de Blob 2 - recenzja
Pierwsza część de Blob ukazała się tylko na Wii, gdzie pasowała jak ulał. THQ postanowiło jednak rzucić sequel także na pozostałe konsole. Czy sympatyczny Blob ma w sobie tyle uroku, by wymalować sobie na nich przyszłość jasnymi barwami? Sam byłem zaskoczony.
Jeśli graliście kiedyś na Wii, to musicie znać to przyjemne uczucie braku trosk, które w jakiś magiczny sposób wylewa się wtedy ekranu. Już w kilka chwil po tym, jak de Blob 2 wyparł z czytnika mojego Xboksa jakąś poważniejszą i zapewne dojrzalszą produkcję poczułem podobną błogość. Po prześmiesznym i świetnie zrealizowanym filmiku wprowadzającym, w którym to poznajemy zarówno dwójkę głównych bohaterów jak i ich przeciwnika - Towarzysza Blacka - wiedziałem już, że studio Blue Tongue stworzyło grę, w której uśmiech będzie towarzyszył mi na każdym kroku.
I rzeczywiście cala przygoda utrzymana jest w tonie sympatycznej bajki, której dzielni bohaterowie co chwile dają łupnia swojemu wrogowi i tylko cudem zawsze udaje mu się uciec do „innego zamku". Na szczęście rozbita na 11 poziomów (co przekłada się na 15-20 godzin gry w zależności od waszego apetytu na bonusy) pogoń ma tyle uroku, że łatwo przymyka się na to oko. Zwłaszcza, że zarówno końcówka jak i początek każdego etapu okraszone są kolejnym rozkosznym filmikiem, który rozchmurzyłby nawet największego ponuraka i stanowi nagrodę samą w sobie.
Niech żyje kolor! Jeśli chodzi o rozgrywkę to de Blob 2 jest w 85% platformówką z na wpół otwartym światem, którego kolejne dzielnice stają dla nas otworem wraz z wykonywaniem misji zlecanych przez złożony z przesympatycznych (choć porozumiewających się przy pomocy niemożliwych do zacytowania głosek) postaci ruch oporu, nazywający siebie Kolorowym Podziemiem. Na resztę gry składają się proste zagadki logiczne związane ze specjalnymi możliwościami głównego bohatera. Musicie bowiem wiedzieć, że Blob posiada umiejętność zmiany swojego koloru i malowania otaczającego go świata. Wystarczy tylko sadzawka z farbą dowolnego koloru i możemy na nowo ożywiać kolejne krainy zniewolone i wyprane z koloru przez Blacka i jego bezdusznych popleczników.
To naprawdę przyjemny widok, gdy okolica nabiera rumieńców. Na ulice wylegają różnokolorowi mieszkańcy krainy, drzewa wypuszczają owoce, a środowisko reaguje na nasze popisy transformacją terenu. Co więcej, każdy budynek, drzewo czy samochód odpowiada na przemianę dorzuceniem kilku nutek do dynamicznej i przyspieszającej z każdą chwilą muzyki, mieszającej taneczne hity z lat 70-tych z odrobiną jazzu i innych łatwo wpadających w ucho klimatów. Gdy wejdziemy już w rytm, ponura na początku plansza zmienia się w istny karnawał, który nie tylko cieszy oczy kolorami, ale i wlewa radosne melodie w uszy. Niby mam te 26 lat, ale w morzu ponurych strzelanin i opowieści o końcu świata de Blob 2 naprawdę prostymi sposobami potrafił sprawić, że mimowolnie gibałem się w rytm muzyki i szukałem kolejnych obiektów do pomalowania i podbicia tym samym atmosfery kolorowej rewolucji.
Żółty i niebieski dają... Elementy logiczne, o których wspomniałem wcześniej dotyczą głównie mieszania podstawowych barw tak by pomalować budynki w odpowiedniej kolejności, pokonać chronionego pancerzem w danym kolorze przeciwnika czy aktywować przycisk. Tych ostatnich najwięcej jest w sekwencjach 2.5D, w których Blob wciska się do wnętrza opanowanych przez żołnierzy Blacka budynków, by przemienić je od środka.
Jeśli gdzieś musimy przypomnieć sobie lekcje plastyki z podstawówki i to, w jaki sposób uzyskuje się zieleń, brąz czy fiolet to właśnie tam, choć na pewno nie jest to gra wymagająca szczególnego wysiłku intelektualnego.
Czasem trzeba się tylko trochę pospieszyć, ponieważ na każdą planszę mamy przydzielony limit czasowy. Malując domy, kolorując mieszkańców czy chociażby tłukąc wrogów zyskujemy dodatkowe sekundy, ale jeśli zamarudzimy gdzieś dłużej, może ich zabraknąć np. przy finałowej walce. Zwłaszcza, że sterowanie Blobem wymaga przyzwyczajenia. Jego bezwładność w połączeniu z fatalną pracą kamery nie raz i nie dwa sprawi, że prosty skok zamieni się w nalot bombowy na okolicę poniżej Na szczęście po przegnaniu Blacka z danej planszy możemy już na spokojnie porozglądać się za przeoczonymi bonusami i zadbać o to, by każdy jej fragment został pokolorowany.
Pinky i Pan B. Długa kampania na rzecz wykopania Blacka z Prisma City to jednak nie wszystko, co gra ma nam do zaoferowania. Dodatkiem mniejszego kalibru jest możliwość współpracy dwóch graczy. Nie jest ona jednak pełnowymiarowa. W każdej chwili druga osoba może dołączyć do zabawy jako Pinky, kumpel Bloba, pozbawiony jednak jego możliwości. Granie Pinky'm sprowadza się do zabawy celowniczkiem i miotania w przeciwników czy otoczenie kulkami farby. Nie jest to może szalenie wciągające, ale zawsze to lepsza opcja, niż bezczynne patrzenie jak gra ktoś inny.
Na fanów zarówno współpracy jak i rywalizacji czeka jeszcze tryb Party, w którym dwa Bloby rywalizują na podzielonym ekranie o jak najwięcej punktów przyznawanych za pokolorowanie niezbyt dużej planszy. Jako chwilowa przerwa między kolejnymi misjami sprawdza się wyśmienicie. Na przykład jako sprawdzian, kto powinien pokierować poczynaniami Bloba w kolejnym rozdziale przygody.
Werdykt Jestem bardzo zadowolony z faktu, że de Blob 2 przeskoczył z Wii na pozostałe platformy, ponieważ odbyło się to bez jakiegokolwiek uszczerbku dla uroku tej produkcji. Nie sposób być przy niej markotnym, więc - przy założeniu, że śmiech to zdrowie - kilkunastogodzinne odwiedziny Prisma City i jego okolic powinny znaleźć się gdzieś przy szczycie listy leków, na panującą za oknem zimowiosnę. Produkcja studia Blue Tongue może być dodatkowo świetnym mostem do połączenia dwóch pokoleń graczy, mieszkających pod jednym dachem. Nie za łatwa, nie za trudna, ta platformówka jest kolorową oazą czystej frajdy, którą warto mieć na podorędziu, gdy patos i powaga znów zaczną wylewać się z konkurencyjnych produkcji.
Maciej Kowalik