Conan Exiles – recenzja. Figowy listek Funcomu
Zamiast atakować się nawzajem, pomówmy o... „interesach”.
16.05.2018 11:41
Funcom zdążyłem już pożegnać pod koniec 2015 roku na łamach konkurencyjnego portalu, podczas recenzowania jego marnej próby ratowania własnej rentowności zatytułowanej The Park. Krótki, wypełniony kiepskimi jumpscare’ami horror w wesołym z nazwy miasteczku zamiast zbawiciela, przypominał raczej wyciąg z graficznych bibliotek The Secret Worlda. Produkcji, której odpalenie uświadamiało, dlaczego developer popadł w kłopoty.
Platformy: PC, PS4, XBOX ONE
Producent: Funcom
Wydawca: Deep Silver
Wydawca PL: Techland
Wersja PL: Tak
Data premiery: 08.05.2018
Wymagania: Windows 7, Intel Core i3 3.0 GHz/AMD Phenom II X4 850 3.3 GHz, 8 GB Ram, GeForce 660 GTX 2 GB vram/Radeon R7 260x, 35 GB HDD
Grę do recenzji udostępnił wydawca. Screeny pochodzą od redakcji. Graliśmy w wersję na PC.
Nim na mnie naskoczycie, wyjaśnijmy sobie jedno. Jasne, była to świetna rzecz. Tyle, że niepohamowane ambicje i kreatywność Norwegów od dawna prowadziły ich do gier zarazem nietypowych i słabo przyjmujących się na rynku. Przy pełnym uznaniu dla klasy tej produkcji, trudno było określić ją mianem sukcesu komercyjnego. Tymczasem już rok po tym, jak zacząłem spodziewać się ogłoszenia upadłości, Funcom wyskoczył jeszcze raz z Conan: Exiles. Produktem będącym totalnym zaprzeczeniem całej dotychczasowej drogi studia. To gra nie tylko bardzo klasyczna, ale i rozumiejąca w pełni, co przede wszystkim fanów gatunku... podnieca.
I nie mam tu wcale na myśli faktu, że przy odpowiednich parametrach serwera, nasz bohater budzi się w świecie gry goły i (nie do końca) wesoły na krzyżu, świecąc w kierunku kamery widowiskowo wymodelowanymi narządami płciowymi. Nie chodzi też wcale o to, że wspomniane już klejnoty obserwować można z kamery pierwszoosobowej czy też we wbudowanym w grę trybie fotograficznym. Przy odpowiednich ustawieniach serwera (trzy stopnie cenzury) możecie nawet tego prostego faktu podczas zabawy nie dostrzec.
Szybkie odczytanie wywieszonej na ciele tabliczki z przewinami nasze postaci sugeruje nam jednak, że wcale nie trafiliśmy do świata wprost z marzeń wyborców partii o lewicowym światopoglądzie. Gdy od łączącej nas z naturą (i bóstwami) śmierci dzielą bohatera dosłownie minuty, zjawia się tajemniczy jegomość, który po uratowaniu nam życia zostawia nas z odrobiną wody i radzi bawić się i korzystać z ocalenia. To przy okazji chyba także koniec jakiejkolwiek narracji w grze. Już po paru krokach po niegościnnej pustyni zaczniemy jednak zastanawiać się, czy aby na pewno oszczędził nam w ten sposób cierpienia...Pierwsze zwątpienie przychodzi w momencie, gdy zbyt mało jeszcze rozwinięci, by wytworzyć broń, ruszamy z siekierką w stronę pierwszej napotkanej zwierzyny. Po wielu razach tępym narzędziem i utracie połowy życia zdobywamy w końcu przy pomocy kręcącego się w okolicy człowieka pierwszą strawę i już kombinujemy jak tu ją upiec. Okazuje się jednak, że jegomość, który podbiegł wspomóc nas w walce nie jest żadnym tam aniołem stróżem, lecz równie głodnym co my mieszkańcem pustkowi. Albo nie mniej złośliwym trollem jak nasz miłościwie panujący naczelny, który deklarował, że zaczyna każdą rozgrywkę od przetrącenia kości komuś, kto właśnie zaloguje się do gry. Świat Conana wydaje się tak nieprzyjazny, że na początku uznałem jedną z misji („znajdź kogoś, kto zechce z tobą pogadać”) za dowcip ze strony programistów. No bo jak, skoro najpierw biją, a później pytają?W wariancie grupowym Exiles wymaga więc znalezienia sobie kompanów chętnych do wspólnego przemierzania piasków, zielonych dolin, monumentalnych ruin czy nawet przykrytych śniegiem gór. Względnie wybrania serwera PvE, na co pozwala bardzo bogaty zestaw zawartych w grze opcji. Można wreszcie stworzyć rozgrywkę w singlu i sprosić do niej kolegów, a następnie zabawić się w admina, decydując choćby o poziomie trudności czy szeroko pojętej własności prywatnej. Lub zaszyć się samemu przed całym światem i poświęcić się kontemplacji przepięknego świata przedstawionego.
