Cywilizacja 5: Bogowie i Królowie - opowieść o tym, jak Celtowie rozpętali piekło, a potem dali nogę
Przed recenzją dodatku do Cywilizacji 5 warto byłoby Wam pokazać trochę samej gry, tego jak wygląda rozgrywka w dodatku. Dlatego zapraszam Was do prześledzenia losów Celtów pod wodzą Budyki.
Dlaczego Budyka? Celtowie są jedną z nowych cywilizacji w dodatku i charakteryzują się ciekawymi bonusami. Ich frakcyjnym bonusem są święte lasy - za zalesione pola w pobliżu miasta dostają dodatkową wiarę, nowy "surowiec" w Bogach i Królach, niezbędną do rozwijania wierzeń religijnych. Ich specjalna jednostka, piktowie, zastępują włóczników i akurat są średnio przydatni. Przydatna jest za to sala ceilidh, która jest zamiast opery i daje oprócz kultury zadowolenie.
Soundtrack:
Bonus z lasów szybko dał o sobie znać. W kilka tur uzbierałem 10 punktów wiary, które są wymagane do założenia panteonu. To nowość, zarówno w piątce, jak i serii. W czwórce religie ustanawiało się poprzez odpowiednie technologie, tutaj - punkty wiary i narodziny wielkiego proroka. Zanim jednak będziemy mogli czcić krzyż czy półksiężyc, musimy zasmakować pogaństwa tworząc panteon. Kiedy uzbieramy wymaganą ilość punktów wiary wybieramy jedno z kilkudziesięciu bóstw. Każde to odmienny bonus. Ja sam postanowiłem oddawać hołdy bogini ochrony, dającej +30% do ostrzału z miast - mając na uwadze smutny los historycznej Budyki chciałem się upewnić, że tym razem nikt nas nie skrzywdzi.
Jak widzicie, lokację startową otrzymałem niezłą. Co prawda z lokacji nadmorskiej niewiele skorzystałem, bo finalnie i tak ulokowałem dwa z trzech miast w głębi lądu (przekładam rzeki nad dostęp do morza), to jednak byłem nieźle oddalony od swoich rywali. Od Irokezów oddzielały mnie nieprzebyte lasy. Zaplanowałem, że w razie inwazji wykorzystam pasma górskie do defensywy - był wśród nich wąski przesmyk doskonale nadający się do obrony z wykorzystaniem fortu, zaś dalej na północ naturalną przeszkodą były wzgórza i rzeki. Z drugiej strony był Askia, songhajski przywódca żądny krwi. Na nieszczęście dla niego dzieliły nas lasy i wąski przesmyk lądu zajęty przez miasta-państwa. Byłem bezpieczny.
A przynajmniej tak sądziłem...
Kiedy ja się rozwijałem, budowałem Wiszące Ogrody dające strawę i Terakotową Armię kulturę, czyniąc Edynburg lepszym miejscem do życia, Askia planował inwazję.
Jego wojska posuwały się wgłąb lasów, ciągnąć za sobą katapulty. W 50 roku naszej ery zapukali do bram Dublina. Ze skarbca wyłuskałem 400 sztuk złota na szybkie wzniesienie murów, wyszkoliłem łuczników kompozytowych i przeniosłem drogami wojowników piktyjskich, aby odeprzeć szturm. Po kilku przegranych bitwach i straconej katapulcie Askia przyznał mi rację, że strategia bezmyślnego ataku tym razem nie wypaliła.
W tym samym czasie uzbierałem 200 punktów religii, narodził mi się Wielki Prorok, i tym samym założyłem chrześcijaństwo, pierwszą w tej rozgrywce "główną religię". To, którą religię wybierzemy, nie ma większego znaczenia poza estetycznym. Większe znaczenie mają wierzenia, dogmaty danej wiary. I tak na początku mogłem wybrać dwa - dogmat założycielski i wiernych. Za dogmat założycielski wybrałem ceremonialny pogrzeb, bo dawał mi +1 do zadowolenia za każde (także rywali) miasto wyznające moją religię. Za dogmat wiernych wybrałem Pagody. Pagody i chrześcijaństwo? Może dziwne, ale skuteczne - daje po +2 wiary, kultury i zadowolenia, co czyni go najbardziej zbalansowanym budynkiem religijnym. Od tego momentu zacząłem ciułać punkty wiary, ponieważ tylko za nie możemy nabyć misjonarzy szerzących naszą wiarę (która rozprzestrzenia się także sama z siebie, ale powoli) oraz budynki religijne.
