Day of the Tentacle Remastered - recenzja. Kolonializm, lata 90. i sci‑fi w mackach absurdu

Lubicie przygodówki point and click? Tęsknicie za LucasArts? Macie abstrakcyjne poczucie humoru? A tak ogólnie poczucie humoru? No to czemu jeszcze nie gracie?

Day of the Tentacle Remastered - recenzja. Kolonializm, lata 90. i sci-fi w mackach absurdu
Patryk Fijałkowski

07.04.2016 | aktual.: 07.04.2016 16:53

Nie cierpię tych dni, kiedy inteligentne macki piją radioaktywny koktajl, dzięki któremu wykształcają rączki i psychopatyczne skłonności do władania światem. Ale kiedy już takowe się zdarzają, proszę Bernarda, Hoagiego i Laverne, czyli trójkę osobliwych współlokatorów, żeby poprzenosili się do różnych epok w historii ludzkości i powstrzymali to despotyczne monstrum.Brzmi niedorzecznie? Oczywiście, że tak. Ale w tym tkwi urok klasycznych przygodówek od LucasArts. Nie szukajcie tutaj sensu, klarownych motywacji czy jakiejkolwiek powagi - po prostu zapnijcie pasy, upewnijcie się, że zgarnęliście ze sobą chomika, nitki rozgotowanego makaronu i parędziesiąt kilogramów drobnych, po czym dajcie się porwać beztroskiej, jajcarskiej historii. Ekipa złożona m.in. z Tima Schafera, Dave'a Grossmana, Petera Chana i Rona Gilberta dopieściła tutaj każdy gag, żeby zapewnić Wam odpowiednią dawkę abstrakcji, głupoty i uroczej błyskotliwości.Macki natomiast z daleka są oślizgłe i nieszkodliwe, ale z bliska tylko oślizgłe. A przynajmniej ta Fioletowa, która pewnego dnia postanawia napić się radioaktywnych odpadów z laboratorium swojego stwórcy, nieokrzesanego dr Freda Edisona. Wskutek tego wątpliwego nektaru macka staje się geniuszem zła, który postanawia podbić szeroko pojęty świat. Jej łagodniejszy kolega, Zielona Macka, dzwoni po pomoc do nerda Bernarda, który przybywa na miejsce z dwójką przyjaciół - Hoagiem, czyli nie do końca rozgarniętym, wyluzowanym technicznym zespołu rockowego, i Laverne, dziwaczną studentką medycyny.

