Chcieli dobrze, wyszło tak sobie. G2A zbiera baty od Reddita
Rzeszowska firma chciała bardziej otworzyć się na społeczność graczy, a zebrała srogi łomot. Z drugiej strony, czego się spodziewać po budzącym takie emocje temacie, jakim jest handel kluczami?
03.02.2017 | aktual.: 03.02.2017 18:31
Trochę rozumiem kupowanie gier u resellerów. Skoro w oficjalnych sklepach pokroju Steam czy Origin trzeba często wydać ponad 200 zł, a w przypadku konsol jest jeszcze drożej, to nic dziwnego, że szukamy najlepszych ofert.
Porównanie do popularnego portalu aukcyjnego jest o tyle trafne, że takie G2A nie sprzedaje kluczy bezpośrednio, a jedynie udostępnia platformę handlową. Nie zmienia to faktu, że całość budzi sporo kontrowersji, szczególnie po tym, jak studio tinyBuild zarzuciło G2A sprzedaż kluczy kupionych za pomocą kradzionych kart kredytowych, co miało skończyć się stratą 450 tysięcy dolarów dla studia.
Kwota trochę na wyrost, bo jest to analogiczne do liczenia strat spowodowanych piractwem. To, że ktoś nie może ściągnąć twojej gry nie oznacza, że z automatu ją u ciebie kupi, co nie zmienia faktu, że pewne straty poniesiono. Otóż w przypadku stwierdzenia nieautoryzowanej transakcji, (były już) posiadacz skradzionej karty może wnioskować do banku o tak zwany „chargeback” czyli zwrot środków. Te zabierane są sprzedawcy, który dodatkowo obciążany jest karą finansową, a w przypadku powtarzających się problemów, operator płatności może zakończyć współpracę albo podnieść prowizję.
Wywołało to całą dyskusję, w której inni deweloperzy niezbyt przychylnie wypowiadali się o idei platform pokroju G2A. Rzeszowska firma odbijała piłeczkę twierdząc, że tinyBuild nie chciało współpracować w sprawie skradzionych kluczy, a parę dni później ogłosiła, podobnie jak Kinguin, start programu partnerskiego dla deweloperów.
Mimo tego, opinie na temat G2A raczej nie są przychylne. Także wśród graczy, co dobitnie pokazuje sesja AMA na Reddicie. Firma zorganizowała ją by wyjaśnić całe zamieszanie, ale coś po drodze poszło nie tak, bo sesja dość szybko przekształciła się w lincz i serię pretensji.
Taka odpowiedź padła na pytanie odnośnie tego, że niektórzy deweloperzy wolą, aby ich gry były ściągane z torrentów niż kupowane na G2A. Trochę słaba, żeby nie powiedzieć – nieprawdziwa, patrząc na to, co pisałem kilka akapitów wyżej. Dalej nie było lepiej. Przedstawiciele firmy próbowali wyjaśnić, że dbają o weryfikację zarówno sprzedających, jak i kluczy, aż nagle pojawił się jeden ze sprzedawców i pokazał, ile to wszystko jest warte.
Dodał on nieistniejący klucz, który od razu pojawił się na liście produktów dostępnych do kupienia. Przyznał też, że choć po jakimś czasie zmienia on status na „w trakcie sprawdzania”, obejście całego procesu jest dziecinnie proste.
Co zrobiło G2A? Zablokowało mu konto w serwisie, uniemożliwiając sprzedaż, zakupy i wypłatę zgromadzonych w wirtualnym portfelu środków. Poważna firma przyznałaby się do błędu, a w najgorszym wypadku po prostu napisała, że przyjrzy się wszystkiemu. Zamiast tego sprzedawca najpierw dostał pogróżki w stylu „i tak wiemy kim jesteś, teraz dokładniej cię sprawdzimy”, a potem stracił możliwość korzystania z platformy. Słabo. Bardzo słabo.
Tym bardziej, że kontrowersji wokół G2A jest naprawdę dużo, a takim działaniem firma pokazuje, że część zarzutów może być prawdziwa. Zresztą sporo odpowiedzi jest dość wymijających, jak ta na zarzut sprzedaży pirackich kluczy:
Pod warunkiem, że ktoś to zgłosi, a nawet wtedy sprawa nie jest tak prosta. Swoją drogą, założyłem konto na G2A i weryfikacja mojej tożsamości zajęła 10 sekund. Wystarczył mail, telefon i profil na Facebooku. Każdą z tych rzeczy można mieć nie podając swojej prawdziwej tożsamości – nawet przy obowiązku rejestracji pre-paidów. Z drugiej strony, wystawiłem na sprzedaż wykorzystany już klucz i choć od razu pojawił się na stronie, po chwili dostałem prośbę o dowód jego zakupu. Inna sprawa, że sprawdzenie dotyczyło tego, czy faktycznie jestem posiadaczem klucza, nikt nie weryfikuje tam, czy został on już wykorzystany. Po prostu nie ma do tego narzędzi.
Tak się zastanawiam, czy problem serwisów typu G2A czy Kinguin da się jakoś sensownie rozwiązać? Bo to nie jest tak, że są tam sami oszuści. Wielu sprzedawców wystawia tam legalnie kupione klucze, pojawiają się też oferty bezpośrednio od wydawców czy deweloperów. W ten sposób kupimy na przykład Superhota czy Car Mechanic Simulator od Playway. A to pokazuje, że jednak się da.
Ciężko też pominąć wkład, jaki G2A ma w e-sport czy… powstawanie gier. Firma nie tylko tworzy własne projekty na wirtualną rzeczywistość, ale wspiera też innych deweloperów. Przykładem takiej współpracy jest Detached polskiego studia Anshar.
Detached Announcement Teaser Trailer (PC)
Wracając natomiast do oszustów, trzeba się pogodzić z faktem, że zawsze znajdzie się ktoś chcący zarobić w niezgodny z zasadami sposób i za wiele nie da się z tym zrobić. Spójrzcie choćby na handel kradzionymi kontami na Allegro.
Bartosz Stodolny