Czy jesteśmy w stanie zrezygnować z części zabawy na rzecz większego realizmu gier?

Czy jesteśmy w stanie zrezygnować z części zabawy na rzecz większego realizmu gier?

marcindmjqtx
29.05.2012 19:00, aktualizacja: 15.01.2016 15:42

Gry wideo mają coraz bardziej "poważne” fabuły. Jednak jedna rzecz pozostaje niezmienna: hordy przeciwników, których trzeba się pozbyć po drodze do zakończenia.

Od wczoraj gram w Max Payne 3 i dawno się tak dobrze nie bawiłem przy żadnej grze akcji. Pasuje mi absolutnie wszystko: opowieść, bohater, klimat, nastrój, mechanika samego strzelania. Podczas grania nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu, że gra byłaby jeszcze bardziej przekonująca, gdyby Max nie musiał przedzierać się przez dziesiątki przeciwników.

Weźmy poziom rozgrywający się w Nowym Jorku. Zaczyna się od sceny wypełnionej nawiązaniami zarówno do Rodziny Soprano (gangster ma na imię Tony, jego ojciec gangster również) jak i wizerunku Amerykanów włoskiego pochodzenia jaki znamy z przygłupiego serialu Jersey Shore. Max wdaje się w sprzeczkę z kilkoma bandziorami, w efekcie czego szybko okolica zamienia się w strefę wojny.

Tym facetom na pewno chciałoby się jechać z Jersey do Nowego Jorku, bo dwudziestoletni głupek dał się obrazić.

Zgadzam się, poziom w grze akcji, w którym mamy do zabicia czterech przeciwników, nie byłby zbyt emocjonujący. Ale sytuacja gdy kończymy go z 50 trupami na końcu jest trochę śmieszna. Zwłaszcza gdy pamiętamy jak we wspomnianej Rodzinie Soprano funkcjonowały gangi - to jest Nowy Jork, a nie fawela, aby można ot tak zmobilizować kilkudziesięciu drabów z karabinami. Porachunki gangsterów w serialu były daniami serwowanymi na zimno, władza osiągana pojedynczymi, chirurgicznymi uderzeniami. Czy starający się pozostać w ukryciu przestępcy ryzykowaliby gigantyczną strzelaninę tylko dlatego, że ktoś obraził jednego w nich? Trupy na ulicach szkodzą interesom.

Podobnie poziom na stadionie: zaczyna się od jednego snajpera czającego się na trybunie, w ciągu następnej godziny Max likwiduje kolejnych dwóch i cały tabun ich uzbrojonych po zęby kumpli. Strzelanina na dyskotece? Nagle pojawiają się bandyci z wyrzutniami rakiet etc. itd. Sytuacja potrafi eskalować strasznie szybko do rozmiarów, które potrafią wywołać zgrzyt.

Gry rządzą się zupełnie innymi prawami niż serial, niż filmy. Gdyby nie było przeciwników, to nie mielibyśmy za bardzo do kogo strzelać. Nie byłoby co robić. Jest trochę tak, że z jednej strony twórcy nawiązują tonem opowieści do zachodniego kina, ale jeśli chodzi o tempo i bombastyczność akcji - pełnymi garściami czerpią z kina azjatyckiego, z Hong-Kongu. W "Człowieku w ogniu”, filmie z Denzelem Washingtonem bardzo bliskim tematycznie trzeciemu Maksowi, główny bohater zabija około sześciu-siedmiu osób. W grze akcji to byłoby trochę za mało.

To nie jest oczywiście nic złego. W końcu po to gramy w strzelanki - aby mieć do kogo strzelać. Czasami przewaga liczebna wrogów podkreśla wręcz siłę bohatera. Idąc przez klub nocny i strzelając z pistoletu do kolejnych przeciwników mam poczucie, że Max jest od nich jakieś sto razy lepszy. Oni są kompletnymi amatorami, a on, niemalże w pojedynkę, jest w stanie stawić im czoło. A skoro on, to tym samym sterujący jego poczynaniami ja. To miłe uczucie.

Paradoksem współczesnych gier jest to, że ze względów technologicznych łatwiej jest wrzucić 60, pojawiających się w kolejnych falach wrogów, niż umieścić podobną liczbę statystów w jednym miejscu i czasie - na przykład na parkiecie dyskoteki. Coby nie mówić o Call of Juarez: The Cartel, to Techlandowi udało się stworzyć bardzo przekonującą scenę w dyskotece. Jest pełna ludzi i tańca.  Po prostu autentyczna. W Max Payne 3 jest niestety tak, że bohaterowie wchodzą do ekskluzywnego nocnego klubu, w którym widać w danym momencie może kilkanaście bawiących się osób.

Czy zmniejszenie liczby przeciwników w grach jest w ogóle możliwe? Tak, ale w wyniku tego powstają zupełnie różne produkcje. Left 4 Dead atakowało gracza hordami zombie do zabicia, na tym polegało główne clou rozgrywki. Z kolei w pierwszym odcinku The Walking Dead zabiłem chyba jedynie dwa żywe trupy. Pierwsze to drużynowa gra akcji, druga, kameralna gra przygodowa. Operation Flashpoint stawiało na kameralność akcji i działanie małych oddziałów, Call of Duty to po prostu wojna na skalę globalną. Zupełnie inne doświadczenia, inne oczekiwania odbiorców.

Max Payne 3 z realistyczną liczbą przeciwników jest możliwy, ale nie byłby już tak naprawdę Maksem Payne 3. Czy chciałbym w coś takiego zagrać? Pewnie! Ale oczekiwałbym zupełnie innych przeżyć niż po strzelance. W końcu nikt nie chce grać w nudne strzelanki.

Konrad Hildebrand

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)