Co mogę Wam powiedzieć o Nioh po ponad 30 godzinach...

Co mogę Wam powiedzieć o Nioh po ponad 30 godzinach...

Co mogę Wam powiedzieć o Nioh po ponad 30 godzinach...
Maciej Kowalik
02.02.2017 10:51, aktualizacja: 02.02.2017 12:52

Bo recenzji napisać nie mogę.

To znaczy - mógłbym opublikować jakiś tekst i nazwać go recenzją, ale chyba nie mógłbym potem zasnąć. Bo wiedziałbym, że taka z niego recenzja jak z koziej... sami wiecie co z czego. Ale coś napisać trzeba, bo czytelnik czeka. Więc spróbuję coś Wam o(d)powiedzieć.Czemu nie czytam teraz twojej recenzji?

W przypadku więszkości gier ilość czasu, którą poświęciłem Niohowi od niedzieli w zupełności wystarczyłaby do napisania rzetelenej recenzji. Nawet jeśli autor nie zobaczyłby jeszcze napisów końcowych. Ale... za dużo grałem w Soulsy i Bloodborne żeby nie wiedzieć, że tam zawsze coś może się wydarzyć. Dość powiedzieć, że dopiero jakoś w okolicach 30 poziomu doszedłem do miejsca, w którym w dojo pojawiły się tutoriale. Trochę znikąd, choć fabularnie uzasadnione. Ale co ja miałem sobie pomyśleć.To takie Soulsy, tak?

I tak, i nie. Tak, generalnie najważniejsze są tu starcia z bossami i wiele, WIELE elementów i rozwiązań bezceremonialnie z Soulsów skopiowano. Ale konstrukcja gry jest inna. System walki jest inny. Atmosfera jest inna. Jest spora szansa, że Nioh spodoba się komuś, komu Soulsy nie przypadły do gustu.

Czyli nie jest trudny?

Bardzo trudno to ocenić komuś, kto już nauczył się grania w Soulsy. Nie umiem nagle wejść w skórę żółtodzioba, który widzi wrogów i chce ich ciąć. Ja wszędzie wchodzę z mieczem złożonym w gardę i nie ruszam do kolejnego korytarza, dopóki nie mam pewności, że z obecnego zebrałem już wszystko, co do zebrania było. Tego nauczyły mnie Soulsy. Dlatego w Resident Evil 7 nie brakowało mi amunicji i apteczek, a w Dishonored 2 najpierw odkrywałem tajne przejścia, w których czekało rozwiązanie, a potem dochodziłem do zagadki.

Jest łatwo?

Myślałem nad kolejnym tekstem z serii "XX pierwszych śmierci", ale... nie umierałem. Łatwo? Nie. Ale uczciwie. Pierwsze czego się człowiek uczy to zasięg własnych ciosów i combosy w różnych postawach. Drugie - jak zmieniają się ruchy w zależności od dzierżonej broni i postawy (ataki pionowe i poziome). Trzecia jest realizacja, że gra nie oszukuje - jeśli ostrze czy płomień miało cię trafić, to cię trafiło. Jeśli odskoczyłeś, to odskoczyłeś. A jeśli grałeś w jakieś Soulsy i gdzieś doszedłeś, to jesteś gotowy.

Nie grałem

A próbowałeś?

Tak, ale nie miałem cierpliwościNo to się świetnie składa, bo Nioh nie jest tak flegmatyczny. Nie jest też tak przygnębiający. Jest tu trochę Ninja Gaiden. No dobra, jest tu dużo Ninja Gaiden rozumianego jako szybkie combosy, uniki, konieczność wyłapywania (nie)dyskretnych sygnałów ataku wroga, by mocno go skarcić kontrą, gdy jest na nią szczególnie podatny. Ale też chociażby konieczność rozróżniania między blokiem i unikiem, i wiedza kiedy stosować jedno, a kiedy drugie.

