Czarodziejski Flet - recenzja
Mozart się w grobie przewraca, bo bateria w iPhonie tak krótko trzyma.
25.09.2015 | aktual.: 30.12.2015 13:18
Lubimy takie sytuacje. Najpierw powstaje widowisko silnie zakorzenione w grach komputerowych. Następnie wychodzi gra oparta na owym spektaklu, koło się zamyka, gry są sztuką et cetera.
„Widowiskiem” w tym równaniu jest eksperymentalna wersja Mozartowskiego „Czarodziejskiego fletu” wykreowana przez Amona Miyamoto. Nad multimedialną stroną opery z Japończykiem pracowało warszawskie studio LabLike, oni także - widocznie nie mogli pozbyć się ekspresyjnej scenografii z głów - odpowiadają za omawianą poniżej pozycję. Mozart i gry mobilne. Zanim krzykniesz, że to herezja i należy rozpalać stosy, pragnę przypomnieć, iż osiem lat temu dostaliśmy RPG-a z Chopinem w jednej z głównych ról. Ta bariera upadła już dawno.
Czarodziejski Flet jest gierką logiczną. Na każdej z trzydziestu jednoekranowych plansz (tudzież scen, jak podpowiada teatralna konwencja tytułu) prowadzimy ślamazarnego Tamino - bohatera widowiska Miyamoto - do drzwi wyjściowych, z każdą zagadką przybliżając mu jego ukochaną Paminę.
Wiesz, historia miłości od pierwszego zdjęcia profilowego na portalu społecznościowym. Chłopaczyna celuje niezwykle wysoko w kwestiach sercowych, gdyż droga naszpikowana będzie puzzlami potrafiącymi doprowadzić umysł do wrzenia. Sam sprawy nie ogarnie, dlatego potrzebuje genialnego skrzydłowego. Ta rola, rzecz jasna, przypadnie Tobie.
Początek, zgodnie z małą tradycją mobilnych logicznościówek, nie przysparza problemów. Drogę Tamino torujemy z ruchomych platform - tej, na której stoi bohater, nie możemy jednak tknąć. Wystarczy zatem tak sobie poprzesuwać klocki, by wirtualny amant dotarł do wyjścia. Gdy na scenę trafią inne elementy - drabiny, podnośniki, pękające płytki, zabójczy wąż czy drugi bohater oraz specjalne przełączniki dedykowane wyłącznie jemu - powoli podnosi się temperatura. Nie uważam siebie co prawda za omnibusa, ale lubię, gdy gra potrafi mnie spocić. Za łebka szczególnie unikałem felernych układanek-przesuwanek (ułóż obrazek z jednym wolnym polem. Makabra), a takowych we Flecie - niestety - całkiem sporo.
Czarodziejski Flet
Trafiły się nawet poziomy, których rozpracowanie zajęło mi niepokojąco wiele czasu. Czasem zawinił ekran telefonu, gdzie z powodu rozmiaru zwyczajnie nie zauważyłem kluczowych elementów układanki (zdecydowanie poleciłbym tablet), czasem pewność programistów, iż bez sugestywnej podpowiedzi spokojnie ogarniemy niuanse kolejnych światów. Dotyczy to zwłaszcza plansz, na których kierujemy dwoma postaciami. Ostatnie „czasem”, o jakim powinienem szczerze wspomnieć, to już tylko moja niecierpliwość lub mentalne ograniczenie. Wolałbym jednak dwukrotnie większą ilość poziomów i wolniej rosnący poziom wyzwania - w obecnej postaci skoki są drastyczne i mogą skończyć się klinem.
Operowa oprawa z całym dobrodziejstwem inwentarza (szczególnie muzyka może spowodować uniesienie brwi u domowników czy przypadkowych garniturków w tramwaju) nie zatuszuje coraz popularniejszej w mobilnym światku (chamskiej) zagrywki. Dwa razy podczas zabawy na mapce ujrzymy mur. By móc ruszyć dalej, musimy wrócić do ukończonych poziomów i zgarnąć lepszą ocenę końcową.
O ile sam patent nie bulwersuje mnie w przypadku gier zręcznościowych, tak w casual puzzle to trochę nie fair. Primo - skoro „casual”, to dlaczego nie pozwolić by casualom bezstresowo rozkminiać zagadki. Secundo - zmuszanie gracza do rozwiązywania całkiem skomplikowanych przesuwanek pod stoperem mija się moim zdaniem z ideą samego gatunku. Wydłużanie czasu gry? Zdecydowanie wolę paczki z nowymi etapami.
Czarodziejski Flet
Całość jest w pełni zlokalizowana, z bawiącym, uberliterackim narratorem na czele. Dlaczego by zatem kolejnemu rodzimemu tytułowi nie dać szansy? Fajnie wpisuje się w postmodernistyczną modę łączenia najbardziej odległych światów, oferuje maksymalnie kilka godzin przyjemnej, zmuszającej do główkowania (niemal archaizm) rozgrywki. No i brzmi fantastycznie, Mozart zawsze pozostanie na propsie.
W przerwie między następnym odpryskiem wściekłych ptaszysk a kolejnym endless runnerem stanowi interesującą alternatywę. Tylko uważaj, które poziomy odpalasz w wychodku, bo możesz się nieco zasiedzieć.
Adam Piechota
Platformy:iOS Producent:Lablike Wydawca:Lablike Dystrybutor:- Data premiery: 24.09.2015 PEGI:-
Grę do recenzji udostępnił producent. Screeny pochodzą od wydawcy.