Cztery DLC później w odległej Galaktyce - jak gra się w Star Wars Battlefront po roku?
Plażing na Scarif i inne atrakcje.
Minął rok, maszyny AT-AT na Tatooine przykryły wydmy, nieupolowane droidy z Endoru ugrzęzły na mokradłach, a satelity na Hoth zasypał śnieg. Duża część bitew przeniosła się na Bespin, Scarif czy w okolice Gwiazdy Śmierci, która wybucha teraz radośnie w niekończącym się cyklu sieciowych potyczek. Wszystko, co w kwestii Battlefronta było obiecane przez EA, ujrzało już światło dzienne. Można nawet powiedzieć, że gra dwanaście miesięcy po premierze jest wreszcie ukończona. No i co się stało z tym zmizerniałym Jedi z zeszłorocznej recenzji? Czy w Battlefronta teraz faktycznie zagrać Warto?Tutaj przeczytacie recenzję Star Wars Battlefront sprzed roku.Kiedy na początku grudnia wkładałem płytę do napędu PlayStaion 4, obawiałem się przede wszystkim, że nie będę miał, jak się o tym przekonać, bo zwyczajnie nie znajdę ani szturmowców, ani rebelianckich szumowin, do których mógłbym postrzelać. Miałem wizję galaktyki osieroconej i wymarłej, z zaśniedziałymi blasterami walającymi się po dawniej zatłoczonych mapach. Na szczęście okazało się, że chętnych jest sporo.
No dobra. Mówiąc "sporo", mam na myśli, że nie miałem problemów z szukaniem meczy i zazwyczaj natychmiast gdzieś dołączałem. Strony śledzące aktywność w grze pokazują, że najgorzej jest na PC, gdzie średnio gra po tysiąc lub dwa tysiące ludzi, w porywach do 4-5. Na PS4 frekwencja jest dużo większa, bo normalnie sięga ponad pięciu tysięcy, a w najgorętszym momencie nawet i dwudziestu.
W ramach ostatniego DLC gracze otrzymują też X-Wing VR Mission, czyli misję w wirtualnej rzeczywistości dla posiadaczy PS VR, w której zasiadamy za sterami myśliwca i bierzemy udział w kosmicznej bitwie.Mało, niemało, najważniejsze, że w praktyce wyszukiwanie trwa króciutko. Schody zaczynają się, gdy jesteśmy wybredni i na przykład życzymy sobie, by zagrać w Polowanie na droidy na Endorze. No, to wtedy można czekać jak ten Solo w karbonicie. Ale jeśli nasze wytyczne będą bardziej ogólne - znajdź mecz na 12 graczy albo atak AT-AT gdziekolwiek - to system już okaże się łaskawszy.
Problemów nie ma zazwyczaj z wyszukiwaniem starć w wyodrębnionych od podstawki sekcjach DLC. O bitwę w Mieście w Chmurach albo na pokładzie Gwiazdy Śmierci nie trudno, imperialni zawsze tam szukają zwady. Nie powinno to dziwić, bo przecież dodatkowa zawartość jest nie tylko sposobem na przedłużenie życia gry, ale i w przypadku Battlefronta jej brakującą drugą połową. Nie ma w tym przesady: W czterech rozszerzeniach znajdujemy łącznie 18 map, 8 bohaterów, 4 tryby, jedną nową mechanikę i trochę broni oraz gwiezdnych kart. Dla porównania w podstawce map było 12 (!), a bohaterów 6 (!!!), co było wynikiem biednym i szybko odczuwalnym w trakcie rozgrywki.Nie myślcie jednak, że po czterech DLC Star Wars Battlefront zmienił się diametralnie. To wciąż ta sama gra, tylko rozleglejsza. Zmizerniały Jedi nabrał masy, ale niekoniecznie zrobił rzeźbę. Jednym z zaskoczeń było właśnie to, jak niewiele mamy tutaj prawdziwie nowego. Map jest mnóstwo, ale trudno nie odnieść wrażenia, że wiele z nich nie zbliża się poziomem wykonania do tych z podstawki. Niektóre miejscówki z Bespinu czy Gwiazdy Śmierci wydają się bardzo nijakie, pozbawione detali i punktów charakterystycznych. Najlepiej wypada chyba Scarif - obraz ostrych wymian ognia na plażowym wybrzeżu zostanie w mojej głowie tuż obok ostatniej części Ataku AT-AT na Tatooine czy zachodu słońca na Endorze. Z pamiętnych scen duże wrażenie robi też lot statkiem w kultowych korytarzach księż... zaraz, to nie księżyc!Zaskakująco niewiele zmienia się w kwestii gwiezdnych kart. Odpalając grę po roku, spodziewałem się zagubić w nowych możliwościach zaprojektowania piechura, tymczasem dotąd nieznanych umiejętności była zaledwie garstka. Dokładniej: dziewięć. Nie wprowadziło to zatem zbyt dużego zróżnicowania w kwestii dostępnych buildów, co z kolei mocno odbija się na rozgrywce. Niby biegamy po nowych miejscówkach, niby mamy kilka dodatkowych trików, ale w gruncie rzeczy wszystko jest do siebie bardzo podobne. I fajnie się tak hasa, rzucając imploderami na prawo i lewo oraz fruwając na plecaku odrzutowym ponad dachami budynków, tylko... ile można? Tak jak w podstawce, stosunkowo szybko może wkraść się znużenie materiałem i nagle po Pałacu Jabby biegać będzie banda wypalonych weteranów.
