Chwalenie się dziesięcioma milionami graczy w Final Fantasy XIV jest trochę na wyrost, ale dobrze, że ta gra żyje
Zwłaszcza jeśli pamiętamy, jak zaczynała siedem lat temu.
08.08.2017 13:07
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Final Fantasy XIV to jeden z najtrudniejszych tematów dotyczących historii Square Enix (obok fatalnej w skutkach animacji "The Spirits Within"), nic dziwnego, że szalenie uzdolniona ekipa NoClip nakręciła dokument o tej pozycji. I jeżeli dziś wydawca chwali się przekroczoną barierą dziesięciu milionów graczy, którzy w numerowane MMO z tej serii zagrali, oznacza to przede wszystkim, że "udało się naprawić naszą największą wpadkę".
FINAL FANTASY XIV Documentary Part #1 - "One Point O"
Przypomnę, bo działo się to już dawno temu. Final Fantasy XIV zadebiutowało w 2010 roku i z miejsca zostało nazwane katastrofą (Maciu o tym pisał... sześć lat temu). Przyjęcie przez pecetowych graczy było tak negatywne, że a) odsunięto premierę wersji na PlayStation 3, b) wymieniono calutki zespół pracujący nad grą (stery przejęła nowa ekipa pod dowództwem Naokiego Yoshidy), c) zburzono i postawiono od nowa świat Eorzey - nie tylko w przenośni, ale również dosłownie. Gdy debiutowało A Realm Reborn, czyli "kolejna" "czternastka", świat przedstawiony odbudowywał się po apokalipsie. Zarząd Square posypał głowy popiołem, a gracze, którzy postanowili ponownie im zaufać, od kilku lat raczeni są kolejnymi znaczącymi rozszerzeniami; w tym roku Stormblood jeszcze mocniej powiększył zawartość, jaką w 2015 roku przyniosło Heavensward.
Ale okej. Nie trzeba koniecznie piętnować. Może to nie wiadomość, którą powinniśmy odczytywać jako "patrzta, takiego hita mamy!". Może to po prostu próba ostatecznego przekreślenia burzliwej przeszłości.
Adam Piechota