Tak rozpoczyna się fabuła Day of the Tentacle, a im w głębiej w las, tym dziwniej. Wystarczy powiedzieć, że Fioletowa Macka ucieka z laboratorium zdominować świat, a trójka współlokatorów wchodzi do wehikułów czasu, by przenieść się do wczoraj i przeszkodzić Fioletowemu w napiciu się odpadów. Niestety, coś idzie nie tak, bo wiecie, coś zawsze idzie nie tak, i Hoagie ląduje w czasach kolonializmu, kiedy ojcowie założyciele z Georgem Washingtonem na czele przygotowują konstytucję Stanów Zjednoczonych, Bernard zostaje w teraźniejszych mu latach 90., a Laverne rozbija się w roku niemalże 2200, kiedy to Macki zniewoliły ludzi.Tutaj docieramy do najmocniejszej części tego klasyka - konstrukcji. Sterujemy bowiem trójką przyjaciół, mogąc przełączać się między nimi w przeciągu sekundy. Jednocześnie każdy z nich jest w tej samej posiadłości, tyle że w innych czasach. Dom Freda Edisona w przeszłości służy zatem za zajazd, gdzie powstaje akurat amerykańska konstytucja, w teraźniejszości jest podupadłym motelem z rodzaju tych, w których pokoje sprzątają pewnie karaluchy, a w przyszłości pełni funkcję głównej bazy Fioletowej Macki aka Władcy Świata.Nieprzeciętnym osiągnięciem jest fakt, że mimo teoretycznie jednej lokacji, nie odczuwa się nigdy znużenia oglądanymi miejscówkami. Wręcz przeciwnie - kameralna sceneria została wykorzystana tak przewrotnie, że daje uczucie świeżości i świetnie dopracowanej, pomysłowej spójności. To bardzo przemyślana gra, w której po pierwszej godzinie mamy właściwie dostęp do każdego pokoju i zakątka świata. Co zatem jest motorem napędowym fabuły, co popycha akcję do przodu?Zagadki, oczywiście. Dużo, dużo zagadek, które sprawią, że zaczniecie myśleć - delikatnie mówiąc - bardzo niekonwencjonalnie o każdym napotkanym przedmiocie, z którym gra pozwoli wejść w interakcję. Przestawicie swoje standardowe myślenie na temat rzeczywistości, wchodząc na poziomy absurdu, których nie powstydziłby się i Pratchett, i Douglas Adams, i Monty Python, i stały bywalec ośrodka dla umysłowo chorych. Jednocześnie wszystkie napotkane i wywołane zależności między przedmiotami zaoferują w miaaarę logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Ale przede wszystkim rozbawią swoją głupkowatością i błyskotliwością - równocześnie!Taki już urok point and clicków od LucasArts. I niekiedy utrapienie - kilka łamigłówek wchodzi na taki metapoziom absurdu, że gracz może zaciąć się na dłuższy czas. Serwis HowLongToBeat szacuje, że jednorazowe przejście Day of the Tentacle to robota na około 6 i pół godziny. Jednak moje przeciętne szare komórki i nieustanne próby użycia sztucznych wymiocin do pobrudzenia łóżka George'a Washingtona przeciągnęły przygodę do godzin dziesięciu. A i tak muszę przyznać ze wstydem, który pali mi policzki i kopie zwiniętą w pozycji embrionalnej dumę, że nie mając nieograniczonego czasu na grę, musiałem dwa razy posiłkować się solucją. Pierwszego nawet nie żałuję - okazało się, że przedmiot, z którym trzeba było wejść w interakcję, był bardzo słabo wyeksponowany, za co akurat obwiniam projektantów. Ale za drugim razem winne było już tylko moje niegroźne zidiocenie.

Niezwykle istotnym elementem jest też fakt, że Bernard, Hoagie i Laverne za pomocą wehikułów mogą przesyłać między sobą przedmioty. Podwyższa to poziom trudności, bowiem trzeba ogarniać trzy lokacje równocześnie. Wątki, przeszkody i cele przeplatają się ze sobą, mącąc w głowie. Często duperel podniesiony przez Hoagiego we wczesnej Ameryce przyda się Laverne w odległej przyszłości. Często też wykonując jakąś akcję w jednej epoce, zmieniamy stan rzeczy w innej, co prowadzi do przezabawnych zagadek, które skutkują pomysłowym zwrotem akcji. Day of the Tentacle błyszczy najjaśniejszym światłem, kiedy bawi się czasem.Należy też pochwalić ekipę z LucasArts, która ewidentnie wyciągnęła wnioski po Secret of Monkey Island 2, gdzie również dostawaliśmy do dyspozycji 3 rozległe wyspy, i również przedmiot z jednej przydawał się na, powiedzmy, trzeciej. Ogarnialiśmy to jednak za pomocą jednego, biednego Guybrusha Threepwooda, co skutkowało męczącym backtrackingiem. Tutaj natomiast mamy trzech bohaterów, którzy dynamicznie wymieniają się całym swoim ekwipunkiem.No dobrze, opisałem grę z perspektywy osoby, która grała w nią pierwszy raz w czasach Rifta i DLC, ale wiele osób z pewnością próbowało wyciągnąć sweter spod śpiącego w motelu grubasa już w 1993 roku, kiedy oryginalnie wyszło Day of the Tentacle. Recenzowana dzisiaj gra to remaster, który poza przypomnieniem o tym, jak kiedyś było beztrosko i fajnie, ma też dostosować przygodówkę do naszych czasów.

