnie pomogę. Pominę już fakt, że lokalny handlarz żarcia ma w bród.Grając w Diluvion, ciężko było mi powstrzymać się od porównań z Sunless Sea i widać, że twórcy też wzorowali się na tej grze. Tylko jak tytuł Failbetter Games miał bogaty świat, masę dodatkowych zadań i aktywności i był grą wymagającą, tak Diluvion jest rozdymką. Na pierwszy rzut oka wielki i napęczniały, po bliższym poznaniu tylko pełen powietrza.Gdyby była to interaktywna opowieść z elementami zręcznościowymi albo symulator chodzenia z tym, że zamiast na piechotę, poruszalibyśmy się łodzią podwodną, mielibyśmy świetną grę. Z przepiękną, faktycznie nawiązującą do twórczości Verne'a, grafiką i przyjemnie przygrywającą, choć nieco monotonną muzyką.Zamiast tego dostaliśmy jakąś dziwną hybrydę, w której praktycznie nic nie działa. Twórcy chwalili się zarządzaniem załogą, gdzie w praktyce wygląda to tak, że po prostu przydzielamy marynarzy do stanowisk, co daje nam bonusy do statystyk. Koniec. Rozmowy z podwładnymi ograniczone są do jednego, dwóch pytań, które nie pozwalają poznać ich historii czy motywacji. Jedynie czasem trzeba przeklikać się przez dialog, by pchnąć fabułę. I właśnie na tym ta gra polega - na pchaniu fabuły.