Co w 2015 roku dołączyło do twojej "kupki wstydu"? [KLUB DYSKUSYJNY]
Chwaliliśmy się co nam się w 2015 roku podobało, na co czekamy w 2016. Najwyższa pora na te wstydliwe wyznania.
Paweł Olszewski:W 2015 roku przeszedłem grubo ponad 20 gier, co jest jak na mnie naprawdę dobrym wynikiem. Byłoby ich jeszcze więcej, gdybym niemal setki godzin nie utopił w Wiedźminie 3 i kolejnych czterdziestu w zremasterowanym Dark Souls 2. I o ile Wiedźmin 3 to czysta radość, tak z Soulsami jest już gorzej, agrakoniec końców trafiła na moją kupkę wstydu. Nie tyle że utknąłem, bo po tych kilkudziesięciu godzinach w końcu zaczęło mi już nawet nieźle iść, ale jakoś znudziłem się. Żółwim tempem rozgrywki i ledwie zauważalnym progresem. Tym uczuciem, kiedy po dwóch godzinachgrypokonuję jakiś mały wycinek mapy, który w każdej innej grze przebiega się w 3 minuty. Kolejny raz przekonałem się, że jestem niekompatybilny z grami From? Chyba, uśmiechający się z kupki wstydu Bloodborne będzie tutaj ostatecznym testem.
Obok znajduje się też Batman: Arkham Knight i Metal Gear Solid V, czyli dwie sandboksowe gry AAA, na które nie starczyło mi po prostu w 2015 roku czasu. W tym muszę się jednak za nie zabrać. Batmany od Rocksteady zawsze trzymały mnie przy konsoli jak magnes. z MGS-ami bywało różnie, ale w "piątkę" wierzę. Jeżeli nie w kategoriach kolejnego wielkiego MGS-a, to po prostu fajnej piaskownicy. No i na koniec Until Dawn. Gra, na którą nikt nie czekał, a okazała się jedną z ciekawszych premier roku. Koniecznie muszę to nadrobić.
Maciej Kowalik:Kalendarz na nowy rok wisi już na ścianie, a ja znowu mampisaćo Wiedźminie? Nie ucieknę od tego, bo wciąż mam mnóstwo spraw do załatwienia w Velen czy na Skellige. Niesamowite jak Dziki Gon puchnie od zadań. Zaczynam obłąkańczo chichotać, gdy przypomnę sobie początki, zlustrowanie mapki i obawy o to czy gra nie skończy się aby za szybko. Przed premierą przechwałki dotyczące wielkości świata puszczałem mimo uszu, bo przecież mógłby być wypchany watą czy zwyczajnie pusty. Ale nie jest. Zupełnie jakby Redzi wpuścili do swojego świata Ridlera z niekończącym się zapasem znaków zapytania.
Ale sporo gier w minionym roku pokończyłem. Nie liczyłem ich, ale te 12 miesięcy było pod tym względem udane. Żałuję tylko, że wciąż dostaję baty w konsolowym Divinity: Original Sin, bo to jedna z tych gier, na które rzadko znajduję czas, a bardzo ale to bardzo, chciałbym chciałbym ją pokonać.
Nie jest mi natomiast wstyd, że w pewnym momencie znudzenia wciąż takimi samymi misjami dałem sobie spokój z MGSV: The Phantom Pain. Kończyć nie zamierzam. To ostateczny dowód na to, że choćbym nie wiem jak się starał, nie pokocham Metal Geara. Zrobię sobie detox, gdy tylko Splinter Cell Blacklist wyląduje we wstecznej kompatybilności na Xbosie One.
Patryk Fijałkowski:Koronacją czy też może - che, che - filarem mojej kupki wstydu będzie z pewnością Pillars of Eternity. Najgorszy jest chyba fakt, że bardzo chcę zagrać w tę grę, jaram się nią od czasu zapowiedzi i już, kurczę, płonę po zapoznaniu się z recenzjami, ale nie zaczynałem jej dotąd ze strachu przed tym, jak dużym jest tytułem. Jak złożonym. Wyobraźnia i doświadczenie podszeptują mi złowieszczo, ile będę musiał wpakować w nią czasu. Chciałbym to zrobić rzetelnie, nie na pół gwizdka. A wciąż są przecież inne, równie dobre gry, które zasługują na uwagę. Kurczę, a może warto zająć się tym teraz, póki jeszcze branża pochrapuje... ?
Królową kupki wstydu zostaje natomiast Life is Strange. Po entuzjastycznej recenzji Tomka i głosach z różnych stron wychwalających dzieło Dontnod, nie mogę się doczekać, żeby sprawdzić, co tak dobrego kryje się whistoriinastolatki potrafiącej kontrolować czas. Mam nadzieję, że nie padnę ofiarą przehype'owania i gra wciąż sprosta moim - wygórowanym już - oczekiwaniom. Przez jakiś czas myślałem też, że Metal Gear Solid V: The Phantom Pain będzie śnił mi się po nocach i zarzucał, że w niego nie zagrałem, ale po wszechobecnych głosach krytykujących fabułę ostatniej gry Kojimy, mój zapał ostygł i nie wiem, czy kiedykolwiek przyjdzie mi poznać się z Big Bossem.
