Cięcie ekstra: Najlepsze (i te nieco gorsze) nowe seriale 2013 roku

To było udane 12 miesięcy dla serialowych maniaków.

Cięcie ekstra: Najlepsze (i te nieco gorsze) nowe seriale 2013 roku
marcindmjqtx

Miniony rok był obfity w serialowe uniesienia, by wspomnieć tylko długo wyczekiwane finały "Breaking Bad" i "Dextera" oraz pewien niesamowity odcinek „Gry o tron”, o którym później przez tydzień huczał internet. W poniższym tekście rzucam okiem nie na to, co w ostatnich dwunastu miesiącach znalazło zwieńczenie, lecz rzeczy zupełnie nowe - te, które zadebiutowały w 2013 roku. Po niektórych obiecywano sobie wiele, po innych wprost przeciwnie. Rzecz jasna wszystkiego obejrzeć nie sposób (nadrobić muszę choćby „Masters of sex”, „Sleepy Hollow”, „Orphan Black”, no i obejrzeć więcej odcinków niezłego „Zawód: Amerykanin”) , więc listę potraktujcie jako subiektywny wybór do tego, co pojawiło się w telewizji (no, nie naszej - z wyjątkami).

Najlepsze

„House of Cards”

House of Cards

Kevin Spacey jest stworzony do ról ironicznych cyników. I choć od czasu "American Beauty" zdarzyło mu się kilka razy takowych zagrać, w żadnym garniturze nie emanował charyzmą tak jak w "House of Cards".

Serial to przełomowy, bo po raz pierwszy to nie telewizja bądź sieć kablowa, lecz internetowy potentat Netflix wyprodukował serial tego kalibru. I wrzucił do sieci od razu cały sezon, zamiast skąpić po odcineczku co tydzień. Co też wiele mówi o dzisiejszych czasach, gdy seriale chętnie pochłania się w pakietach lub dzięki VOD ogląda wtedy, kiedy się chce, a nie wtedy, gdy pozwoli jaśnie panująca TVP.

Niezależnie od tła, "HoC" jest serialem rewelacyjnym. Mocno osadzonym w amerykańskiej polityce, jednocześnie komentującym i szydzącym z zakulisowych działań, ale frajdę z oglądania będą mieli nie tylko bezrobotni absolwenci politologii. Kevin Spacey i Robin Right jako zepsute, ale sprawnie funkcjonujące małżeństwo są parą przekonującą. O sympatycznych bohaterów tu trudno. Ci dobroduszni i prostolinijni mają za sobą afery obyczajowe, ci pomocni trzymają w zanadrzu inne cele, a na bezinteresowną pomoc można liczyć najwyżej u gościa sprzedającego najlepsze żeberka w Waszyngtonie.

Kevin Spacey przechodzi samego siebie, gdy nagle w trakcie rozmowy w jednym z gabinetów w Białym Domu zwraca się do kamery i mówi do widza wtajemniczając go w swój plan gry. Burzenie czwartej ściany niczym w grze wideo. Która zresztą (gra, nie ściana) pojawia się na ekranie kilka razy, bo Sony promowało w serialu PS Vitę. Kto jeszcze "HoC" nie widział - powinien nadrobić. Szkoda, że drugi sezon, który pojawi się 14 lutego, będzie jednocześnie sezonem ostatnim. Z drugiej strony - mało kto schodzi z serialowej sceny będąc na szczycie (patrzę na Ciebie, Dexterze Morgan).

***

„Ray Donovan”

Nowy serial stacji Showtime ma godnie zastąpić właśnie „Dextera” i po pierwszym sezonie można być dobrej myśli. Tytułowy Ray Donovan (Liev Schreiber) jest, hm, człowiekiem załatwiającym sprawy. Powiedzieć, że balansuje na granicy prawa, to nic nie powiedzieć. Ale w swoich działaniach jest skuteczny. Względny życiowy porządek, w ramach którego dba o rodzinę i pomaga dwóm braciom, zakłóca wyjście z więzienia jego ojca (Jon Voigt). A jako że Ray go szczerze nienawidzi, punkt wyjścia do prania brudów z historii rodziny jest doskonały.

