Carmageddon: Max Damage - recenzja. Skoro mogło być tak fajnie, to czemu jest tak źle?
Wehikuł czasu ma cztery koła wzbogacone o metalowe bolce, zębatego irokeza na masce i wariata za kierownicą.
28.07.2016 13:16
Carmageddon: Max Damage to przedziwny twór. Za nic ma współczesne trendy, co jest dużym plusem. Grając, faktycznie czułem się jakbym grał w kolejny sequel, którego lata temu zabrakło. Przeważnie. Bo czasem czułem się inaczej - gdy klapki nostalgii spadały z oczu, widziałem grę z solidnymi podstawami, w którą jednak nijak nie chciało mi się grać. Już tłumaczę.
Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: Stainless Games
Wydawca: Stainless Games
Dystrybutor: Cenega
PEGI: 18
Data premiery: 08.07.2016 r.
Wymagania: 3,1 Ghz ; 4 GB RAM; karta graficzna z 1GB VRAM
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Graliśmy na PS4. Obrazki pochodzą od redakcji.
Fani oryginału poczują się tu jak w domu. To ważne, bo przecież dla nich Stainless Games tę grę stworzyło. Wszystko jest na swoim miejscu - Max i Anna do wyboru, wozy, które każdy kojarzy, no i wyścigi, które tak naprawdę wyścigami zwykle nie są. Pod koniec ubiegłego wieku Carmageddon był w tym temacie objawieniem. Gdy w innych grach ścinało się sekundy na okrążeniu, w nim ścinało się przeciwników. I pieszych. Tych pierwszych - by nie przeszkadzali myśleć o zwycięstwie. Tych drugich dla punktowych bonusów.
W Carmageddon: Max Damage znów wyścig jest tylko pretekstem do rzezi. Gra ma sporo ciekawych trybów, które robią z tego użytek. Ba, gracz może wyjechać na trasę nawet przed końcem początkowego odliczania. Zapłaci za to punktową grzywnę, ale nic więcej - to Carmageddon, a nie niedzielne truchtanie po parku.Konsolowi kierowcy też to wiedzą. Nawet w trybie Death Race, który teoretycznie jest tym najbardziej wyścigowym, mniej więcej w okolicach drugiego okrążenia natkniemy się na przeciwnika sunącego swoją maszyną w złym kierunku, liczącego na efektowne draki. W innych trybach, nawet jeśli wyeliminowanie całej konkurencji nie jest głównym celem, to jest opcją wartą rozważenia. Bo jeśli gonimy za checkpointami, rozwalenie innego wariata za kierownicą sprawi, że ukradniemy mu zdobyty checkpoint, jeśli polujemy na wyznaczonych pieszych - tak samo.To zdecydowanie ciekawsze niż wyścigi, pustka lokacji i ubogość tekstur wtedy tak nie doskwierają. W większości trybów wyeliminowanie konkurencji jest jedną z dróg do zwycięstwa.Trasy tak jak dawniej są otwarte. Nawet w wyścigach chodzi tylko o meldowanie się w punktach kontrolnych a jak do nich dojedziemy, kogo po drodze rozwalimy i jakich powerupów użyjemy to nasza sprawa. Jest gdzie wariować - zarówno na dachach budynków, jak i w niewidocznych na pierwszy rzut oka podziemiach kryją się żetony, umożliwiające ulepszanie pojazdów. Niestety, kolejne ulepszenia odblokowują się wraz z postępami kariery, więc nie ma możliwości zbyt prędkiego dopakowania wozu. Ale każdy z czterokołowców rozbudowujemy osobno, więc okazji do wydania żetonów nie braknie.
Zwłaszcza, że garaż rośnie w oczach od maszyn, które po zniszczeniu stają się naszą własnością. I tu spory plus dla autorów - maszyny naprawdę różnią się między sobą i z każdą kolejną rośnie szansa, że akurat ona przypadnie nam do gustu. Są wielkie, malutkie, ciężkie, lekkie - jest w czym przebierać i na co polować.Niestety mniej więcej teraz, po zaznaczeniu, że zdobywane auta prowadzi się zadowalająco różnie, jest chyba miejsce na wspomnienie największej wady Carmageddon: Max Damage. Nie da się w to grać. Często piszemy, że w jakiejś ścigałce auta jeżdżą z gracją mydła. W Carmageddonie jest jeszcze gorzej, co odbiera rozgrywce całą frajdę, którą mogłaby dawać
Niezależnie od auta, które wybierzesz, nie będziesz w stanie nad nim zapanować. Nawet w czerwonym ulubieńcu tytułowego Maxa każdy zakręt to powód do frustracji. Po kilku ulepszeniach silnika (pamiętacie, że odblokowują się po kolejnych etapach kariery?) jest lepiej, ale o precyzyjnej jeździe można zapomnieć. W Carmageddonie karoserie gną się jak papier, a koła odpadają - najczęściej wciskanym przyciskiem jest odpowiedzialny za naprawy trójkąt.Ale nawet z wozem sprawnym w stu procentach każda skocznia, ba, każda nierówność terenu i każdy moment, w którym fizyka musi interweniować, to loteria. Z której wyniku najprawdopodobniej nie będziecie zadowoleni.Nawet najzwrotniejsze wozy mają promień skrętu konia z naczepą. Nawet drobna nierówność wysyła auto w niebiosa. Spróbujcie włączyć dopalacz, gdy karoseria nie jest równiutka. Oj, są gry, które potrafią budzić agresję. Wbrew pozorom wiele wyzwań w Carmageddonie wymaga precyzji, tymczasem gra jej nie oferuje. Dawno nie czułem równie wielkiego wk... zdenerwowania jak tu, gdy raz po raz fizyka wariowała i nie pozwalała mi zrobić tego, co chciałem.Model jazdy jest fatalny i zabija całą przyjemność z gry, która mogłaby być najlepszą arcade'ówką od lat. Ma fajne, otwarte trasy i masę powerupów, które kapitalnie rozbudowują rozgrywkę. Ale jak tu pędzić na przeciwnika, gdy sterowanie i fizyka leżą? Carmageddon: Max Damage jest też szpetny i gdybym miał w to grac dłużej, chętnie przyjąłbym tryb pozwalający nieco rozpikselować obraz na telewizorze. Może wtedy nie gubiłby klatek animacji na niektórych arenach, a loadingi nie trwałyby półtorej minuty. O ścieżce dźwiękowej lepiej nie wspominać.Niestety tak wygląda rzeczywistość Carmageddon: Max Damage - ci ludzie wiedzą, jak zrobić grę, jakiej od dawna świat nie widział, ale nie umieją przekuć teorii w praktykę. Jest tu prawie wszystko, co potrzebne do udanego rebootu marki. Widząc zróżnicowanie wozów i odpalając kolejne przedziwne powerupy, czułem, że jest tu olbrzymi potencjał na powrót gatunku car combat w chwale. Ale jak grać w wyścigi (upraszczam), w których model jazdy jest najgorszym elementem? Moja rada? Oszczędźcie sobie nerwów na inne okazje.