A, no i jest jeszcze Batman: Arkham Knight. Ten fabułę ma ponoć znakomitą, więc i Gotham muszę nawiedzić którejś deszczowej nocy, zanim w pędzie za tegorocznymi premierami zupełnie o nim zapomnę.
Oskar Śniegowski:Na samym początku zaznaczę, że mówię tylko o tytułach AAA. Gry indie idą u mnie innym tempem.
Lepszym pytaniem skierowanym w moją stronę byłoby "co na nią nie trafiło", bo wymieniłbym wtedy jedynie FIFĘ i Wiedźmina. To był dla mnie chudy rok wielkich gier. Tak więc nie będę wymieniał wszystkiego, bo jest tego zdecydowanie za dużo, ale ograniczę się do tych tytułów, które wiem, że na pewno nadrobię (już kupiłem albo czekam na promocję) w pierwszym.
Pierwsze i już w trakcie nadrabiania jest Life is Strange, które najpierw odkładałem do ostatniego epizodu, żeby (podobnie jak z TWD) zrobić "na raz". Nie lubię czekać na dalszy ciąg historii. Zresztą podobnie mam z serialami, które oglądam cały sezon na jedno, dwa podejścia. Zaraz po LiS zrobię ostatnią część trylogii Starcrafta. Uwielbiam kampanie tworzone przez Blizzarda. Zdaję sobie sprawę, że opierają się dokładnie na tych samych utartych schematach, ale mi się podoba. Więcej nie potrzebuję. Trzecie w kolejce jest Dying Light, które kupię w edycji ze wszystkimi dodatkami. Na razie wszystkie gry o zombie od Techlandu ukończyłem w co-opie i chcemy z kolegą dochować tej tradycji. I tak na dobrą sprawę, to byłoby na tyle, bo więcej w pół roku nie zrobię. Zważywszy na fakt, że zbliża się kilka tytułów, których nie mogę i nie chcę przegapić: Mirror's Edge, Dirt Rally, Uncharted, Deus Ex, No Man's Sky, Quantum Break.
Karol Kała:Próbuję skończyć Wiedźmina. Próbuję to słowo nieco na wyrost - po prostu go odstawiłem. A najgorsze jest to, że na Skellige wrócę prawdopodobnie dopiero na wiosnę. Dobry kontrast, bo teraz coś ciężko podejść do Yen i "rozpalić usta smagane wiatrem". Jeszcze niedawno pisałem, że teraz już gry kończę i nie zaczynam wszystkiego naraz, a tutaj taki wstyd, hańbą wręcz, po chamsku okryty. Geralt zrozumie, poczeka. A Yennefer niech marznie. I tak wolę Triss. W kolejce jest jeszcze, a jakże, Life is Strange. Nie mam oczekiwań, mam obawy i nadzieje. Chcę dobrej historii i kilku wzruszeń, żebym mógł kiedyś napisać, że ta gra to sztuka. Taka dla graczy, dla ludzi. Nie dla kasy. Dlatego też niewiele o niej czytam. Lubię być zaskakiwanym. Zza baśniowych drzew woła mnie też Ori. Ori poczeka, nawet dłużej od Geralta. Co prawda, gra mnie urzekła, ale mimo wszystko nie dostarczyła takich wrażeń, żebym odpalał regularnie i tonął w jej pięknie. A piękna jest nad wyraz, ot co. Może Ori trafiło na zły moment, w którym szukałem innych bodźców. Mimo wszystko wiem, że muszę do Ślepego Lasu wrócić i przywrócić w nim spokój, przybijając pionę z żywiołami. No, to dalej, jak wstyd to wstyd!
Dying Light, Soma, Pillars Of Eternity - żadnej nie skończyłem. W Dying Light przeszkodził mi komputer, który nie chciał się z grą dogadać. To znaczy, gadali, ale jakoś tak po pijaku. Z czkawką. A poskakałbym po dachach i rozbił parę przegniłych głów rurą od zlewu. Soma natomiast mnie przestraszyła. Tak dosłownie, bez precedensu. Po prostu boję się w to grać, mimo że klimat ciągnie niemiłosiernie. Wezmę xanax i do boju. Uff!
No i Pillars Of Eternity, nemesis ty moje. Ta gra mnie przerosła. Za dużo wszystkiego, za dużo możliwości i za dużo nerwicy natręctw u mnie w momencie premiery. Nie potrafiłem wczuć się w swoją drużynę, podejmować decyzji zgodnych z sumieniem, a nie takich, które dawały najlepsze rezultaty. Szukałem najlepszych statystyk, opcji rozwoju, najpotężniejszego oręża już na starcie gry. Bez sensu. Przerwa od tego typu gier chyba dobrze mi zrobiła, bo z Geraltem już się nie cackałem. A najlepszy mogę być w jakimś MMO. Final Fantasy Realm Reborn na przykład, które właśnie nadrabiam. I bawię się wybornie. I polecić nawet mogę.