CounterSpy - recenzja
Nuklearny pat pomiędzy mocarstwami znów stał się kanwą gry o infiltracji wrogich baz, przechwytywaniu ważnych danych i zagwarantowaniu ludzkości przetrwania kolejnego dnia. Czy zimna wojna na konsolach Sony może nas rozgrzać?
25.08.2014 | aktual.: 08.01.2016 13:20
CounterSpy jest miłe dla oczu. Kolorowa, mocno stylizowana oprawa nieźle współgra z tematyką gry. Wcielamy się w skrytego w czarnym stroju agenta organizacji C.O.U.N.T.E.R, który będzie infiltrował bazy dwóch światowych mocarstw, by upewnić się, że żadne z nich nie odpali swego nuklearnego arsenału. To żadne political fiction - poważne kwestie potraktowano po macoszemu. Gra nie wtłacza nam do głów żadnej ideologii, a i wspomnienie zimnej wojny jest wyłącznie tłem.
CounterSpy
Nie mamy tu USA oraz ZSRR, a Imperialistów i Socjalistów. Obie frakcje nie mierzą też rakietami w siebie, a w Księżyc. Ot, tak by nikt nie pomyślał, że to gra oparta na faktach, rozmowach z prawdziwymi agentami i dokumentach historycznych. To nie to podejście.
Studio Dynamighty siliło się na urozmaicenie rozgrywki, dzięki czemu CounterSpy wbrew tytułowi nie jest do końca skradanką. Szkoda, bo zamiast tego dostaliśmy nieudaną hybrydę prostackiego podkradania się do przeciwników i jeszcze słabszej strzelaniny.
Nasz Agent nie potrafi wiele. Arsenał jego ruchów wyczerpuje zawiśnięcie na krawędzi, automatyczne schylenie się pod przeszkodą i możliwość załatwienia dowolnego wroga gołymi rękami, jeśli tylko podejdziemy wystarczająco blisko. Ba, można likwidować ich w ten sposób seriami, turlając się od jednego do drugiego, pod warunkiem, że w międzyczasie nie przyjmiemy na klatę zbyt wielu pocisków. Obrażenia można zmniejszać dzięki wyposażeniu bohatera w odblokowywane w trakcie misji dodatki, ale i tak nigdy nie będzie on kuloodpornym czołgiem. To zrozumiałe.
Nie pojmuję natomiast, dlaczego autorzy zadowolili się absolutnym skradankowym minimum. Zapomnijcie o frajdzie z zabawy z przeciwnikami w kotka i myszkę. Zapomnijcie o planszach pozwalających na kreatywne i ciche eliminowanie zagrożenia przy odrobinie wprawy i satysfakcji z tego płynącej. W CounterSpy chodzi tylko o to, by banalnymi środkami dostać się za plecy przeciwnika i nacisnąć kwadrat.
W trakcie gry zyskujemy kilka ciekawych rodzajów broni, ale nie urozmaicają one elementów skradankowych. Co najwyżej skracają wymiany ognia, których tu nie brakuje.
Gdy nasz agent przycupnie za wyznaczoną osłoną, zmienia się perspektywa, z jakiej obserwujemy akcję. CounterSpy na moment zmienia się wtedy w prymitywny celowniczek, a my możemy narobić trochę hałasu próbując wyczyścić lokację z przeciwników. Kursor jest oporny, więc trudno tu o precyzyjne popisy. Możemy skorzystać z broni z tłumikiem, ale w późniejszych misjach wrogów jest za dużo, a odpowiadające za ich zmysły algorytmy zbyt nieprzewidywalne, by kłopotać się obmyślaniem planu.
CounterSpy
Gdy z luf zaczynają wylatywać kule, rakiety i granaty, CounterSpy zupełnie gubi swoja istotę. Jako prosta skradanka nie dostarcza wiele satysfakcji, ale przynajmniej działa. Jako celowniczek irytuje. Kamera potrafi ustawić się tak, że do przeciwników musimy strzelać "w ciemno" przez elementy otoczenia. Wchodząc do pomieszczenia widzimy ikonki wrogów, których nie widać na ekranie, ale zamiast pomagać, wprowadzają one tylko więcej zamieszania, strasząc przeciwnikami, którzy nie stanowią dla nas zagrożenia. Niestety, nigdy nie mamy pewności, którzy to, bo pole widzenia jest bardzo ograniczone.
Za turlanie się między osłonami i krycie za nimi odpowiada ten sam przycisk, a gra często nie do końca rozumie, dlaczego go wciskamy. Przypadkowe przyjęcie na klatę serii z karabinu to najczęstszy powód śmierci.
Płacimy za nią podniesieniem stanu DEFCON o jeden stopień. Zaalarmowani przeciwnicy i kamery mają podobne działanie, aczkolwiek podnoszenie DECON-u w ich przypadku możemy przerwać, eliminując źródło alarmu. Jeśli nie wyrobimy się zanim ogłoszony zostanie najwyższy alert - pozostaje tylko bieg do końca planszy, gdzie znajduje się komputer mogący przerwać procedurę wystrzelenia rakiet. Wtopa oznacza niezaliczenie misji.
Drobną ciekawostką związaną z faktem, że przed każdą misją możemy wybrać mocarstwo, które chcemy zinfiltrować, jest fakt, że poziom DEFCON jest zapisywany pomiędzy zadaniami. Nie warto ciągle przeszkadzać tej samej stronie konfliktu, bo może się zdarzyć tak, że już na początku zadania poziom DEFCON będzie najwyższy z możliwych. Czyste przejście misji nie jest tu łatwe, ale alert możemy obniżać grożąc bronią oficerom po wyeliminowaniu innych żołnierzy z ich otoczenia lub wybierając przed startem zadania odpowiednią umiejętność.
CounterSpy
Gdy w kolejnych misjach znajdziemy już wymaganą liczbę kluczowych informacji, nie musimy kończyć zabawy. Mi odblokowanie finału zajęło trochę ponad dwie godziny, ale mogłem do woli wybierać inne zadania, by szukać w nich brakujących broni, części formuł, pieniędzy lub by obniżyć poziom DEFCON. Niby plansze są za każdym razem inne, ale uboga rozgrywka sprawia, że uczucie deja vu pojawia się błyskawicznie.
Werdykt Stylistyka CounterSpy okazuje się przerostem formy nad treścią. Bardzo ładnie wygląda na obrazkach, zwłaszcza tych, które pokazują nierzadkie przebłyski poczucia humoru autorów (np. "Blast zone" koło muszli klozetowej). Gorzej, gdy łapiemy kontroler w ręce. Wtedy staje się jasne, że choć samo skradanie nie dostarcza tu satysfakcji, to momenty, w których CounterSpy zmienia się w celowniczek, są dla rozgrywki dodatkowym ciężarem.
Maciej Kowalik
Platformy:PS3, PS4, PS Vita (cross buy); w przyszłości: Android, iOS Producent: Dynamighty Wydawca:Sony Computer Entertainment Dystrybutor:SCEP Data premiery: 20.08.2014 PEGI:16 Wymagania: -
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.