Czy Battleborn powinien bać się Overwatch? Wrażenia z otwartej bety
Dwie pozornie bliźniacze gry w maju zawalczą o pozornie tych samych odbiorców.
24.04.2016 | aktual.: 26.04.2016 10:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kiedy w marcu okazało się, że pozornie bliźniacze Battleborn od Gearbox i Overwatch od Blizzarda wyjdą w tym samym miesiącu, gracze wyczuli w powietrzu nadchodzącą rzeź. Gdy dodatkowo wyszło na jaw, że otwarta beta Overwatch rozpoczyna się w dniu debiutu Battleborn, niektórzy - włącznie ze mną - zaczęli obstawiać, że Gearbox jednak podkuli ogon i przesunie premierę na późniejszy termin. Wiecie, tak żeby niezdrowe podniecenie nowym IP Blizzarda chociaż trochę opadło. Twórcy Borderlands się jednak nie zlękli - zamiast tego publicznie zasygnalizowali, że ekscytuje ich nadchodzący "pojedynek" gier.Jeśli potrzebujecie odpowiedniego kontekstu, przeczytajcie moje wrażenia z Overwatch.W związku z tym rodzi się elementarne pytanie: Gearbox kompletnie oszalał i nie zdaje sobie sprawy z poziomu zagrożenia, jakim jest Overwatch, czy może po prostu przygotował na tyle dobrą grę, że obroni się ona nawet w tak niedogodnych warunkach? Zakończona niedawno otwarta beta Battleborn zawiera odpowiedź.
Ta okazuje się zadziwiająco prosta - Battleborn i Overwatch to po prostu bardzo różne gry.Tak, gra Gearbox to porządny gatunkowy miszmasz. W czasie gdy Overwatch stawia na prostotę i jest po prostu sieciową nawalanką z szerokim wachlarzem różnorodnych postaci, Battleborn stara się być niemal trzema grami jednocześnie. Z szerokim wachlarzem różnorodnych postaci, a jakże.Mamy zatem - między innymi - część fabularną, która jest takim pociachanym na rozdziały Borderlands. Tworzymy pięcioosobową drużynę z innymi graczami, wybieramy postać oraz misję, zostajemy przeniesieni do odpowiedniej planszy i oddajemy się radosnej naparzance z mobami. Nie zarządzamy co prawda ekwipunkiem, ale RPG-owe, tłuste liczby nad głowami wrogów pokazują, jak mocno ich bijemy, a kolejne poziomy pozwalają rozwijać trzy unikatowe umiejętności naszego bohatera.
W tym całym chaosie bitewnym jest oczywiście jakaś fabuła, która sprowadza się do ratowania świata i walczenia z tymi złymi, bla, bla, bla. Wszystko skąpane jest jednak w humorze żywcem wyjętym z Borderlands. Mamy więc rozgadanych antagonistów, którzy sypią żartami, mamy pająkopodobnego robota, który obsesyjnie chce być prawdziwym pajęczakiem...Luźny, jajcarski klimat może dać trochę powodów do śmiechu, choć trudno nie zatęsknić przy tym za Borderlands, które póki co wydaje się znacznie bardziej charakterystycznym uniwersum. Tutaj też mamy całkiem apokaliptyczny klimat i futurystyczny świat, tylko jakiś taki rozwodniony. Trudno nie odnieść wrażenia, że Gearbox tak bardzo chciało dodać magię i elementy fantasy, że zrezygnowało przez to ze świetnego, charakterystycznego uniwersum, tworząc jego zmodyfikowaną i mniej atrakcyjną kopię. Spokojnie widziałbym Battleborn jako Borderlands 3.
Wróćmy jednak do rzeczywistości. To, co oceniam w trybie fabularnym Battleborn lepiej niż w poprzednich grach Gearbox, to poziom trudności. Moje dwa podejścia do Borderlands 2 zawsze kończyły się w połowie gry, bo z kumplem zaczynaliśmy się zwyczajnie nudzić brakiem wyzwania. Tutaj podczas jednej misji masz ograniczoną liczbę żyć, a kiedy wszystkim się one wyczerpią, odnosi się porażkę i zaczyna od nowa. To system znacznie bardziej surowy niż wygodne checkpointy Borderlands i niekończące się odradzanie przy bossie. Walka ze wspomnianym robopająkiem była też ciekawie zaprojektowana i zabawna - gdyby wszyscy bossowie Battleborn trzymali taki poziom, tryb fabularny mógłby okazać się naprawdę atrakcyjnym wariantem rozgrywki.