Opis brzmi przygnębiająco, ale Ray Donovan to serial intensywny i rześki. Wybaczcie kolejną analogię za świata gier, ale być może zachęci ona kogoś do zapoznania się z serialem - plejada drugoplanowych postaci (na czele z agentem FBI, w którym rozpoznacie amatora burgerów z Big Kahuna z "Pulp Fiction") oraz kapitalne dialogi rodzą skojarzenia z serią GTA. To również jest gangsterska opowieść o znajdowaniu sobie miejsca w świecie, w którym krzyżuje się wiele przeciwstawnych interesów. Tyle że nie ma szalonych pościgów i kradzieży aut.

"Ray Donovan" wrzuca wysoki bieg od pierwszego odcinka, fundując rozwinięty wątek główny i wiele pobocznych, w czym z początku trudno się odnaleźć. Kapitalnie radzą sobie aktorzy, za którymi albo dotąd nie przepadałem (Voigt), albo powątpiewałem w ich umiejętności aktorskie (Schreiber). Voigt w roli nieco szurniętego eks-gansgtera wyczynia cuda, a Schreiber ze swą powściągliwą mimiką budzi sympatię i przerażenie jednocześnie. Doskonale wypada drugi plan, zaskakująco dobrze radzą sobie odtwórcy ról dziecięcych, wręcz deklasując odpychającą dzieciarnię z "Homeland".

Serial miewa problemy na polu ciągu przyczynowo-skutkowego, zwłaszcza w ostatnich odcinkach. Dystans do siebie i naprawdę szalone akcje pozwalają potraktować to z przymrużeniem oka, choć i tak trochę boję się o drugi sezon - z takich produkcji szybko ulatuje para.

***

„Mob City”

Mob City

No dobrze, ten tytuł trafia tutaj nieco po znajomości. Jeśli nie jesteś fanem klasycznego noir, jest szansa, że ten serial nie zrobi na Tobie wrażenia. Ale kto wie, może zrobi na tyle duże, że fanem zostaniesz.

"Mob City", wcześniej roboczo zwane "L.A. Noir" (zostało oparte na książce pod tym tytułem), sięga po wszystkie gatunkowe klisze, jakie można sobie wyobrazić. Jest nieklarowny podział na dobro i zło, szlachetni gangsterzy i skorumpowani policjanci, wypijana litrami whiskey, prochowce i papierosowy dym, parujące lufy tommy gunów, na głowie fedory, na ramionach prochowce, na szyi szerokie krawaty z surrealistycznymi motywami. Do licha, nawet paczka zapałek z logo hotelu z zapisaną informacją wrzucaną do skrzynki pocztowej pojawia się tu w jednej z pierwszych scen.

Ale w serialu szybko zaczyna dominować historia. Pierwszy sezon składa się raptem z 6 odcinków, więc poza wątkiem głównym nie ma czasu na nic innego. To wyszło tempu akcji na dobre. Głównym bohaterem jest policjant Joe Teague, wmanewrowany w dziwny układ pomiędzy własną uczciwością, lojalnością wobec dawnego kolegi z frontu, a obecnie gangstera, oraz kobiety, do której wzdycha. I tyle wystarczyło, by z Teague'a uczynić postać zagadkową i kierującą się niejasnymi intencjami. Na dodatek nieźle zagraną przez Jona Bernthala, po którym po "The Walking Dead" (Shane) nie spodziewałem się niczego wielkiego. Z tą złożoną rolą Bernthal poradził sobie bez zarzutu.

Zaskoczeń jest tu zresztą więcej, bo na ekranie co rusz przewijają się starzy znajomi. Z obsady "TWD" jest jeszcze Jeffrey DeMunn (Dale), świetnie radzi sobie Milo Ventimiglia (wcześniej m.in. Peter w "Herosach"), ale ekran kradnie Robert Knepper (T-Bag z "Prison Break"), który zrozumiał, że nie musi wciąż być ekranowym psycholem, by wypadać wiarygodnie.

