Czy "Piksele" są rzeczywiście tak słabe, jak wszyscy mówią? [RECENZJA]

Czy "Piksele" są rzeczywiście tak słabe, jak wszyscy mówią? [RECENZJA]

Czy "Piksele" są rzeczywiście tak słabe, jak wszyscy mówią? [RECENZJA]
marcindmjqtx
27.07.2015 17:55, aktualizacja: 15.01.2016 15:36

Tak, to ten film, przy którym wszyscy przeżywają, że jest tam Adam Sandler.

Pewne jest jedno - "Piksele" to bardzo głupi film. Czy ktoś jest zaskoczony? Nikt nie próbował materiałami promocyjnymi sugerować niczego innego - mamy historię kosmitów atakujących Ziemię pod postacią starych gier z automatów i nerdów broniących planety dzięki swojej nieprzeciętnej wiedzy o tychże grach. Żaden trzeźwo myślący widz sadowiący się wygodnie w sali kinowej nie powinien oczekiwać fabularnych fajerwerków czy choćby krzytyny (piksela?) logiki.

Dobra, "Piksele" są zatem filmem głupim, ale czy przy okazji sprawiają jakąkolwiek przyjemność? Popremierowa wrzawa i fekalioburza, jaka wybuchła w internecie, zdawała się sugerować, że nie. Że dno, tragedia i Adam Sandler. Po seansie muszę się... nie zgodzić? A może raczej zgodzić tylko częściowo. Fakt, "Pikselom" daleko do filmu, przy którym będziecie się świetnie bawić, poklepując udo ze śmiechu albo który polecicie znajomym, ale kiedy już się go ogląda... nie jest tak źle.

"Piksele"

To w sumie kiepska rekomendacja, prawda? Ale tak właśnie było: podczas seansu nie krwawiły mi oczy, nie pleśniał mózg, nawet z trzy razy usta wykrzywiły się w skromny uśmiech. Główny pomysł na fabułę ma w sobie pewien urok (może dlatego, że nie pochodzi od twórców filmu?). Uczynienie bohaterami pikselowatych postaci z lat 80. jest interesujące, niestety, ostatecznie potencjał tego zabiegu nie zostaje wykorzystany nawet w połowie. Wszystkie te Galagi i Donkey Kongi służą tylko za potwory do wyeliminowania. W ich miejsce równie dobrze można by wsadzić jakąkolwiek inną maszkarę. Mało tego, w finałowych scenach filmu kultowe postaci - spojler! - którym chyba jednak miał być w tym filmie złożony pewien hołd, stają się dosłownie mięsem armatnim.

Chlubnym wyjątkiem jest Pac-Man - sekwencje z wielkim, żółciutkim obżartuchem, to najlepsze momenty "Pikseli". Głównie dlatego, że zrobiono to, co powinno być obecne przez cały film - wzięto grę i całą jej mechanikę pomysłowo przeniesiono do rzeczywistej walki na ulicach Nowego Jorku. Bohaterowie ganiają Pac-Mana za pomocą "duszków", czyli samochodów ze specjalnym polem siłowym, natomiast kultowy zjadacz kulek niekiedy wzmacnia się energią, która sprawia, że przez 10 sekund to on goni bohaterów. Jest dynamicznie, znajomo i zmyślnie. Gdyby inne gry przeniesiono i zainstalowano w realnym świecie z takim pietyzmem, "Piksele" byłyby o wiele ciekawszą rozrywką.

"Piksele"

Głównym problemem tego filmu jest to, że poza elementem, który i tak kuleje (pikselowate postacie z gier), nie ma on za wiele do zaoferowania. Jest w gruncie rzeczy bardzo przeciętny. Ma przewidywalną, szczątkową fabułę. Ma typowe wątki komediowo-familijne, w których bohaterowie znajdują wiarę w siebie i stają się Kimś, a główny bohater i bohaterka flirtują cały film, by podsumować to romatycznym pocałunkiem. Ma żarty, które zazwyczaj nie śmieszą, sporadycznie bawią i czasami żenują. Ma swojego Jar-Jara w postaci Q*berta. Ma... Nie wiem, co jeszcze ma. Na pewno nie charyzmę czy jakiś wyróżnik. Cóż, Sandler nie jest zły (odłóżcie te pochodnie, proszę, i widły też, mam alergię na widły), a Peter Dinklage daje radę...

Użyłem już sformułowania "głównym problemem tego filmu", prawda? To było nierozsądne, bo tak naprawdę główny problem tego filmu jest inny i prezentuje się znacznie smutniej niż przeciętność twórców. Smutno wygląda bowiem fakt, że film, który teoretycznie miał promować w jakiś sposób szeroko pojętą kulturę gier, ostatecznie robi coś przeciwnego. Filmowi bohaterowie, którzy jako dzieci grali namiętnie w gry, wyrośli na życiowych nieudaczników, wiecznych prawiczków, śmiechu wartych egocentrycznych dupków. Społeczeństwo patrzy na nich z politowaniem, oni sami zdają się żyć w pozbawionym barw świecie, nieco zresztą od niego oderwani. Granie w gry w filmie Columbusa jest passé; oczywiście do momentu, aż zaatakują nas obcy pod postacią bohaterów z automatów...

"Piksele"

"Piksele" nie silą się też na jakieś głębsze wejście w tematykę gier. Brodzimy tutaj w popkulturowej kałuży, zamiast pluskać się w jeziorze. Współczesne gry to oczywiście Halo i Call of Duty, mamy też urywki The Last of Us, ale tylko w odniesieniu do tego, jakie to brutalne i czemu gra w to dziecko. Okazje do jakiegoś szerszego komentarza, do interakcji między tym, jak było kiedyś w świecie gier, a jak jest teraz, są nieustannie zadeptywane. Nie o to w końcu chodzi. Chodzi o to, że to jest nerd i ślini się do fikcyjnej laski z pikseli, a teraz może uratować świat. Film Columbusa zostaje na bezpiecznym podwórku masowej papki, która nie pobudzi do absolutnie żadnych refleksji i nie zmieni absolutnie niczyjego podejścia do graczy. Niby nie można tego oczekiwać od filmu tak głupiego jak "Piksele", ale jeśli nie chciano promować growej kultury, można było chociaż darować sobie stawianie jej w tak ponurym świetle. Nagle okazuje się, że niepoważny komentarz Wendzikowskiej pokrywa się ze scenariuszem filmu.

"Piksele"

Napisy końcowe wzbogacone są streszczeniem akcji w postaci 8-bitowych wersji scen z filmu. To bardzo ładny zabieg, pomysłowy, i przy okazji miły gest, jeden z nielicznych, które rzeczywiście oddają hołd kulturze gier. I gdyby tylko tego typu twórcza pomysłowość i szacunek wyszedł poza napisy końcowe, moglibyśmy mieć ciekawy film o grach. A tak - mamy maksymalnie przeciętny.

Patryk Fijałkowski

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)