Cudownie zakręcone nie wiadomo co - Insanely Twisted Shadow Planet
Spodziewaj się niespodziewanego - to hasełko idealnie pasuje do debiutu studia Shadow Planet. Wydana w środę gra co chwilę zaskakuje oryginalnymi pomysłami i fantastycznym wykonaniem. Tylko nie pytajcie mnie o gatunek, jaki reprezentuje.
Co to to? Naprawdę nie mam pomysłu, do jakiej szufladki można by „Insanely Twisted Shadow Planet” wrzucić. Do żadnej nie pasuje. Oglądając obrazki czy filmiki z małym stateczkiem i różnokolorowymi przeciwnikami, można było zakładać, że pierwsze skrzypce będzie grało tu strzelanie. I faktycznie, na początku tak to wygląda, gdy nasz latający talerz uzbrojony jest tylko w niezbyt imponujące działko. Szybko jednak znajduje kilka innych narzędzi, które przydają się o wiele częściej.
Choć gra wciąż stawia na naszej drodze różnorodnych wrogów, to wraz z kolejnymi rozdziałami przygody (nie ma co ukrywać - krótkiej, większość z Was ukończy ją w 4-5 godzin) coraz większą zmorą bohaterskiego ufoludka walczącego z mroczną plagą, która zaatakowała jego planetę, stają się inne przeszkody.
Nie do końca pasuje mi tu słowo zagadki. Bardzo często faktycznie trzeba się zatrzymać i solidnie pogłówkować nad tym, jak otworzyć sobie dalszą drogę, ale „Zakręcona planeta” często sprawdzi też Waszą zręczność i stan gałek analogowych. Moje przeżywały prawdziwe tortury za każdym razem, gdy musiałem poprowadzić kierowaną rakietę przez szaleńczo poskręcane, wąskie tunele, by niczym Luke Skywalker trafić w cel, którego na początku nie widać.
Badacze obcych światów No właśnie - działko, rakiety... znowy wygląda na strzelaninę, prawda? Błąd! Najczęściej używanym przez Was przyrządem nie będzie żadna broń, a sonda informacyjna.
Musicie bowiem wiedzieć, że tytuł gry nie kłamie i UFO, którym kierujemy, to najmniej nietypowy element otoczenia, które jest po prostu przedziwne. Wiele z jego elementów kryje sekrety do rozwiązania kolejnych zagadek, dlatego zawsze, gdy coraz głośniej zaczniecie powtarzać sobie pod nosem „no i co teraz?!”, powinniście zająć się skanowaniem wszystkiego, co wygląda podejrzanie.
Co my tu mamy? Najbardziej podstawowe zastosowanie sondy to oczywiście odkrycie słabych punktów przeciwników. Jak już wspomniałem, autorzy mieli naprawdę ciekawe pomysły na naszych wrogów, więc warto wiedzieć, co najlepiej działa na każdego z nich. Pomniejsze przeszkadzajki można próbować wyminąć, ale w „Insanely Twisted Shadow Planet” znajdziecie też bossów. Niektórzy są ciekawsi, inni bardzo standardowi, ale oprócz ostatniej maszkary żaden nie sprawił mi większego problemu, gdy już odnalazłem jego słabość. To też ważne - gra nie frustruje. Najpierw trzeba wymyślić sposób, a potem wybrać odpowiednie narzędzia do jego realizacji, skupić się i voila. Nie ma żyć, są punkty kontrolne regenerujące zdrowie.
A narzędzi do wyboru nie brakuje. Stateczek (też nie lubię wciskania wszędzie zdrobnień, ale w obliczu wyzwań, jakie stoją przed naszym latającym spodkiem, nie mogę inaczej) stopniowo zamienia się w swego rodzaju scyzoryk szwajcarski. Pociski, rakiety, laser (równie dobrze zabija, co odbija się od lustrzanych powierzchni), piła tarczowa, chwytak, tarcza, akumulator, narzędzie do zdalnego przesuwania przedmiotów... Jest się czym bawić i choć gra stopniowo rozwija nasz arsenał, a w kolejnych rozdziałach któreś narzędzie gra główną rolę, to od czasu do czasu trzeba się pomiędzy nimi szybko przełączać.
