Daylight - recenzja
Horror powinien być straszny, ale Daylight nie tyle straszy, co odstrasza.
10.05.2014 | aktual.: 08.01.2016 13:20
Moda na straszenie graczy najwidoczniej powróciła. Nie brakuje nowych premier, co rusz pojawiają się nowe zapowiedzi - czymś trzeba się wyróżnić. W przypadku Daylight takim elementem miały być proceduralnie generowane plansze, które sprawiałyby, że każda rozgrywka będzie inna. Problem w tym, że do tej gry nie będziecie chcieli wracać.
Daylight Trailer #2: Somebody's Watching
Jest ciemno, a urządzenie oświetla okolicę akurat na tyle, by nie wpadać na ściany, szybko znajdujemy jednak flary oraz fluorescencyjne laski, które po przełamaniu świecą na zielono. Nie jest to mój pierwszy horror i dobrze wiem, że w ciemności czają się potwory, więc podrzucam świecące laski coraz dalej, tworząc sobie świetlistą ścieżkę w mrok. Kilka godzin później, oglądając napisy końcowe, będę się z tego śmiał do rozpuku.
Daylight/ fot. PS4
Daylight nie jest horrorem, bo na to miano nie zasługuje gra, której jedynym sposobem na przestraszenie gracza jest przeszywający trwającą od 10 minut ciszę ryk i pojawienie się na ekranie upiora. Ten najbardziej prymitywny sposób na poderwanie gracza z fotela jest jedyną blotką w rękawie Daylight. Autorzy nawet próbowali wrzucić do gry kilka banałów, jak niewidzialna siła przewracająca regały, trzaskająca drzwiczkami od szafek czy przekrzywiająca obrazy, ale nie działają one w grze, w której po 20 minutach gracz dochodzi do wniosku, że zamiast badać korytarze krok po kroczku, prościej i bezpieczniej jest po nich biegać. Można to robić bez końca - nie ma żadnego paska wytrzymałości.
Daylight składa się z pięciu rozdziałów. By przejść dalej, musimy na danej planszy znaleźć pięć lub sześć różnego rodzaju notatek, które pełnią rolę przekaźnika fabuły. Każda (niewielka) plansza posiada miejsce, w którym po znalezieniu wszystkich zapisków pojawia się przybierający różne formy klucz. Jego trzeba potem dostarczyć do oznaczonej magicznymi znakami bramy. Ten schemat kładzie całą rozgrywkę na łopatki.
Daylight/ fot. PS4
Wspomniałem już, że podszedłem do gry na poważnie. Gdy po raz pierwszy mój elektroniczny gadżet zaczął pokazywać zakłócenia i nie wiedziałem, co się zaraz stanie, serce podeszło mi do gardła (jeśli grać w horror, to tylko na słuchawkach i w nocy!). Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że wystarczy odpalić niszczącą upiory flarę i biegać z nią jak głupi po tunelach, szukając sześciu rzeczy, które umożliwią ostateczny sprint ku bramie i kolejnej powtórce marnego schematu. Tu naprawdę nie ma nic więcej, za co podziękować możemy najpewniej najważniejszemu elementowi kampanii reklamowej - losowo generowanym lokacjom.
W teorii rzecz brzmi świetnie - horror, do którego można wracać, bo nie wiadomo kiedy i skąd coś wylezie. W praktyce rzecz sprowadza się do łażenia po kilku rodzajach identycznych lokacji przez całą grę. I to tak naprawdę kilku - zauważycie to po 10 minutach, a po upływie pół godziny będziecie mieć już pewność, że autorzy nie zadbali o odpowiednią różnorodność "klocków", z których system buduje świat. Z kolejnymi rozdziałami zmienia się otoczenie, ale uczucie deja vu tylko zyskuje na sile. Bo wciąż jedyną rzeczą, której musimy się obawiać, są śmiesznie łatwe do odesłania płomieniem upiory. Na dodatek, by ich wpływ na bohaterkę (zawężające się pole widzenia, a potem śmierć) zaczął działać, duch musi znaleźć się na ekranie. Płakałem ze śmiechu, gdy w trakcie przeglądu pomieszczenia odwróciłem się akurat na tyle, by widzieć twarz upiora na skraju telewizora.
Daylight/ fot. PS4
Najwidoczniej nie wiedział czy już go widzę, czy nie, bo nic mi nie robił. Jeśli flar chwilowo zabraknie (choć na każdej mapce jest ich nieskończone źródło), by uciec przed zagrożeniem wystarczy nie patrzeć w tył i biec przed siebie, aż odgłosy ucichną.
To zresztą kolejny gwóźdź do trumny Daylight - wykonanie. Fora na Steamie huczą od wpisów ludzi, którym gra nie działa albo działa fatalnie. Grałem na PS4, więc problemy sprzętowe tego kalibru mnie ominęły, ale i tak techniczna warstwa Daylight dała o sobie znać. Stan gry ładuje się ponad minutę. Po przejściu do nowego rozdziału rozgrywka zaczyna nawet nie chrupać, a po prostu stawać na kilka sekund przez kolejne minuty. Czyżby następny "cudowny" element losowo generowanych światów? W ostatnim rozdziale rozgrywka chrupała zresztą bez przerwy. Daylight jest pierwszą grą na Unreal Engine 4 i nie dość, że robi silnikowi fatalną reklamę, to w dodatku nie pokazuje nawet ułamka jego mocy. Raz, że świat skrywa ciemność, a dwa - to seria wciąż tych samych, brzydkich i pustych lokacji.
Daylight/ fot. PS4
Nie sprawia mi radości fakt, że nie znalazłem w Daylight ani jednego elementu, który mógłbym na poważnie pochwalić. Namiastkę ciepłych uczuć wzbudziło we mnie poznawanie fabularnego tła przygody - już po ponownym załadowaniu ostatniego zapisu, wcześniej nie było czasu. Z zapisków wyłania się całkiem typowa, ale nawet ciekawa historyjka z czarną magią i zdradą w tle. Tyle że nijak nie może pomóc rozgrywce, a jej prezentacja nie była chyba do końca zaplanowana, bo pod koniec gry kolejne zapiski znajdujemy dosłownie co dwa kroki.
Werdykt Daylight nie zasługuje na miano horroru. To głupiutka gra o paleniu upiorów. To ułomny mod do Mirror's Edge, w którym tylko biegniemy sprintem z pochodnią po identycznych korytarzach zbierając świecące znajdźki. Jeśli ktoś powie Wam, że chce wydać na nią te 40 złotych, to wyskoczcie na niego wcześniej w ciemnym korytarzu i zaświećcie w oczy latarką jednocześnie krzycząc BUUU! Kasa zostanie w kieszeni, a pełnię wrażeń z Daylight będzie miał na koncie.
Maciej Kowalik
Platformy:PC, PS4 Producent:Zombie Studios Wydawca:Atlus Dystrybutor:- Data premiery: 29.04.2014 PEGI:18 Wymagania: 2,3 GHz, 4 GB RAM, karta graficzna DX11
Grę do recenzji udostępnił producent. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.