Dead Rising 2 ma wszystko to, za co tak bardzo polubiłem jedynkę: hordy zombie, masę dziwacznych przedmiotów do wykorzystania w obronie własnej i przede wszystkim nieliniową konstrukcję, która daje graczowi swobodę przy wypełnianiu zadań. Wiele osób narzekało na system zapisu stanu gry i w "dwójce" został on poprawiony o tyle, że choć nadal zapisu można dokonać jedynie w wyznaczonych do tego miejscach, to twórcy przeznaczyli na to trzy sloty, co pozwala na pewne eksperymenty.
Pierwsza część gry rozgrywała się w centrum handlowym, a druga... rozgrywa się w centrum handlowym. Różnica jest taka, że tym razem mieści się ono w niby Las Vegas, Fortune City, więc poza kasynami, można tam się też natknąć na kasyna i klimat jest nieco bardziej "luksusowy". Przez co mordercza satyra życia na przedmieściach, tak obecna w pierwowzorze, straciła nieco na ostrości. Gracz nadal przemierza korytarze wypełnione bezwolnymi, nieumarłymi klientami, którzy snują się bez celu, ale akcja toczy się w Las Vegas, mieście, które nigdy nie miało być rzeczywiste, a jego cyfrowa podróbka jest jeszcze bardziej odrealniona.
Jednakże przygody Chucka Greena nadal są grą, w której gracz, uciekając przed tłumem żywych trupów, wpada do sklepu z zabawkami tylko po to, aby zorientować się, że nie ma tu żadnych przydatnych broni, więc zaczyna okładać zombie pluszowymi misiami. Nadal jest to gra, w której gracz może zignorować główny wątek i z założonymi rękami czekać na przyjazd wojska, jak też zrezygnować z wykonywania jakichkolwiek zadań pobocznych.
Dla przykładu: Chuck Green ma zarażoną wirusem zombizmu córkę. Katey musi co wieczór dostać swoją dawkę szczepionki, inaczej zamieni się w żywego trupa. Zadaniem gracza jest więc nie dość, że przetrząsanie sklepów w poszukiwaniu lekarstwa, to jeszcze dostarczeniu go córce o odpowiedniej porze. To drugie jest akurat głupie, bo Katey czeka pod opieką innych dorosłych, więc czemu to zawsze Chuck musi wracać na czas i ją szczepić? Niemniej, ratowanie Greenówny wyznacza pewny rytm w grze, który gracz może kompletnie zignorować! Córka przemieni się w zombie, ale grać będzie można dalej! Ekran ”Game Over” ogląda się tutaj tylko w przypadku zjedzenia przez truposzy.
Bohater jedynki, Frank West był fotoreporterem i z jego zawodem powiązana była cała metagra w robienie różnorodnych zdjęć. Niestety, ten element nie znalazł się w kontynuacji - Green to motocyklista-złota rączka i jego specjalnością jest łączenie przedmiotów w potężniejsze bronie. Choć przygotowywanie coraz bardziej wymyślnych przyrządów jest zabawne, to zmianę tę uważam za minus, bo koniec końców sprowadza się to do tłuczenia zombie, czego w grze i tak jest mnóstwo.
Już w 2006 roku drętwo poprowadzone, pozbawione głosów dialogi mogły drażnić i niestety w Dead Rising 2 niewiele się w tym względzie zmieniło. Na dodatek twórcy mieli wyraźny problem z system wczytywania danych, bo przed każdą reżyserowaną scenką musi pojawić się ekran ładowania, następnie leci filmik, po którym znowu jest ekran ładowania. Strasznie rozbija to nastrój i sprawia, że trudno o jakiekolwiek zaskoczenie i napięcie, skoro trzeba odczekać te kilka sekund, patrząc na statyczną planszę.
Jak łatwo się domyślić, bardzo lubię Dead Rising. Bałem się, że druga część będzie zbyt "uzachodniona" i straci swoją specyficzną formę. Do tego na szczęście nie doszło. Fani pierwowzoru bardzo szybko odnajdą się w kontynuacji. A osoby, które jedynki nie polubiły lub w ogóle w nią nie zagrały?
Lekko usprawniony system zapisu na pewno ułatwia grę. Odniosłem też wrażenie, że eskortowani przez Chucka ocaleni, jakoś lepiej radzą sobie w starciu z zombie i ratowanie ich nie jest taką drogą przez mękę, jak było wcześniej. Pewne rzeczy wygładzono, pewnych nie zmieniono wcale, więc u swoich fundamentów, Dead Rising 2 jest dokładnie tą samą grą co część pierwsza. Co, w zależności od punktu widzenia, jest równie dużą wadą, co zaletą.
Premiera 24 września.
Konrad Hildebrand