To ostatnie wyjście jest jednak mało atrakcyjne, bo jakkolwiek gra solowa zaczyna się wstępem fabularnym, jedyny dalszy scenariusz brzmi „przeżyć”. Kolejne rozdziały singla to po prostu samouczek, zaplanowany na zwiedzanie mapy i poznawanie mechaniki. Zadania podzielono tu na kilka rozdziałów, każdy z nich stawia natomiast przed nami coraz to trudniejsze zadania do zrealizowania. Na początku oczekuje się od nas zjedzenia pożywnego posiłku (dopuszcza się białko zarówno zwierzęce, jak i ludzkie), by z czasem zachęcić nas do odwiedzin w pobliżu majaczącego w tle wulkanu. Nic nie stoi przy tym na przeszkodzie, by zadanie z końcowego rozdziału wykonać już na początku, tyle że można tego dokonać wyłącznie przypadkiem. Gra ujawnia nam tylko te z aktualnego rozdziału.
Za zabawą z kolegami przemawiają zaś bardzo czytelne opcje łączenia się w klany oraz wzorowane na grach MMO walki z bossami (od gigantycznego krokodyla aż po słynną ośmiornicę z trailera, której wciąż niestety nie spotkałem). Conan mocniej zresztą romansuje z gatunkiem także jeżeli chodzi o system rozwoju postaci, co może części odbiorców przeszkadzać. Co prawda śmierć oznacza zwykle utratę ekwipunku i podróż do zwłok – zależy to od ustawionego poziomu trudności – cały czas pozostają jednak punkty, pozwalające rozwijać statystyki siły, wytrzymałości czy udźwigu.Jest jeszcze coś, mianowicie odblokowywane za przyznawane po awansach punkty wiedzy. Chociaż teoretycznie ekwipunek pozostaje tu typowo survivalowy i gra nie zawiera broni dajmy na to „+10 do kastracji”, czas działa jednak na korzyść gracza, choćby dzięki znajomości większej liczby schematów. Levelowanie przebiega przy tym dość szybko, a poziom postaci nie jest tu główną przeszkodą. Na początku ciężko wygrać z przeciwnikiem dźwigającym metalowy miecz, mając w ręce tylko kamienny toporek. Można mieć wysoki poziom, ładny domek i dalej machać podstawowymi narzędziami, ale równie dobrze da się skupić od początku na craftingu broni i siać zagładę, dźwigając na plecach śpiworek.Czy solowo czy w grupie, nadrzędnym celem w Conan Exiles jest po prostu utrzymać się przy życiu. Pomocne w osiągnięciu tego celu będą w obu przypadkach system walki oraz crafting. Ten pierwszy czy to w przypadku zwierząt czy ludzi, opiera się na pilnowaniu paska staminy i robieniu uników w odpowiednim momencie. Bez różnicy czy akurat: szarżuje na nas nosorożec, coś próbuje nadziać nas na poroże, mamy do czynienia z wykonanym bronią białą zamachem. Jest jeszcze strzelanie z łuku, osobiście jednak nie korzystałem z tej opcji za często, bo po prostu początkowe strzały są mało efektywne. Później nazbyt przywykłem natomiast do mieczy dwuręcznych, młotów i toporów. Starcia nie angażują może przesadnie zwojów mózgowych, ale