Daj pan dychę - o notach maksymalnych w mediach branżowych lub bolesnych konsekwencjach ich braku

Daj pan dychę - o notach maksymalnych w mediach branżowych lub bolesnych konsekwencjach ich braku

Daj pan dychę - o notach maksymalnych w mediach branżowych lub bolesnych konsekwencjach ich braku
Paweł Olszewski
21.01.2016 14:15, aktualizacja: 24.01.2016 13:05

Znam jegomościa, który zawsze powtarza, że nigdy nie grał w grę "na dychę", taką zasługującą na najwyższą ocenę wedle przyjętej skali.

Kilka razy drążyłem temat. Dowiedziałem się, że jego ulubioną pozycją wszech czasów jest The Last of Us. Na konsole dosiadł się akurat przy starcie poprzedniej generacji, więc ma nieco łatwiej - wybierał spośród gier ostatniej dekady.

Jednak nawet zapytany, jaką ocenę w skali od jednego do dziesięciu wystawiłby ostatniej produkcji Naughty Dog, odparł z pełnym przekonaniem: dziewięć. Wytłumaczył mi to zwięźle - maksymalna ocena oznaczałaby ideał, ideał jest nieosiągalny, ergo nie można wystawić maksymalnej oceny żadnej, nawet bliskiej ideału grze. Bo po prostu nigdy nie będzie idealna.

Podobnym tokiem myślenia, choć odrobinę mniej radykalnym, kierowały się jeszcze kilka lat temu czołowe media growe świata. Nazw można by wymienić więcej, jednak pozostanę przy swoich ulubionych przykładach: Famitsu i Gamespot. Moment, w którym padła legendarna czterdziestka w pierwszym czy „dyszka” w drugim, wstrzymywał chwilowo oddech na całym świecie.

Nic w tym zresztą dziwnego - dużo częściej mieliśmy okazję oglądać deszcz meteorytów niż zobaczyć recenzję tych dziennikarzy zwieńczoną maksymalną notą. Między trzecim Tonym Hawkiem a Grand Theft Auto IV (obie dziesięć na dziesięć według Gamespotu) minęło niemal siedem lat. Mnożąc to przez liczbę produkcji wypuszczanych na rynek rocznie w tamtych czasach, czyli o wiele więcej niż dzisiaj, wychodzi nam kilkaset tytułów, z których żaden nie dostąpił podobnego zaszczytu.

„Jeszcze kilka lat temu”, ponieważ ostatnio balon pękł. Przez ostatnie dwa lata Gamespot maksymalną notą obdarzył Bayonettę 2, Journey w wersji na PS4, Dziki Gon i Phantom Pain, trzy ostatnie wyłącznie w 2015 roku. W Famitsu zmiana miała miejsce kilka lat wcześniej, plus minus od premiery Super Smash Bros. Brawl - od wtedy prawie co roku przynajmniej jedna gra zgarniała pełną pulę (z małą przerwą między GTA V i Phantom Pain).

Japoński periodyk nadal traktuje się z wielkim respektem - wszak wielokrotnie współtworzył historię branży - ale na wynik 40/40 wszyscy spoglądamy już z przymrużeniem oka. Wiadomo, że jeden tytuł zgarnie maksa, bo jest kolejną częścią kochanej serii, drugi z powodu zasłużonych nazwisk, trzeci dlatego, że „nasz, japoński”, a najlepsze zachodnie, by zaprezentować (konieczny już dzisiaj) szacunek dla Zachodu. O tych stanowiących efekt zakurtynowej współpracy periodyku z wydawcą wolę nawet nie myśleć.

Czyżby w podobnym kierunku zmierzał powoli Gamespot? Nigdy nie dowiemy się, czy Metal Gear Solid V tak naprawdę miał otrzymać dziewięć, a delikatne podbicie nie było karą dla Konami za całą Kojimaferę. Chciałbym w to wierzyć, bo Fantomowy Ból delikatnie zawiódł.

Z kolei przykład Journey dokumentuje to, co w recenzentach drzemie od lat - gdy czują, że grają w rzecz zjawiskową, ale boją się przekroczyć granicę, zza której nie ma powrotu - co w przypadku portalu słynącego z niestawiania dziesiątek jest wystawieniem dziesiątki. I nie przekonują tutaj zdania, że dopiero na PlayStation 4, po kosmetycznych usprawnieniach, Journey ociera się o artyzm. To klasyczna próba zadośćuczynienia, albo dosadniej: przeprosin za wcześniejsze tchórzostwo.

Ale spójrzmy inaczej. Siedem lat między Jastrzębiem a GTA IV. W tych siedmiu latach kryje się cała generacja konsol. Pochowano tam poczciwe PS2, pierwszego Xboxa i Gamecube'a. Wraz z nimi wszystkie tytuły, o jakie się wtedy zabijaliśmy.

Dziś początkujący gracz znajdzie odpowiedni artykuł, gdzie zsumowane są gry obdarzone na serwisie maksymalną notą i zobaczy, że na rynku musiała być kilkuletnia zapaść. Nie przeczyta tam o Ico, Shadow of the Collossus, Halo, Wind Wakerze, Okami, Metroid Prime czy Metal Gear Solid 3 (i kilku pozostałych, które już zakiełkowały w Waszych myślach). Rzuci okiem na recenzję Wind Waker HD, by tam zobaczyć, że Gackowa Zelda to dziś absolutna klasyka. No fajnie, tylko dlaczego w artykule o tych najważniejszych nie znaleziono dla niej miejsca?

Ponownie - bo ktoś się zawahał. Łatwo zrozumieć presję, jaką odczuwa recenzent, którego wypociny za chwilę przeczyta cały świat, który będzie miał wkład w średnią na Metacritic i zakładkę „Reception” na Wikipedii. Łatwo też wydawać sądy z perspektywy dziennikarza krajowego, mróweczki branży. Tutejsze oceny mają maleńki (czasem żaden) oddźwięk.

Niemniej ta dość drastyczna zmiana metod gigantów nie ma w sobie nic ze "sprzedawania się" lub moralnej kruchości. Maksymalna nota pada, by w oś czasu wbić punkt odniesienia. Żeby potem nie pozostały białe plamy. Inaczej byłoby tak, jak teraz - jedynym kamieniem milowym poprzedniej generacji zostało Guns of the Patriots, które nawet na pokładzie PlayStation 3 nie miało żadnej konkurencji. Bo na przykład The Last of Us dostało identyczną notę, co ostatni Need for Speed. A jedyną genialną platformówką od ery szesnastobitowców jest Super Mario Galaxy 2. Bo choćby taki Super Mario 64 otrzymał "zaledwie" dziewięć. Ubogo to nasze poletko prezentowałoby się w porównaniu do innych działów kultury i sztuki, chociażby kina.

Czy ostatni przyrost „dyszek” lub „czterdziestek” oznacza, że krytycy obniżyli wymagania? Wolałbym tak nie myśleć, idealistyczne podejście każe mi wierzyć w sens recenzenckiej misji. Zgodziłbym się jednak na argument, że zamiast bezmyślnie wypatrywać Absolutu, którego istnienia nie sposób być pewnym, nareszcie doceniamy cuda codzienności.

Adam Piechota

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)