Soundtrack:
Tymczasem doświadczenia z Askią i ekspansja Irokezów zmieniły moje plany obronne. Porzuciłem bezpieczne rzeczki i góry i stworzyłem sobie bufor w postaci Cork i Aberystwyth. To miały być miasta-twierdze, do ostatniej kropli krwi broniące zdobyczy Celtów przed barbarzyńcami. Nantes dalej na północy pełnił podobną funkcję, ale tereny, które się rozpościerały w tamtym kierunku nie były jeszcze zasiedlone. Na północy, za Lizboną i Ragusą, czego na screenie nie widać, założyłem Glasgow - szpilę w serce Askia, która miała skupić na sobie cały jego przyszły gniew.
Niestety, Imperium Irokezów radziło sobie całkiem nieźle. Indianie budowali sporo cudów, ich miasta nieźle prosperowały. Onondaga nie mogło się równać z Edynburgiem, ale było to drugie najwspanialsze miasto świata. Jeśli ktoś mi zagrażał, to Irokezi właśnie. I ci byli tego świadomi - w 1120 roku wypowiedzieli mi wojnę.
Wojska zalały Cork, miasto, które dopiero budowałem na twierdzę. Łucznicy kompozytowi, jedna z wielu nowych jednostek, która skutecznie łata luki technologiczne w grze, ostrzeliwali Cork dniem i nocą. Moi łucznicy dawali z siebie wszystko, ale miasto padło.
I wtem wydarzył się cud. Narodził się Wielki Prorok. Kazałem mu rozwinąć chrześcijaństwo o dwa kolejne dogmaty, aby uzyskać pełnię bonusów. Wybrałem Ogrody pokoju, dające +2 zadowolenia z ogrodów, i Wędrownych kaznodziejów, którzy zwiększali zasięg rozprzestrzeniania się religii o 30%. I mimo że w sumie miałem komplet bonusów, bo każda wiara składa się z panteonu + czterech dogmatów religii (oprócz Bizantyjczyków, ale oni są dziwni), to gra nie chciała mnie puścić dalej. Kazała mi wybrać ponownie. Wzbogaciłem więc chrześcijaństwo o Miecze na lemiesze, zwiększające podczas pokoju o 15% przyrost żywności, i Teksty religijne, które znacznie przyspieszały szerzenie wiary. I nazwijcie to bugiem, ale być może był to też swego rodzaju cud, bo dzięki temu miałem sześć dogmatów zamiast czterech. Cóż, nie protestowałem, bo grałem na Królu, poziomie trudności, gdzie komputer zaczyna już oszukiwać.
Pozostawała jeszcze kwestia Irokezów. Hiawatha proponował pokój, ale na warunkach całkowicie oburzających. Chciał kilka moich miast otrzymać bez walki! Niestety, z dodatkiem czy bez, SI nie zna się na dyplomacji nadal. Szybko nadrobiłem wojskowe zaległości i moja zakuta w pancerze armia zaczęła oblegać Cork.
Krótko potem miasto zostało zdobyte, a ja zgodziłem się podpisać pokój na zasadach status quo ante. Niemałe znaczenie miał fakt, że w tym czasie Irokezi prowadzili wojnę z Francuzami.
Tymczasem wybudowałem pierwsze karawele i wysłałem je w poszukiwaniu nowego świata. Grałem na ogromnej mapie z kontynentami, mieszczącej 12 cywilizacji i wiele miast-państw. Kilka tur płynięcia na wschód i spotkałem Gustawa Adolfa ze Szwecji. (Nie)stety, celtyccy posłowie musieli być zniesmaczeni poziomem życia Szwedów. Sztokholm przy wspaniałym Edynburgu był zapadłą dziurą, a osiągnięcia poddanych Gustawa, czczących fałszywych bogów, nie budziły ani krzty podziwu w ich oczach. Punktowo Szwecja wypadała mizernie, tak jak zresztą Arabia i Imperium (pff) Azteków, dwie inne cywilizacje z nowego kontynentu. Daleko im było poziomem nie tylko do mnie, ale do Irokezów czy Francuzów. To sprawiło, że moje zainteresowanie wschodnią stroną globu skutecznie osłabło i nie zmieniło tego spotkanie Amerykanów i Holendrów.
Żeby uzmysłowić wszystkim imigrantom skok cywilizacyjny, który przeżyją w celtyckim państwie, nakazałem wybudować Wielkiemu Artyście wielki pomnik (zapewne Budyki) u wejściu do zatoki Cardiff. Dzięki temu ci wszyscy biedacy, którzy będą opuszczali Szwecję czy inną Arabię w poszukiwaniu chleba, już u samych wrót poznawali piękno mojego kraju.
Tym piękniejszy, że teraz z Petrą.
Tak, Indiana Jones też jest cytowany.
Soundtrack:
W tym czasie, w roku 1635, stanąłem przed wyborem nowego ustroju społecznego. Miałem wymaksową tradycję i wolność, czas więc na swobody, które powinny dać mi dużo kultury i trochę zadowolenia.