ich prosty, zręcznościowy charakter i tak przypadł mi do gustu.Znaczącą zaletą Exiles jest rozbudowany system craftingu. Jest z jednej strony bardzo konserwatywny, z drugiej natomiast czaruje ilością przedmiotów, jakie możemy wytworzyć – od prostych narzędzi po rozmaite ozdoby, elementy budowlane czy stoły do craftingu. Dodatkowo wytwarzania poszczególnych elementów trzeba się wcześniej nauczyć, inwestując zdobywane w czasie zabawy punkty wiedzy. Równie przyjemnie tworzy się tu własne konstrukcje. Ostatnio przy The Forest narzekałem na problemy z łączeniem ze sobą elementów, ale Conan jest pod tym względem dużo lepszy. Z drobnych elementów typu ściany, podłoga, dach stworzyć można naprawdę imponujące budowle. Pomaga w tym fakt, że wszystko idealnie do siebie pasuje i czasem ewentualnie trzeba dostawić niesforną ściankę z drugiej strony.
Udostępniony nam świat jest całkiem spory, ale podczas zabawy nie bardzo się to odczuwa. Głównie dlatego, że w obrębie poszczególnych „stref klimatycznych”, lokacje zlewają się ze sobą. Już stanowiąca miejsce startu pustynia potrafi wywołać uczucie deja vu, nawet gdy akurat gra zespawnuje nas w miejscu, które widzimy na oczy po raz pierwszy. Nie znaczy to jednak, że jest źle. Z pewnością zrobi na was wrażenie moment, gdy z nizin przeniesiecie się w wysokie góry lub dostrzeżecie oddzieloną od gracza wielką skarpą dolinę rzeki. Częstokroć wspinałem się na wysokie konstrukcje tylko po to, by zrobić screena. Twierdzę po prostu, że przez wyraźny podział na strefy geograficzne, mapę poznaje się szybiej, niż zdawałby się sugerować jej rozmiar.I taki ten Conan właśnie jest. Gracz z urazem do survivali powinien jak najszybciej o nim zapomnieć, bo w żaden sposób nie próbuje redefiniować gatunku. Zachowuje jego cechę rozpoznawczą, zmuszając odbiorcę do szukania zabawy na własną rękę. Za to jest produktem całkiem dopracowanym (poza tragicznymi animacjami wspinaczki) i o klasę lepszym od przeciętnego śmiecia, wrzucanego co dnia do Early Accessu.Funcom przestał kombinować i to wystarczyło, by gra jeszcze przed premierą osiągnęła pułap miliona egzemplarzy, zapewniając sobie (mam nadzieję) długie życie i być może jakieś dodatki. Co nie jest – patrząc na białe miejsca na mapie świata – tak całkowicie wykluczone. Dzięki temu listkowi figowemu, kojarzący się z szalonymi ambicjami Funcom przestał być nagi. Paradoksalnie, choć Conan robi mniejsze wrażenie niż dawniej The Secret World, o jego przetrwanie jestem w zasadzie spokojny. Nie rzucił mnie może na kolana, ale wciąż planuję zostawić go na dysku i czasem jeszcze do niegościnnego świata Conana Barbarzyńcy powrócić. A poza ogrywaniem kolejnych tytułów do recenzji nie mam ostatnio na elektroniczną rozrywkę zbyt wiele czasu...