Nie byłoby tak dobrego serialu, gdyby nie Frank Darabont - reżyser i scenarzysta "Skazanych na Shawshank" i "Zielonej Mili" oraz współtwórca "The Walking Dead". Świetnie zrealizowano tu zwłaszcza sceny strzelanin, pokazywanych w zwolnionym tempie. Obawiam się jednak, że na pierwszym sezonie ta produkcja się zakończy - oglądalność nie zachwycała i malała w trakcie krótkiej przecież serii. Obym się mylił, bo to było dla mnie najmilsze zaskoczenie minionego roku.

***

„Czarna Lista” ("The Blacklist")

Czarna Lista

Serial z gatunku "genialny złoczyńca i gamonie z FBI", czyli formuła przerobiona ze sto razy. W ostatnich latach raczej z kiepskimi rezultatami, czego przykładem choćby słabiutkie i głupiutkie "The Following".

"Czarna lista" (brawa dla AXN za szybką emisję w Polsce) idzie początkowo tym samym tropem. Geniuszem jest Raymond Reddington (James Spader), który poddaje się w siedzibie FBI, ale ma niezłą ofertę - w zamian za immunitet pomoże łapać przestępców z tytułowej listy. Lista zrzesza tak niebezpieczne jednostki, że niektórych w ogóle nie ma w bazie FBI. Ale będzie rozmawiał tylko z nieopierzoną agentką Elizabeth Keen (wiecznie zmęczona i smutna Megan Boone).

Główny wątek, czyli polowanie na kolejnych zbirów, emocji raczej nie podnosiło. Reddington co rusz okazywał się geniuszem, a panowie z FBI z minami przygłupów gonili za rzuconą kością. Znacznie ciekawsze rzeczy działy się w tle, bo oto dom panny Keen był monitorowany przez tajemniczych ludzi, a jej męża oskarżono o szpiegostwo. Prawdziwe atrakcje czekały w odcinkach 9 i 10 i prawdę mówiąc dopiero po ich obejrzeniu zapałałem do tego serialu sympatią - bo wreszcie zrobiło się nieszablonowo i złamano schemat, według którego kręcono poprzednie odcinki. Finał sezonu dopiero 13 stycznia, więc mam nadzieję, że trend będzie kontynuowany. Dlatego "Czarna Lista" trochę na wyrost, ale jednak trafia do grona tych dobrych seriali minionego roku. Choć niewiele brakowało, by wylądowała niżej.

***

I te nieco gorsze

„Almost Human”

Almost Human

Srogi zawód. O tym serialu kilkakrotnie pisałem w cięciu, licząc na solidne kino sci-fi. Dwóch policjantów, człowiek i cyborg, któremu do typowej maszyny daleko, rozwiązują zagadki oparte na motywach wyjętych z powieści Dicka i Morgana. Brzmi atrakcyjnie, ale niestety szwankuje realizacja. Strzelaniny i inne sceny walki są zmontowane nieporadnie, a muzyka pojawia się nie wtedy gdy powinna. Co trudno zrozumieć, bo efekty specjalne robią wrażenia, budżetu więc niewątpliwie nie brakowało.

Serial napędzają rozmowy między partnerami. Ich relacje stały się już przedmiotem analizy pod kątem zawartości homowątków (niczym w przypadku Batmana i Robina). Pomijając ten fakt, bywają zabawne, choć nie pomaga Karl Urban ze swoim bogatym repertuarem zmarszczeń czoła sugerującym zatwardzenie. Drugi plan wypada wyjątkowo blado aktorsko. Większych zarzutów nie można mieć chyba tylko do Michaela Ealy'ego, czyli obdarzonego poczuciem humoru i duszą cyborga.

Pierwszy sezon wciąż trwa i może wreszcie złapie wiatr w żagle, bo potencjał niewątpliwie ma.

***

„Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.”

Agents of S.H.I.E.L.D.

Agents of S.H.I.E.L.D. to taki ubogi kuzyn kinowych "Avengersów". Ze wszystkimi tego konsekwencjami - mało charyzmatyczną obsadą, nieznanymi szerzej bohaterami i mniejszą skalą akcji. Z odcinka na odcinek serial robił się coraz bardziej mdły, aż wreszcie dałem sobie spokój.

***

A jaki jest Wasz ulubiony serial 2013 roku?

Marcin Kosman

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
publicystykacięciehouse of cards
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.