Datura - błądzenie po lesie ze snu [Recenzja]
Odpowiedź na pytanie: "czym jest Datura" jest proste. To gra przygodowa korzystająca z kontrolera Move. Ale czy jest to dobra gra? Z odpowiedzią na to mam nie lada problem.
Jestem rozdarty. Ta połowa mnie, która uwielbia gry inne, eksperymentalne, nie tak oczywiste, jest zachwycona. Zachwycona, że Sony postanowiło podjąć ryzyko i wypuścić tak inną grę od tego, do czego przyzwyczaiła nas obecna generacja konsol. Fakt, że grupie Polaków udało się przekonać kogoś do wydania pieniędzy na grę przygodową i jeszcze zdobyć wsparcie prestiżowego, wewnętrznego studia koncernu z Santa Monica robi wrażenie. Duży promuje małych, bo chce pokazać coś innego. Spełnienie marzeń!
Druga połowa, ta, która po prostu lubi sobie pograć, nie jest jednak Daturą usatysfakcjonowana. To prosta gra przygodowa z niewygodnym sterowaniem i zbyt niejasną fabułą, abym chciał traktować ją poważnie.
Jest to z całą pewnością gra. W przeciwieństwie do Dear Esther, które również opowiadało o majakach na granicy snu i jawy, jest tu coś do zrobienia. Gracz musi trochę pokombinować, zastanowić się, a następnie naszarpać się z Movem, aby wykonać czynność, jaka jest od niego oczekiwana. Czułem, że coś ode mnie zależy, nie byłem biernym widzem.
To proste rzeczy jak rzucanie piłką, pociąganie za klamkę, zasłanianie się tarczą czy granie na cymbałkach. Move, mimo wszystko, nie jest najbardziej precyzyjnym urządzeniem, więc zamiast chłonąć klimat, często wyginałem rękę w dziwnych pozycjach, aby tylko pociągnąć za tę cholerną klamkę, a kamerka jakoś nie chciała od razu sczytywać moich gestów. Być może to kwestia przyzwyczajenia, takich gier jest mało, z Move korzystam od czasu do czasu, ale nie było to dobre. Nie było intuicyjne. Można sterować padem, ale wtedy pozbywa się grę całego elementu naśladowania czynności, całego poziomu immersji.
Po półtorej godziny spędzonej z grą waham się czy określić fabułę jako "nieoczywistą" czy też może "nieistniejącą". To drugie byłoby krzywdzące, ale twórcy są bardzo oszczędni w serwowaniu opowieści odbiorcy. Datura sprawia wrażenie sennej wizji, w którą ktoś postanowił rzucić kilka różnych motywów. Nie muszą trzymać się kupy - to w końcu sen. Trudno jednak powiedzieć, aby satysfakcjonowały. Gdzieś po drodze jestem zmuszany do podjęcia wyborów, których wagi nie jestem zazwyczaj świadomy, ale dzięki temu podróż jednej osoby może różnić się nieznacznie od tego, co przeżyła druga.
Błąkam się więc po dziwacznym lesie, przytulam do brzózek, wsiąkam w nastrojową ścieżkę dźwiękową, uciekam przed myśliwym, ale nie wiem, do czego to służy. Czy tak właśnie czuje się osoba pogrążona w śpiączce? Mam kilka pomysłów, dlaczego w tym stanie się znalazła, ale autorzy nie kwapili się z poinformowaniem mnie na końcu, który z nich jest właściwy.
Cześć uzna to za zaletę, część za wadę. Koniec końców zmusiła mnie do zastanowienia się, co też autor miał na myśli. To niezbyt częste.
Werdykt Datura jest inna. Co prawda po Traumie Krystiana Majewskiego i Dear Esther ze studia thechineseroom nie można narzekać na brak gier opowiadających o tym, co dzieje się gdzieś na granicy snu, to - tak czy siak - jest inna. Spokojna, nastrojowa, operująca innymi środkami wyrazu niż większość tegorocznych produkcji.
Półtorej godziny błądzenia po lesie pozostawia poważny niedosyt i obawiam się, że wielu może uznać to za ogólną regułę dla gier przygodowych. Mam nadzieję, że Datura to wstęp do czegoś większego, bo trudno jest mi ją polecić wszystkim. Jeżeli lubicie eksperymenty i macie cierpliwość do gier, które nie są technicznie doskonałe, to spróbujcie. Gra kosztuje raptem 30 złotych.
Tak, w gruncie rzeczy jestem zawiedziony. Ale nie jest też powiedziane, że każde dziwactwo ma nas zachwycać.
Konrad Hildebrand