Crash Team Rumble – recenzja. Ta rzecz robi największe wrażenie
Najnowsze dzieło Toys for Bob oficjalnie wkroczyło na rynek. Crash Team Rumble, bo o tej produkcji mowa, proponuje nam model rozgrywki wieloosobowej. Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z czymś, co można sprowadzić do hasła "gra dla dzieci". Po spędzeniu intensywnych godzin widzę to zupełnie inaczej.
Przyznam się szczerze, że dość sceptycznie podchodziłem do Crash Team Rumble. Wiecie, jak to jest: stary, zgorzkniały "dinozaur" będzie grał w tytuł wybitnie sieciowy. Owszem, w moim gamingowym sercu zawsze znajdzie się miejsce dla Crasha, ale podświadomie czułem, że taka formuła nie jest dla mnie odpowiednia.
Z czym mamy do czynienia? W Crash Team Rumble dochodzi do konfrontacji dwóch drużyn, po czterech graczy w każdej. Nasz cel: dostarczyć określoną liczbę owoców Wumpa do naszego banku. Dziecinnie prosta sprawa, mam rację? Otóż nie, nie mam racji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rdzeń rozgrywki jest banalnie prosty, ale...
Pierwszy kontakt, pierwszy mecz to próba zrozumienia prawideł tej crashowej dyscypliny. Wyraźnie nakreślono elementy zręcznościowo-platformówkowe, ale to jest oczywista oczywistość. By dostać się po owoce lub zniszczyć skrzynie, musimy swoje "wyskakać", może również skorzystać ze wspomagaczy rozmieszczonych na arenie, po uprzednim odblokowaniu.
Problem (który jednocześnie jest mocnym atutem Crash Team Rumble) pojawia się wtedy, gdy w głowie gracza zaczyna kiełkować myśl: "Hmmmm, a jakby tak darować sobie mozolne zbieranie owoców i zaatakować innych graczy, zaatakować bank przeciwnika?".
Z każdym meczem jest coraz lepiej
Gracze zaczynają więc kombinować, bo zwykłe zbieranie owoców nie zawsze jest najlepszą drogą do zwycięstwa. Zresztą sami twórcy zaznaczają, że Crash Team Rumble jest elastyczny, bo mamy do wyboru 3 klasy postaci, ze swoimi atutami i słabościami. Scorer specjalizuje się w zbieraniu owoców, Booster udzieli wsparcia graczom, zaś Blocker świetnie radzi sobie w walce.
Szybko okazuje się, że aby zwyciężyć, trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu, co na 100 proc. zakończy się konfrontacją zespołu. Walka jest dynamiczna, a w skrajnych przypadkach ociera się o chaos. Zwłaszcza, gdy któryś z graczy odblokuje specjalne zdolności, dostarczając relikwie w wyznaczone miejsce.
Potężny smok niszczący wszystko na swojej drodze? Jest. Ogromna burza piaskowa? Jest. Użycie takiej mocy to wyrok klęski, dlatego tak ważne jest, aby nie dać przeciwnikom odpowiedniej swobody. Oczywiście istnieją pomniejsze "dopalacze", jak chociażby duże piłki plażowe czy jeżdżące kule najeżone kolcami. Gdy użyłem tej drugiej zdolności, to momentalnie na dole planszy zrobiło się pusto. Ciekawe, dlaczego...
Na ekranie dzieje się dużo, czasami za dużo
Jest gracz wraz ze swoją drużyną uwzględni wszystkie dobrodziejstwa występujące na arenie, to zamiast gry, polegającej na "zwykłym" zbieraniu owoców, otrzymujemy całkiem wymagającą produkcję o wysokich walorach taktycznych, przez co nawet gracze starszego pokolenia będą nieźle się bawić. To jest właśnie tytułowa "ta rzecz" – niby gra dla młodszego odbiorcy, ale nie do końca.
Jeśli mam problem z Crash Team Rumble to jest nią oprawa graficzna. Podkreślę raz jeszcze – na ekranie dzieje się naprawdę dużo rzeczy i w ferworze walki dość często mamy problem z rozróżnieniem kto jest kim; normą są tutaj gracze profilaktycznie atakujący swoich (oczywiście nie ma tutaj friendly fire). Kilka razy miałem wrażenie, że wszystko się zlewa, chociaż styl graficzny jest lekki i miły dla oka.
Problemy z balansem
Co tu dużo mówić – Blocker w rękach bystrego gracza potrafi w zasadzie wygrać wszystko, gdy okopie się w naszym banku. Po prostu ta rzecz frustruje i zasługuje na poprawę. Rozumiem, że każda klasa musi mieć swoje mocne strony, ale w tym przypadku poszło to za daleko i odbiera przyjemność z rozgrywki. Natomiast fajna rzecz w Crash Team Rumble to długość rozgrywki – mecze są szybkie, poniżej 10 minut i zostawiają nas z ogromnym niedosytem. Nawet jeśli przegramy, to chęć zrewanżowania się bierze górę.
Tryby, battle pass, sezony. Czy ta gra umrze?
Postacie startowe to Crash Bandicoot, Coco, Tawna, Dingodile, Neo Cortex, N. Tropy, N. Brio oraz zupełnie nowa postać w uniwersum Crasha, czyli Catbat (niezwykle mobilna), a wraz ze startem pierwszego sezonu otrzymamy kolejne. Oczywiście, występuje tu szeroko pojęta kosmetyka, wprowadzona w imię personalizowanie postaci, ale! Nowa konkretna zawartość jest potrzebna od zaraz i już wyjaśniam, dlaczego tak uważam.
Fundamenty Crash Team Rumble są solidne, ale z drugiej strony gra jest zachowawcza poprzez swoją ubogość trybów. Nie mówię, żeby od razu zaimplementować, puszczam wodze fantazji, tryb battle royale dla 100 graczy (chociaż to byłoby MEGA), ale na początku wystarczyłyby wariacje istniejącego trybu 4x4. Tu już nawet nie chodzi o mapy – tryby, tryby, tryby!
Zdaje się, że twórcy stawiają na długofalowe wsparcie tytułu, co samo w sobie nie jest zarzutem, wszak paliwo trzeba dawkować, zwłaszcza w tych niepewnych czasach. Najważniejsze pytanie brzmi: czy deweloper da radę zatrzymać graczy na dłużej? To wszystko zweryfikuje życie. Potencjał jest. Jeździć, obserwować.
- niski próg wejścia
- ale osiągnięcie perfekcji to już wyzwanie
- świetny fundament rozgrywki, sama idea sprawdza sięzrównoważona: wybacza drobne błędy gracz, ale i potrafi srogo ukarać
- zrównoważona: wybacza drobne błędy gracza, ale i potrafi srogo ukarać
- za mało trybów, co może się zmienić w przyszłości
- niekiedy zbyt chaotyczna
- problemy z balansem
Sebastian Barysz, dziennikarz Polygamii