Jaki pierwszy krok zrobiłem jako świeża demokracja? Taki, który popełnia każda miłująca pokój republika - wypowiedziałem wojnę nie-republice. Askia zbyt długo uciskał biednych Songhajczyków swym panowaniem. Zaletą wojny było także to, że mogłem w końcu wyrwać chwast jakim było miasto Jenne, założone w luce między Glasgow a Dublinem.
Po Jenne, które miłosiernie ocaliłem, przyszedł czas na Gao. Szwadrony kawalerii paliły pola, aby odciąć oblegane miasto od surowców, zaś piechota szykowała się do szturmu, kiedy artyleria raz po raz bombardowała miasto kulami. Obraz wokół miasta szybko zaczął przypominać ekran dyplomatyczny Askii - tyle, że tym razem stał na tle swojej płonącej stolicy.
Kilka krwawych szturmów, bitew ulicznych, kilka dni bombardowań i nieustannych szarż sprawiło, że Gao padło. A po nim Tombouctu i Kumbi Saleh. W tym momencie kobieca wrażliwość Budyki musiała dać znać i podpisałem pokój z Askią, oszczędzając go. Biedaczyna musiał osiąść ze swoim rządem w Londynie (Elżbieta kompletnie sobie, biedaczka, nie radziła w tym męskim świecie. Podobnie zresztą jak Maria Teresa z Austrii, którą wkrótce potem zawojowali Mongołowie).
Co się działo potem? Nastało kilkadziesiąt tur spokoju, postępu, wzrostu. Budowałem cuda, rozwijałem miasta, robotnicy układali tory i łączyli najodleglejsze zakątki mojego imperium. Naukowcy opracowywali nowe technologie. Jednego razu stworzyli nawet coś tak zadziwiającego jak statki lądowe.
Tak, Cywilizacja 5 dzięki dodatkowi zyskała sporo akcentów I-wojennych. Statki lądowe zbudowałem nie po to, by podbijać, ale by straszyć. Straszyć najeźdźców, że jeśli kiedykolwiek podniosą rękę na Celtów, to, niczym w pewnej Grze o tron, morze wystąpi i zmyje ich z powierzchni ziemi.
Wraz z nastaniem ery atomu przypomniałem sobie o szpiegach, drugiej obok religii istotnej nowości w dodatku. Moi czterej szpiedzy rozsiani byli po stolicach moich głównych rywali. (Nie)stety, po kilku turach agenci byli mi zmuszeni donieść, że kasztany na placu Pigalle strasznie zmarniały. Wyprzedziłem swoich rywali technologicznie i nie było czego im wykradać. A właśnie wykradaniem technologii, oprócz zbieraniem ogólnikowych informacji, szpiedzy w dodatku się parają.
Soundtrack:
Cóż pozostało Celtom, najznakomitszej nacji, którą nosiła Ziemia, najcudowniejszych ludziom, którzy kiedykolwiek przemierzali glob? Odpowiedź znały tajne ośrodki w granicznych miastach i okręty podwodne, które przesuwały się w kierunku swych celów.
Jeden z wielu poranków roku 1956 splótł losy obywateli kilku miast jak nigdy dotąd. Idąc rano do pracy, popijając kawę, stojąc w korku - oni wszyscy zobaczyli ten sam widok. Widok nad Onondagą:
Akwesasme:
Paryżem:
Waszyngtonem:
Grzyby zniknęły, opady radioaktywne pokryły pola, zaś z miast zostały zgliszcza, ich populacje były zdziesiątkowane, w każdym ubyło kilkunastu obywateli. Oto był początek wielkiej walki o pokój. Walki o Pax Celtica.
Sądzicie, że Celtów gryzło sumienie? A skąd! Byli szczęśliwsi niż kiedykolwiek! Zadowolenie nie spadało poniżej 100. Bawili się w teatrach, salach cailidh, na stadionach. Oglądali w wiadomościach, jak okręt podwodny masakruje w wąskim przesmyku transporty Francuzów:
Widzieli w akcji wielkiego śmierciobota (takie tłumaczenie):
Co z tego, że wojowali z pięcioma kolejno najpotężniejszymi cywilizacjami świata? Irokezami, Francuzami, Mongołami, Amerykanami i Holendrami? Nikt nie mógł im dorównać! A już szczególnie nie mogli im dorównać w nowym, przełomowym projekcie Wielkiej Rady Demokratycznej.
Lady Budyka (a raczej to, co z niej zostało po tylu tysiącach lat) postanowiła, że czas szerzyć słowo pokoju, postępu i pomyślności nie tylko na globie, ale także we wszechświecie. Zainicjowano projekt Alpha Centauri. Kiedy celtyckie wojska posuwały się powoli wgłąb irokeskiego terytorium, kolejne to miasta przysyłały do Edynburga, klejnotu świata, komponenty wielkiego wahadłowca.
W 1990 roku wyruszył do szerzenia celtyckiego przesłania Alpha Centauri.
Paweł Płaza