Źródłem urozmaicenia powinny być też nowe tryby i faktycznie te kilkuetapowe - Stacja Bojowa oraz Infilitracja - które zaczynają się w kosmosie, a potem przenoszą nas na ziemię, to coś świeżego, ale... Po pierwsze ich części składowe to tylko kolejne wariacje z przejmowaniem, wysadzeniem i eskortowaniem różnych punktów, a po drugie przeciwnicy latania w Battlefroncie będą musieli obowiązkowo ziewać podczas fragmentu za sterami myśliwca. Już rok temu pisałem o tym, że fruwanie X-Wingami i TIE Fighterami jest wyjątkowo nudne i pozbawione dynamiki, a teraz w ramach tych wielkich trybów z Gwiazdy Śmierci i Scarif musimy to robić obligatoryjnie, żeby potem dobrze bawić się na nogach. Jeśli ktoś zatem nie lubi powietrznego aspektu Battlefronta, uciechy musi szukać w innych trybach, a te to oczywiście najróżniejsze wariacje przejmowania, eskortowania i niszczenia wszelakich punktów...
Jednym z najlepszych trybów stali się za to Bohaterowie i Złoczyńcy. Wprowadzenie aż ośmiu postaci sprawiło, że teraz przed każdą rundą sami wybieramy sobie bohatera/złoczyńcę z puli siedmiu na daną stronę konfliktu. Nie musimy już czekać na łaskę algorytmów. Jeśli chcemy zagrać Jyn Erso albo Chewbaccą, to zagramy Jyn Erso albo Chewbaccą. Czadową Jyn Erso i jeszcze bardziej czadowym Chewbaccą, warto dodać, bo nowe postacie są silne, mają dobre umiejętności i często jeszcze lepsze giwery.Brakuje co prawda kogoś, kto podobnie jak Vader albo Luke walczyłby wręcz, ale kusza Wookiego i rewolwer Krennica to wystarczająco dużo powodów, by zamknąć nam buzie. Pod kątem klimatu trochę bolą te mniej znane przybłędy. Tak czy inaczej: w tym wypadku całkiem niezły tryb z podstawki po czterech DLC stał się jednym z najlepszych trybów. Szkoda tylko, że o podobnie wielkich zmianach nie mogę pisać w kwestii pozostałych aspektów.Star Wars Battlefront po roku jest grą dużo większą, ale niewiele lepszą. W mapach wreszcie można przebierać, choć nie wszystkie utrzymują poziom. Mamy też całkiem pokaźną grupę bohaterów, która owocuje świetną zabawą. Z kolei nowe tryby są trochę za mało odkrywcze. We wszystkich tych bitwach brakuje różnorodności. Nieważne czy biegamy za droidami na Hoth, czy eskortujemy R2 podczas ataku na Gwiazdę Śmierci, scenariusz rozgrywa się całkiem podobnie i każdy zachowuje się znajomo. Gwiezdnych kart jest niewiele, więc większość biega z Polem Osobistym, a wariacja taktyczna sprowadza się często do tego, czy ktoś wrzuci do pomieszczenia granat z trującym gazem czy może jednak zwykły detonator.Podstawowa wersja Star Wars Battlefront - bez DLC - dostępna jest na Xboksie One i PC w ramach usług EA Access i Origin Access. Dzięki temu na Sulluście i Tatooine powinno zrobić się trochę tłoczniej.I powiem jeszcze jedno: grało mi się świetnie. Tylko ta świetność jest powierzchowna, starczy na kilka godzin, a potem ponownie pojawia się pytanie: i co teraz? Kiedy zadałem je sobie rok temu, odpowiedzią były cztery pakiety DLC. Teraz odpowiedzią jest już chyba tylko Battlefront 2. Pierwsza odsłona od DICE potrafi dostarczyć dużo wrażeń, ale to produkt niedoskonały, potrzebujący kilku gruntownych usprawnień i większego zróżnicowania.
No właśnie - jednak produkt.
Patryk Fijałkowski