Czy gry budzą w nas agresję?
Jak bumerang powraca temat agresji w grach, którego osobiście mam już po wyżej uszu. W końcu jest z nim trochę jak z pierwszą wojną światową - przeciwnicy się okopali i trwa impas. Z jednej strony frontu, jesteśmy my, gracze, cytujący badania poważnych naukowców, z drugiej, zazwyczaj politycy, różnej maści dewoci (gry to dzieło szatana!) i inni ulepszacze cudzego życia. Tymczasem zaskoczył mnie wpis Cubittusa na Zagraceni.pl, który jakby postanowił zmienić pozycje:
„Wydaje mi się niestety, że ci, którzy udowadniają brak negatywnego wpływu gier na nerwy człowieka nigdy w życiu nie grali w grę komputerową. Ileż razy każdy - każdy! - z nas miętosił pada w łapach, a w ustach grało melodyjne "kurrrrrrrrrrrrrrr”, gdy bossowi zostawało 10% energii, a my akurat ten jeden raz nie trafiliśmy z kombosem tam, gdzie powinniśmy nie powiecie mi chyba, że to nie jest agresja? Przyznam się, że parę razy zdarzało mi się cisnąć padem (o dywan na szczęście, i to miękki). Agresja w czystej formie!”
Faktycznie, trudno się nie zgodzić z tak postawioną tezą. Ale to przecież agresja skierowana w stronę rzeczy martwych. Od tego, że cisnę padem (choć ja ograniczam się do bardzo mocnego wciskania guzików) gorzej poczuje się najwyżej mój portfel. Zresztą, taką samą agresję, a nawet większą wywołują u mnie moi wykładowcy, zatem jest to raczej kwestia ewentualnych niepowodzeń, a nie samych gier. Wydaje mi się, że wszelkie badania nt agresji w grach dotyczą tych samych emocji, ale skierowanych w stronę drugiego człowieka. Nie wiem jak Wy, ale ja nie mam ochoty krzywdzić bliźnich po frustrującej partii w Fifę, co najwyżej deweloperów, a Ci są daleko i poza moim zasięgiem. Co ważne, okazało się też, że dodatkowa dawka przemocy w grze wcale nie podnosi naszego apetytu na nią. Udowodniły to badania sondażowe przeprowadzone na dwóch i pół tysiącach graczy przez Andrewa Przybylskiego z University of Rochester. Dawał on pograć w Half-Life 2 dwóm grupom badanych, jedni dostawali ultra krwawą wersję, w drugiej pokonany przeciwnik po prostu znikał. Okazało się, że poziom brutalności gry wcale nie wpływa na jej atrakcyjność. Według Przybylskiego, to co przyciąga nas do gier, to poczucie, że jesteśmy kompetentni - np. przydatni dla drużyny. Pokrywałoby się to z moją teorią nt ciskania padem. To nie czysta agresja, raczej autoagresja wynikająca z niemożności poradzenia sobie z trudnym fragmentem. Dlatego ja dawno już porzuciłem ultra wymagające gry, a Obliviona przeszedłem tak, by nikt mnie niespodziewanie nie ukatrupił. I było bardzo fajnie, w końcu przy grze chcę się odprężyć.
Marcin Lewandowski