Detroit: Become Human. Recenzja. Nie ma nic bardziej ludzkiego niż wola przetrwania
Opowiedz to jeszcze raz, Cage.
Chloe: Nazywam się Chloe. Opowiem państwu o najnowszym produkcie firmy Cyberlife. O sobie. Będę nieskromna: jestem naprawdę niesamowita!I taka jest. Podobnie jak Kara, Markus i Connor, trzej główni bohaterowie Detroit. Są wspaniali, pełni emocji, sugestywni i kocham ich bardzo, chociaż Connora najbardziej. I wiem, że w grze reklamowanej jako wirtualna opowieść o androidach można spodziewać się dużej liczby „ludzi z plastiku”, zwłaszcza że od kilku miesięcy jesteśmy bombardowani różnymi zwiastunami i fragmentami rozgrywki. Stwierdzenie, że "Detroit androidami stoi", brzmi zatem jak banał.
Platformy: PS4
Producent: Quantic Dream
Wydawca: Sony Interactive Entertainment
Wersja PL: Tak.
Data premiery: 25.05.2018
Grę do recenzji udostępnił wydawca. Obrazki pochodzą od redakcji.
Ale to najmocniejsza strona Detroit, która czyni ją tytułem wartym uwagi każdego, kto interesuje się kwestią Sztucznej Inteligencji. I to nie tylko ze względu na poruszane w grze kwestie, ale również ze względu na oprawę wizualną. Kreacja androidów przypomina mi nieco Durotana z filmu "Warcraft", który wypadł o niebo lepiej od prawdziwych aktorów. Specjaliści z Quantic Dream są mistrzami, bo tchnęli w postacie głównych bohaterów tyle życia, że samo obserwowanie ich sprawia przyjemność i jednocześnie wywołuje pewien niepokój. Ponieważ są tak bardzo ludzcy.Chloe: Ostatnie kilka lat było dla Ameryki przełomowe. Androidy na stałe towarzysza ludziom w codziennym życiu. Staliśmy się wręcz... niezbędni.
Rok 2038, Ameryka to kraj, w którym androidy stanowią znaczną część populacji, aczkolwiek nie są do niej zaliczane. Są maszynami, wysoce wyspecjalizowanymi i drogimi, ale jednak - przedmiotami. Zdawać by się mogło, że odciążenie ludzi w większości zajęć powinno pozytywnie wpłynąć na rozwój społeczeństwa, w końcu jeśli ktoś nie musi zajmować się sprzątaniem, to może zacznie czytać filozofię?Nic bardziej mylnego. Bezrobocie rośnie, a wszystko z powodu zastąpienia ludzi na wielu stanowiskach androidami. Dodatkowo narasta konflikt między Stanami Zjednoczonymi i Rosją, niektórzy wieszczą wręcz wybuch III Wojny Światowej. W tych to niepewnych czasach żyją główni bohaterowie - Kara, pełniąca funkcję pomocy domowej, Markus opiekujący się niepełnosprawnym malarzem oraz Connor, asystent policjanta, wysłany przez CyberLife do zbadania tajemniczych morderstw popełnianych przez androidy.Najciekawszy jest wątek Connora. W relacji z pokazu Detroit, który odbył się jakiś czas temu w Warszawie, wspomniałam, że epizody mu poświęcone przypominają śledztwo w duchu Normana Jaydena z Heavy Rain. Kwestia lojalności i podejścia do misji w pewnym stopniu przypomina mi też rozważania R. Daneela Olivawa z "Pozytronowego detektywa" Isaaca Asimova, jednak w Detroit prawa robotyki zostały ledwo liźnięte. Ciężar opowieści spoczywa raczej na kwestii praw mniejszości i, cytując Adama Williamsa:
Dlatego nie ma problemu z motywacją głównych bohaterów. Kara opiekuje się Alice i zrobi wszystko, by chronić dziecko - a okoliczności są dramatyczne. Tutaj muszę przyznać, że scenarzyści ustrzegli się przesadnego grania na emocjach gracza. Obawiałam się tego wątku, tej pokusy wykorzystania krzywdy dziecka do podkręcenia dramatyzmu. Na szczęście, opowieść Alice i Kary jest o wiele bardziej złożona, znaleźć w niej można nawiązania do historii abolicjonizmu.Connor musi rozwikłać tajemnicę defektów, czyli zbuntowanych androidów, ponieważ poważnie zagraża to pozycji mega-korporacji, jaką jest CyberLife. A ponieważ jest to jego matecznik, android czuje się w obowiązku zrobić wszystko, by dotrzeć do źródła całej sprawy. Jest przede wszystkim lojalny i niezwykle obowiązkowy, ale niepozbawiony sprytu. Sceny przesłuchań oraz badania śladów należą do najciekawszych w grze.Z kolei Markus zostaje wyrwany z sielskiego otoczenia i ląduje wśród zbiegłych defektów, z którymi łączy go głębokie poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Jest takim typowym przywódcą z przypadku, którego okoliczności zmuszają do stania na czele buntowników. I, co najważniejsze, przywódcą pełnym wątpliwości i rozterek odnośnie do tego, w którą stronę poprowadzić powstanie.Bunt androidów może przybrać formę pokojowej demonstracji i próby dialogu - albo otwartego konfliktu. To od nas, ludzi sterujących poczynaniami Markusa, zależy, czy defekci zdobędą sympatię opinii publicznej, czy też będą dochodzić swych praw w bardziej brutalny sposób. Tym samym czyny Markusa, ale też Connora i Kary, są w różnym stopniu od siebie zależne. Oszczędzenie bądź zabicie jakiejś postaci poskutkuje otwarciem nowej ścieżki możliwości w schemacie pozostałych bohaterów.Chloe: Powstaliśmy, by służyć ludziom. Jesteśmy idealną pomocą domową, pracownikami fizycznymi, żołnierzami i... towarzyszami życia. Nigdy nie mówimy "Nie". To czyni nas partnerem idealnym.