Stąd, przede wszystkim, odświeżona grafika. Odświeżona w najlepszy możliwy sposób, z tą samą dbałością o detale jak w przypadku reinkarnacji Secret of Monkey island, zamieniająca przestarzałe już piksele na pięknie narysowane plansze rodem z najlepszych i najbardziej zwariowanych (melodii) kreskówek. Jednocześnie zaledwie sekunda i wciśnięcie odpowiedniego przycisku dzieli nas od powrotu do pełnego retro. Dynamiczne przełączanie się między starą i nową oprawą audiowizualną (muzyka również została odświeżona) to najlepszy sposób, by zachwycić się jakością remastera i docenić nakład pracy twórców.Uwaga, plot twist - Day of the Tentacle to tak naprawdę sequel przygodówki z 1987 zatytułowanej Maniac Mansion. Tam po raz pierwszy poznajemy Freda Edisona, jego rodzinę i inteligentne macki. Day of the Tentacle zawiera kilka nawiązań do tamtej odsłony, ale nieznajomość pierwowzoru nie psuje w żaden sposób zabawy. Co więcej, w Day of the Tentacle jest komputer, na którym możemy przejść całe Maniac Mansion. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nawet zapisywać tam grę i wracać do maszyny, gdy mamy ochotę. Grocepcja pełną gębą.Zmodernizowano też interfejs, bo ten z 1993 charakteryzuje się wygodą szpitalnego łóżka. Teraz po kliknięciu na odpowiedni przedmiot wyskoczy koło pełne możliwych interakcji - wiecie, popchnięcie, pociągnięcie, przyjrzenie się, podniesienie, otworzenie, zamknięcie... Wciąż jest tego niepotrzebnie dużo, ale i tak można odczuć poprawę komfortu podczas sterowania postacią. Jeśli ktoś jednak z jakichś masochistycznych bądź sentymentalnych pobudek woli zostać przy starym interfejsie, spokojnie może połączyć go z nową oprawą.

Ogromną zaletą remasterów LucasArts są też dodane komentarze deweloperów, którzy wspominają wspólnie okres tworzenia gry i jej poszczególnych elementów. Nie inaczej jest w przypadku odświeżonego Day of the Tentacle - posłuchamy mnóstwa zabawnych i błyskotliwych rozmów, wysłuchamy niejednej ciekawostki i poznamy tę kultową przygodówkę od kuchni (z trzech różnych epok!). Upewnimy się też, że Day of the Tentacle tworzyło grono inteligentnych, pozytywnie zakręconych pasjonatów i jeszcze przyjemniej będzie nam się grać...... o ile już kiedyś przeszliśmy Dzień Macki. Bo jeśli to nasz pierwszy raz, odpalenie deweloperskich komentarzy raczej mija się z celem. Interesujące rozmowy twórców zagłuszają to, co dzieje się w świecie gry i niejednokrotnie odwracają uwagę od licznych przerywników. To atrakcja dla starych wyjadaczy albo osób, którym chce się przechodzić remastera po raz drugi. Trochę szkoda, że w całej tej fajności, tęczach i pięknych kotletach, nie pomyślano o tym, żeby kontrolować, kiedy chcemy słuchać twórców, a kiedy jednak nie.

A skoro już jesteśmy przy wadach - finał tej gry jest zbyt szybki! I za łatwy! I w ogóle...Nie zmienia to jednak faktu, że Day of the Tentacle Remastered to ekstraklasa przygodówek point and click. Nie grałeś, a lubisz ten gatunek? Nawet się nie zastanawiaj i zmień sobie ocenę na soczyste Trzeba. Grałeś kiedyś? Spróbuj jeszcze raz, Warto - wspaniała oprawa i przewodnicy tego wirtualnego muzeum w postaci twórców gry to wystarczająco dużo powodów, by bawić się co najmniej zacnie. To ciepłe dzieło z duszą i na zmianę durnym oraz błyskotliwym humorem. Tutaj nawet milcząca, nieruchoma mumia ma więcej polotu niż masa bohaterów współczesnych gier.Więcej o naszym systemie ocen.* "Straż nocna", T. Pratchett; cytaty w śródtytułach pochodzą z twórczości ukochanego Sir Terry'ego Pratchetta, ponieważ przygodówki LucasArts zawsze kojarzą mi się z inteligentnym humorem Świata Dysku

** "Złodziej czasu", T. Pratchett

*** "Ciekawe czasy", T. Pratchett

**** "Ciekawe czasy", T. Pratchett (i chińskie przysłowie)Platformy: PC, PS4, PS Vita

Producent: Double Fine Productions

Wydawca: Double Fine Productions

Dystrybutor: dystrybucja cyfrowa

Data premiery: 22.03.2016

PEGI: 3

Grę do recenzji udostępnił producent. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.