Znudzenie gracza w ciągu jednego czy dwóch wieczorów byłoby trudne, ale „Insanely Twisted Shadow Planet” i tak bardzo sprytnie komplikuje stawiane przed graczem wyzwania. Ciągle dorzuca do zabawy nowe elementy, utrudniające zadanie, ale jednocześnie sprawiające, że po przejściu jednej przeszkody nie mamy zielonego pojęcia, co czai się za rogiem. W tym względzie gra bardzo przypominała mi „Braida”. Choć zagadki na pewno nie są aż tak abstrakcyjne, to znowu co chwilę chciałem oklaskiwać autorów za ich nieszablonowe pomysły na to, jak utrudnić mi życie.
Zupełnie inną kwestią jest wygląd gry. Z początku wielowarstwowe tła i czerń elementów pierwszego planu musi kojarzyć się z „Limbo” czy „Pataponami”, ale oprawa graficzna ma do zaoferowanie znacznie, znacznie więcej. Późniejsze etapy mają własną stylistykę. A w zasadzie własny styl, bo mówimy o większych zmianach niż kolorystyka. Choć ta też potrafi zaskoczyć, to nie może równać się z postawieniem całej planszy na głowie, wprowadzeniem elementów pseudotrójwymiaru czy absolutną ciemnością, w której jedyne źródło światła jest najskuteczniejszą bronią przeciwko przeciwnikom, na których nie działa nasze uzbrojenie. „Insanely Twisted Shadow Planet” naprawdę zaskakuje dosłownie co krok. To zdecydowanie jedna z najładniejszych gier w Xbox Live Arcade.
Wady...
Minusy „Insanely Twisted Shadow Planet” są tyleż oczywiste, co trywialne. Gra kosztuje 1200 MSP, a wystarczy na maksymalnie dwa wieczory. Nie zabrakło co prawda trybu wieloosobowego, w którym gracze uciekają przed potworem, ale skłamałbym pisząc, że ten dodatek wnosi cokolwiek do dyskusji na temat stosunku ceny do długości gry.
Mógłbym też wypomnieć grze, że mnoży byty ponad potrzebę, bo skoro piła tarczowa przewierci się przez gruzowisko, to czemu rakieta czy laser nie potrafią go uprzątnąć, ale... szczerze mówiąc, nie mam na to ochoty. Za dobrze się bawiłem. Lepiej już ponarzekać na fakt, że choć w scenkach przerywnikowych znalazła się muzyka Dimmu Borgir (w wersji symfonicznej, co przytomnie wytknął mi kolega), to tych scenek nie ma za dużo. Chciałoby się więcej, bo zostały świetnie zrealizowane i przypominały mi animacje Genndy'ego Tartakovsky'ego.
Werdykt Musicie kupić „Insanely Twisted Shadow Planet”. To perełka będąca jednocześnie prawdziwą lawiną ciekawych pomysłów. Zaczyna się jak pierwsza z brzegu dwuwymiarowa strzelanina, ale oferuje graczom zaskoczenie na każdym kroku, sprytne przeszkody wymagające zarówno szarych komórek, jak i zręczności, no i oprawę. Dawno żadna gra nie zrobiła na mnie takie wrażenia oprawą graficzną. I nie mówię tu tylko o cyfrowej dystrybucji.
Musicie kupić „ITSP”, ale czy teraz? Szczerze mówiąc - tak. Przepłacaliście już za dużo gorsze gry. Może i jest krótka, ale nie będziecie żałowali ani złotówki i ani chwili spędzonej na tej cudownie pokręconej planecie.
Maciej Kowalik