Relacje między ludźmi i androidami to temat rzeka, który budzi całą masę pytań i wątpliwości. "Ex machina", "Ghost in the Shell", "Westworld", "Łowca androidów", "Battlestar Galactica" - pisarze i scenarzyści od wielu lat próbują na różne sposoby ugryźć kwestię Sztucznej Inteligencji. Czy Detroit wprowadziło do tej dyskusji coś nowego?Otóż, bardziej prowokuje powstanie nowych pytań. W pewnym momencie Chloe, wirtualna asystentka widoczna w menu gry, prosi mnie o wypełnienie ankiety. Są tam takie pytania jak: "czy powierzyłbyś opiekę nad swoim dzieckiem androidowi?" oraz "czy poddałbyś się operacji, gdybyś wiedział, że ma ją przeprowadzić android?". Jeśli te pytania zostałyby zadane na początku rozgrywki, zbyłabym je wzruszeniem ramion, ale po kilku godzinach przyglądania się bohaterom oraz poznawania ich motywów, zawahałam się. I moje wahanie trwało bardzo długo. Im dłużej myślę, tym większą czuję niepewność.I o to chodziło twórcom, i za to należą im się brawa. Niepotrzebny mi jest kolejny podręcznik w stylu "jak przeżyć w świecie pełnym zbuntowanych maszyn". W obrazach typu Detroit czy Ghost in the Shell doceniam właśnie ów niepokój, który we mnie wzbudzają, a który powoduje, że dziwnie się czuję, patrząc na głupiego smartfona.Jak przystało na dzieło twórców Heavy Rain, Detroit jest idealnie napisaną opowieścią. Przy czym wiedzcie, że dziewczyny i chłopaki z Quantic Dreams to nieźli iluzjoniści.Doskonały bajarz (taki Bajarz z wielkiej litery, jak z cyklu Orsona Scotta Carda o Alvinie Stwórcy) posiada dar opowiadania, dzięki któremu potrafi skupić uwagę słuchaczy na tym, na czym mu zależy, a niewygodne fakty przemilczeć. Snuje swe opowieści z takim wyczuciem, że jest w stanie zorientować się, kiedy słuchacze zaczynają się nudzić. A przede wszystkim - daje im to, czego chcą, z gracją lawirując między tym, co niezwykłe, a tym, co chcemy, by się w opowieści pojawiło.Chloe: Być może dotarły do Państwa pogłoski o defektach. O androidach, które zachowują się niezgodnie z programem. W tych pogłoskach nie ma ziarna prawdy-wdy-wdy...
Takimi sztukmistrzami są scenarzyści z Quantic Dreams. Detroit wywołał u mnie stan ciągłego podekscytowania z powodu poznania świetnej opowieści i chęć podzielenia się tym z każdym żywym, czy tego chce, czy nie. Ale z tyłu głowy (i nie tylko, ale ignoruję natrętne głosy ze Slacka - dziś kocham wszystkich ludzi) cichutko, bez przekonania rozlega się mały upierdliwy głosik, który zwraca uwagę na skróty logiczne i uproszczenia. Mówi, że przecież androidy powinny mieć większy dostęp do sieci, poza tym umiejętność zdalnego, błyskawicznego hakowania daje im gigantyczną przewagę nad ludźmi. Że chociażby przez skojarzenie z Ghost in the Shell narzuca się wizja androidów bojowych, które mają wbudowaną broń i w razie buntu są po prostu nie do powstrzymania przez garstkę ludzi. Że defekci powinni być w stanie przewidzieć większość trudności związanych z ucieczką, czy walką.I tak sobie gada, gada, ale ciężko mu się przebić przez mur zbudowany z uwielbienia. Detroit, jak wprawny bajarz, czaruje mnie swą piękną wizją. Bez oporu daję się porwać jego historii.
I to nie raz. Twórcy wpadli na świetny pomysł z ukazaniem pod koniec każdego epizodu drzewka możliwości. I kiedy widzę, że od wątku walki rozchodzi się pięć gałęzi, które mogą kryć inne rozwiązania konfliktu (widzimy tylko linie łączące wydarzenia, ale sam opis jest niewidoczny), mam tym większą ochotę rozegrać epizod jeszcze raz.Co ważne, bogactwo wyborów nie maleje na dalszych etapach historii. Nawet pod koniec nie brakuje niezwykle rozbudowanych drzewek z licznymi zakończeniami. To samo wydarzenie może mieć innych bohaterów rozgrywających, albowiem, podobnie jak w Heavy Rain, śmierć głównej postaci nie jest równoznaczna z zakończeniem historii. Opowieść toczy się dalej, bo świat nie znosi próżni. Jeśli ktoś ma poprowadzić ludzi na barykady, to rzeczywistość po prostu wykreuje przywódcę.I jeśli dodać do tego takie smaczki jak np. dom Elijaha Kamskiego (założyciela CyberLife, twórcy pierwszej SI, która zdała test Turinga), który jest do złudzenia podobny do posiadłości Nathana Garricka z filmy "Ex Machina", to otrzymujemy tytuł, na jaki warto było czekać i który warto jest przeżywać raz za razem.