Nie miałem cierpliwości do odbijania się wciąż od jednego bossa

Pewnie miałeś tam dojścia do innych lokacji, ale ok. W Niohu to wygląda inaczej. Zamiast jednego miejsca akcji, w którym pokonanie bossa otwiera nowe przejścia, jest mapa świata z misjami. Gdy zaliczysz misję w danej lokacji, mogą pojawić się tam zadania poboczne. Wielkiego bossa już nie będzie, ale będzie jakiś cel do zrealizowania. Wcześniej poznasz nagrody, które za to dostaniesz i ocenisz ryzyko. Są też misje zmierzchu - powiedzmy, że to odbicia misji, które już zaliczyłeś, ale w piekielnym zwierciadle. Jeśli podstawowe zadanie było na 25. poziomie, jego zmierzchowa wersja może być na 120. poziomie. Choć zdarzają się też przyjaźniejsze.

Z każdej misji możesz też wrócić do ekranu ich wyboru. Stracisz tylko zdobytą amrite - energię, która jest konieczna do wbijania kolejnych poziomów i rozwijania postaci.No to slasher czy orka na ugorze?

Niezależnie od tego czy na swojej drodze spotkasz człowieka, czy demona, musisz go rozszyfrować. Po kilku spotkaniach wyrobisz sobie właściwą strategię. Ale głupota jest kosztowna. Chwila dekoncentracji w najlepszym razie oznacza przyjęcie ciosu na gardę i utratę Ki (powiedzmy, że to tutejsza wytrzymałość, bez której nie zaatakujesz ani nie wykonasz uniku). W gorszym - likwidację sporej części zdrówka. W najgorszym - jedno i drugie: nie odzyskasz władzy nad sobą, zanim spadnie decydujący cios. Każda broń ma trzy postawy - niską, średnią i wysoką. Można zmieniać je w trakcie walki - trzeba zmieniać je w trakcie walki. Ba, trzeba reagować na to, co robi wróg - bo on też może korzystać z tych postaw.

Co w tym fajnego?

Uczysz się. Wróg, który na początku wydawał ci się kimś pokroju bossa, po kilku godzinach staje się przeciwnikiem, którego znasz. Wiesz, co on umie, wiesz jak go skrzywdzić, wiesz jak załatwić tego wielkiego bydlaka tak, żeby cię nawet nie drasnął.

No, bo grind i awanse na kolejny poziom

Za pokonanych wrogów zdobywasz punkty amrity. Punkty amrity wydajesz, by zwiększyć którąś z głównych statystyk postaci. To akurat jest bardzo Soulsowe. I tak jak w Soulsach trafisz na przedmioty, których pełnego potencjału nie wykorzystasz, dopóki statsy ci na to nie pozwolą.

Wszystko tu zerżnęli z Soulsów?

No właśnie nie. Bo w Nioh umiejętności czekają na odblokowanie. Walcząc mieczem, ulepszasz jego statsy, bo zdobywasz punkty "znajomości". Ale za walkę danym orężem i za awans w chramie zgarniesz też punkty samuraja, ninja czy maga, za które odblokujesz nowe umiejętności. Drzewko w Nioh nie jest czytelne, a odblokować trzeba nawet tak podstawowe rzeczy jak kontratak czy mocny szlag na końcu combosa. I nie można zrobić tego grindując punkty specjalizacji - niektóre umiejętności trzeba odblokować, wykonując konkretne misje.A co z przedmiotami?

Odpust. Soulsy? HA! Niohowi bliżej tu do Diablo 3. Ostatecznie w starciu z bossem najważniejsze są umiejętności, ale fajna zbroja uzbrojona przeciw tej mocy, co ją boss będzie miał, nie zaszkodzi. Kogo tu nie zabijesz, ten wyrzuci z siebie fontannę lootu. Lootu, który kowal może rozebrać. Albo przekuć losując nową umiejętność w miejsce starej. Możesz też ten bardzo słaby miecz wzbogacić o jakieś precjoza i podbić mu poziom. Chcesz, żeby twój hełm wyglądał jak rogi ogrzycy z bety? To łatwe, bo można zmieniać wygląd przedmiotów bez ruszania ich cech.