Za przechodzenie misji wzrasta nasza ranga. Ta natomiast odblokowuje kolejne postacie - zarówno w kampanii, jak i rozgrywkach sieciowych. Bohaterów mamy łącznie trzydziestu, więc jest co zdobywać i kim grać. To ważne, bo jeśli podczas misji czy meczu ktoś w drużynie wybierze daną postać, rezerwuje ją tylko dla siebie. Wydaje mi się, że to lepsze podejście niż to, które mamy w Overwatchu, gdzie nie tylko otrzymujemy wolność w wyborze postaci i możemy stworzyć drużynę złożoną z sześciu Winstonów, ale i nic nie stoi nam na przeszkodzie, żeby zmieniać bohaterów w trakcie samego meczu. Narzekałem na to już w zapowiedzi gry Blizzarda. Natomiast w Battlebornie ostateczność naszego wyboru zawodnika przed misją/meczem nadaje grze taktycznego sznytu.Jeśli nie chce nam się walczyć z mobami, choćby nie wiem jak zabawnymi, możemy zająć się głównym daniem i wskoczyć do trybów sieciowych. Dwa udostępnione na czas bety silnie nawiązywały do gier MOBA. Zresztą, jeden z nich (Incursion) to właściwie - jak na moje skromne rozumienie zasad gatunku - po prostu uproszczona MOBA w pierwszej osobie. Dwie drużyny wspierane przez sterowane AI miniony próbują dostać się do bazy drugich i zniszczyć ich posterunek. Po drodze postacie wbijają poziomy, które resetują się po każdym meczu i zbierają walutę w postaci kryształów, by wykupować na mapie różne fortyfikacje i ulepszenia w rodzaju wieżyczek czy stacji leczących.To złożony tryb pełen najróżniejszych wariantów strategicznych i zmiennych. Dużo się dzieje - pomkniesz na front atakować posterunek wroga, zajmiesz się ufortyfikowaniem swojej bazy czy może wyruszysz zdobywać ulepszone moby, które wspomogą waszą drużynę w walce? A robiąc te wszystkie rzeczy, w którym kierunku rozwiniesz swoją postać? Bo tu poziom wpada minuta za minutą, tam fala wrogich mobów kopie właśnie kolegę, za plecami jakaś diablica z przeciwnej drużyny chichocze obłąkańczo i wali we mnie kulami energii...
Chaos czasami daje się we znaki. Obserwowanie szalonej bitwy z perspektywy pierwszej osoby, a nie - jak w typowej Mobie - z lotu ptaka potrafi zakręcić w głowie. Łatwo się pogubić, ale podejrzewam, że to kwestia ogrania. Szczególnie że Battleborn i tak nie jest pewnie nawet w połowie tak skomplikowany jak klasyczna MOBA - mapy są znacznie mniej złożone, odchodzi kupowanie ekwipunku i jeszcze większa mnogość postaci oraz unikatowych umiejętności...
Tak czy inaczej grając w PvP Battleborna jeszcze bardziej uświadomiłem sobie, że to zupełnie inna gra niż Overwatch. Owszem, w obu wybieramy jedną odjechaną postać posiadającą trzy spętane cooldownami umiejętności i wraz z drużyną próbujemy dokopać drugiej, ale mechanika tych walk oraz ich zasady są kompletnie różne. Gra Blizzarda jest bardziej arcade'owa i klasyczna - tu przejmowanie punktów, tam eskortowanie - w czasie gdy Battleborn swoimi Mobowymi zapędami znacząco miesza w standardowej formule sieciowych strzelanek.Nie oznacza to jednak, że porównywanie ze sobą obu gier wzięło się znikąd. Uderza przede wszystkim niezwykle podobna stylistyka - Battleborn, podobnie jak Overwatch, bawi się w mieszanie najróżniejszych inspiracji, czego efektem jest roster złożony m.in. z psychopatycznego ekslokaja robota, magicznej diablicy, osiłka z minigunem, futurystycznego samuraja czy leczącego grzyba z garścią kunai. Oba tytuły w efekcie mają też bardzo luźny, humorystyczny klimat. No i w obu chodzi głównie o to, żeby strzelać w twarz innym graczom.
Battleborn przegrywa jednak pod względem graficznym. Gearbox i Blizzard podejście mogą mieć podobne, ale nowa gra twórców Borderlands wygląda dosyć przeciętnie, żeby nie powiedzieć brzydko - przynajmniej na PS4. Podczas ogrywania bety miałem wrażenie, że deweloperzy zapomnieli o wygładzaniu krawędzi, a samym postaciom brakowało szczegółowości, którą wychwalałem w przypadku bohaterów Zamieci.No właśnie - mam wrażenie, że to główna rzecz, która zgrzyta mi w Battlebornie. Świat tej gry i jej postacie mają dla mnie mało... charyzmy? 30 dostępnych zawodników to imponujący wynik, ale nie są oni dla mnie tak charakterystyczni jak nieco szczuplejsza reprezentacja Overwatch. Nie tylko pod względem wyglądu czy zachowań, ale i umiejętności - te w grze Blizzarda wydawały mi się bardziej zróżnicowane, często opierające się na ciekawym sposobie przemieszczania się po mapie, ratowania sobie tyłka czy wspomagania innych. Tutaj oczywiście też jest różnie, ale jakoś... mniej.Rozwodniony jest ten świat i głównie to sprawia, że gdybym miał teraz wybierać między porównywanymi grami, postawiłbym na Overwatch. Tytuł Zamieci może i jest bardziej arcade'owy, ale ma ciekawszy świat i postacie, a w rezultacie - mocniejszą charyzmę. Battleborn z kolei jest grą znacznie bardziej rozbudowaną - ma kooperacyjny tryb fabularny i niekonwencjonalne PvP mieszające gatunek MOBA z klasyczną, sieciową strzelaniną. Na pierwszy rzut oka więcej w tej grze taktycznych rozkmin, więcej wszystkiego.Ale wniosek jest jeden, bardzo pozytywny - tak czy inaczej to starcie wygrają gracze. Każdy złakniony tego typu rozgrywki znajdzie w maju - czy tam już w czerwcu, lepiej w czerwcu - coś dla siebie. Jednego skusi świeżość i złożoność Battleborna, drugiego urok i tylko pozornie prosta mechanika Overwatcha. Najlepiej zaczekać na premiery obu gier i ocenić, jak sprawdzają się na głębokiej wodzie, bez okowów bety i ograniczeń czasowych. Potencjał w obu jest niewątpliwie spory. I najważniejsze, że naprawdę różny.