Czy przywiązujemy się emocjonalnie do postaci w grach? [Klub Dyskusyjny]
I która postać ma większą głębię - kwiaciarka z Final Fantasy czy żołnierze z XCOM-a?
W ostatnim czasie chyba najbardziej "zżyłem" się z... Geraltem. Widzę w tym dużą zasługę kapitalnie rozpisanego świata, wątków i postaci, które potrafiły wzbudzić we mnie autentyczne emocje. Przebić się przez skorupę gracza, odgrywającego jakąś rolę.
Wiedźmin 3: Dziki Gon - Edycja Gry Roku zwiastun
Final Fantasy VII - Aerith's Theme [HQ]
Ale żadna postać nie musi umierać, by to przywiązanie stało się rzeczywiste. Kazuma Kiryu to właściwie mój ziomek, znam go jak własną kieszeń i zwyczajnie szanuję. Nie jestem szczególnym fanem narracji w Uncharted, ale The Last of Us Psiakom pod tym względem wyszło, także mi zależało. Wiedziałem, jak skonstruowana będzie relacja z Trico w The Last Guardian, a mimo to polubiłem mojego słodkiego giganta. No i mam swoje ikony. Postaci, bez których nie wyobrażam sobie gier. Ktoś powie, że to głupie, bo maskotki Nintendo lub serii, jakie towarzyszą mi od lat, są spisane na nieśmiertelność. I dobrze, niech te gry powstają przez całe moje życie, a nawet po nim. Dopóki będę mógł, będę z nimi trzymał sztamę.
O dziwo, sytuacja jest zupełnie odwrotna w grach, gdzie postacie są niemal całkowicie bezduszne i pozbawione osobowości. Już od pierwszych XCOM-ów dorabiałem całe historie do moich żołnierzy i tworzyłem wyimaginowane więzi między nimi. Do tego stopnia, że łączyłem ich w pary operujące razem na polu bitwy. A kiedy jeden zginął, czasem z premedytacją wprowadzałem pierwszego w "szał" spowodowany utratą przyjaciela. Tak samo było w Jagged Alliance, Xenonauts i każdej turowej grze taktycznej. Ktoś powie: przecież mogłeś wczytać grę. Nie. Nie mogłem.
Redakcja (bez Patryka i Dominika, bo im za dobrze na Oper'erze)