Fajni ci bossowie?

Świetni, wyraziści. Póki co na żadnym nie zaciąłem się tak, by spuścić głowę i mamrotać przekleństwa. Pierwsza wizyta u bossa ma zwykle charakter zapoznawczy. By wiedzieć jakim żywiołem potem wysmarować miecz i wybadać potencjalną strategię. W Soulsach zwykle zaczynałem od przyklejenia się do tyłka bossa i ciachania go stamtąd. W Niohu bossowie dość jasno komunikują swoje mocne i słabe strony komuś kto wie na co patrzeć. I bardzo mi się to podoba choć wcale nie oznacza, że jest łatwo. Ale widać efekty nauki. Pasek życia wroga jest coraz mniejszy w momencie naszej śmierci, by wreszcie - za którymś podejściem - zmaleć do zera. I wtedy wiesz, że zdałeś egzamin - że zasłużyłeś na to zwycięstwo. Pewnie, że trzeba mieć refleks osy, ale trzeba też myśleć.Można walczyć w coopie?

Tak. Przyzywanie innych graczy i dołączanie do nich jest banalnie proste. I działa. Na 4 próby połączenia z kimś 3 razy znajdowałem druha. PvP jeszcze nie ma - będzie dodane po premierze.A fabuła?

Fabuła stara się być. Renderowane scenki są fenomenalne, ale w trakcie trwającej dwie czy trzy godziny misji tło gdzieś ginie. Robisz swoje niekoniecznie pamiętając po stronie jakiego rodu się opowiedziałeś.Sam William - główny bohater też jest nijaki. Irlandczyk-samuraj zadziwia Japończyków, ale w wielu scenach wydaje się doklejony na siłę. Grunt, że "zło" jest reprezentowane godnie. Ale nie widzę szans, by Nioh mógł rywalizować z Soulsami na płaszczyźnie opowieści. Choć tekstu do czytania jest tu mnóstwo.

Coś jeszcze zanim przestanę Cię czytać?

Tak. Bo to ważne, że Nioh choć stawia na wymagające walki z bossami, jest grą przystępną. W zasadzie każda opcja jest tu dostępna bez konieczności znajdowania na polu walki jakiegoś NPC-a. Sprzedasz i kupisz przedmioty, wykujesz nowe, zmienisz ich wygląd i cechy - wszystko to zrobisz spokojnie między misjami. Dzięki przedmiotom z samych misji możesz też uciec, by np. przygrindować kilka poziomów w zadaniach pobocznych. Grając w Nioh nie ma się poczucia, że gra specjalnie chowa jakieś opcje tak, by szary gracz nie mógł ich dosięgnąć. Nioh nie utrudnia życia ponad to, co jest konieczne do dobrej zabawy.A ty jak się bawisz?

Pierwszego dnia spędziłem z Niohem 10 godzin i wcale nie byłem zmęczony. Miałem ochotę na więcej. We wtorek, gdy patch uaktywnił tryb sieciowy spędziłem cały dzień pomagając innym w misjach. I byłem cholernie zadowolony. Bawię się świetnie. I jeśli koniecznie trzeba to porównać, to powiem, że lepiej niż w Soulsach, które swoją posępnością zawsze w końcu mnie nudziły. Jedyną rzeczą, która mnie w Nioh boli jest mocno ograniczona liczba typów oręża i skojarzonych z nimi ruchów. I mimo wszystko brak tu jakiegoś wielkiego WOW. To naprawdę są bezczelnie zerżnięte Soulsy, ale ożywione serduchem Ninja Gaiden. To świetna gra. Ale nie tak świeża jak byśmy chcieli.

Kiedy recenzja?

Gdy uznam, że mogę ją napisać. Celuję w dzień premiery.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (12)